[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamieszkamy razem.
Morgan była zła. Alistair wydawał się niewzruszony i chłodny, a ona
płonęła.
- Ja bym się zdziwiła - mruknęła. - Widocznie na prowincji panują inne
obyczaje. W stolicy całowanie w rękę nie świadczy o nieokiełznanym
pożądaniu.
- Mogłem złapać cię wpół i zacałować na śmierć - zadrwił Alistair. - Ale
sądząc po twojej reakcji na cmoknięcie w rękę, nie byłabyś zachwycona.
Gdybym jednak wiedział, że wyrafinowana mieszkanka stolicy oczekuje czegoś
więcej...
Morgan wyobraziła sobie namiętną scenę i mimo usiłowań nie potrafiła
usunąć fascynującego obrazu sprzed oczu. Zawstydzona odwróciła wzrok.
Chciała rzucić jakąś sarkastyczną uwagę, ale nie mogła wykrztusić ani słowa.
- Chyba ten staroświecki zwyczaj jest lepszy - rzekła w końcu.
- Tak sądziłem. - Alistair dopił piwo. - No, trzeba wracać do dzieci, a
poza tym dostarczyliśmy bliznim już dość atrakcji jak na jeden wieczór.
Morgan przygryzła wargę, wzięła torebkę i też wstała. Nie patrzyła na
Alistaira, ale rozedrganymi nerwami czuła jego podniecającą bliskość. Chciała
jak najprędzej wyjść i znalezć się w ciemnościach nocy. Tymczasem Alistair
przystanął na chwilę, by zamienić kilka słów ze znajomym. Morgan najchętniej
wyszłaby bez niego, ale jeszcze by pomyślał, że poczuła się obrażona. Została
więc, choć czuła się jak na cenzurowanym.
W końcu Alistair przypomniał sobie o niej, odwrócił się i lekko ją objął.
Przedstawił jej kilku mężczyzn o ogorzałych twarzach i przenikliwych oczach.
Morgan rozciągnęła usta w uprzejmym uśmiechu, ale z trudem udało się jej
sklecić proste zdanie.
Czuła na plecach dłoń Alistaira, a jej serce zachowywało się jak
podłączone do prądu.
Tymczasem jakiś farmer opowiadał o chorym prosięciu. Alistair słuchał
uważnie, od czasu do czasu zadając pytanie. Do rozmowy przyłączyli się inni
hodowcy.
Znudzona Morgan pomyślała, że ci faceci powinni chodzić od zagrody do
zagrody, a nie gadać w pubie.
Ale nie wszyscy rozprawiali o chorych zwierzętach. Niektórzy przyglądali
się ciekawie nowej sąsiadce. Morgan czuła płomienie na policzkach.
Kiedy wreszcie znalazła się na świeżym powietrzu, odetchnęła z ulgą.
- Zawsze leczysz świnie na odległość? - mruknęła ze złością. - Bałam się,
że zostaniemy tam do rana.
- Choroby zwierząt martwią tak samo jak choroby ludzi - spokojnie
oświadczył Alistair. - Miałem powiedzieć temu człowiekowi, że udzielam porad
wyłącznie w określonych godzinach?
- Nie macie pogotowia weterynaryjnego?
- Jest. Gdyby to był nagły przypadek, pojechałbym natychmiast. Ale
ludziom czasem wystarczą słowa uspokojenia. Poza tym to świetna okazja, by
poznać parę osób i zasugerować im, na co się zanosi. Nie wiem tylko, co sobie
pomyślą, bo tak się ode mnie odsuwałaś.
Morgan mocno zacisnęła pięści i dużymi krokami ruszyła w stronę auta.
- Czy to zarzut? Uważasz, że nie potrafię przekonująco zagrać mojej roli?
- Sama chyba przyznasz, że nie sprawiasz wrażenia osoby, której grozi
wybuch namiętności - rzekł Alistair. - Jesteś bardzo nerwowa. Nie wiem, czy ta
twoja Bethany jest spostrzegawcza, ale jeśli mamy przekonać Shelley o wielkiej
miłości, będziesz musiała lepiej się postarać.
- Ja jestem nerwowa? - obruszyła się Morgan. - Potrafię przekonać twoją
byłą żonę... i wszystkich innych.
- Jesteś pewna? - Alistair patrzył na nią z powątpiewaniem. - Jeżeli
będziesz tak zle reagować na każdy mój dotyk, lepiej od razu zrezygnować z
naszego planu.
- Ale to dla mnie żaden problem - gniewnie rzuciła Morgan.
Tak naprawdę była przerażona swoją reakcją na samą bliskość Alistaira,
choć duma nie pozwalała jej przyznać się do tego.
- Czy aby na pewno? - drążył Alistair.
- Mam ci udowodnić?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo wrzuciła żakiet i torebkę do auta, zatrzasnęła
drzwi, schwyciła go za sweter i przyciągnęła do siebie. Zaskoczony Alistair
zachwiał się, na szczęście w ostatniej chwili wyciągnął ręce i oparł je o maskę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]