[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Annie mu ufała. Może poradziłby jej, co zrobić z życiem. Nie
karierą, ale życiem.
Tylko czy jest sens zastanawiać się nad tym właśnie teraz?
Jeśli Vega ją odnajdzie, nie będzie musiała się martwić
nieudanymi związkami. Może najwyżej zastanawiać się nad
swoim następnym wcieleniem po reinkarnacji.
Westchnęła ciężko. Bardzo chciała być z kimś, komu
mogłaby się zwierzyć. Komu mogłaby zaufać. Z kimś, kto
zechciałby się nią zaopiekować, kiedy zajdzie taka potrzeba. I
kto całowałby tak jak Cole Rafferty.
Z jękiem opadła na poduszkę. Nigdy nie powinna się z
nim całować! Nie dowiedziałaby się wówczas, czego można
doświadczyć, całując się z kimś naprawdę. I nie miałaby
czego żałować. On najwyrazniej nie odczuwał niczego
podobnego. Nawet nie próbował jej odnalezć, kiedy wybiegła
z kuchni.
Potrzebował jej tylko po to, żeby oszukać ojca. Trudno.
Skoro chce narzeczonej z piekła rodem, będzie ją miał.
Usiadła i zaczęła układać strategię.
ROZDZIAA CZWARTY
- Mamy problem - obwieścił Cole, wchodząc rano do
kuchni.
- Pewnie, że mamy - odpowiedziała Annie zaspanym
głosem i zatrzasnęła drzwi lodówki.
Nieprzytomnymi oczami wpatrywała się w Cole'a. Nawet
w tym stanie zauważyła, że jest tylko w podkoszulku i
dżinsach z obciętymi nogawkami. Musiała przyznać, że im
mniej ma na sobie, tym lepiej wygląda. Niestety. Niełatwo z
samego rana zmierzyć się z podobnym widokiem.
- Wyglądasz strasznie - powiedział do niej.
- Wielkie dzięki. Nie jestem typem skowronka. Pomyślała
sobie, że mogła chociaż się uczesać.
- To widać. Zjedz coś może.
- No właśnie. Cały problem w tym, że nie ma nic do
jedzenia. A ja muszę coś zjeść, żeby zacząć normalnie
funkcjonować.
- Niemożliwe. Przecież wczoraj wieczorem zrobiłem
zakupy! - Cole otworzył lodówkę i stwierdził: - Jest wszystko.
Annie usiadła przy stole, tłumiąc ziewnięcie.
- Mam na myśli prawdziwe jedzenie.
- A co to jest? - Pokazał jej paczkę kiełbasek. Jęknęła i
uderzyła głową o stół.
- To jest ohyda. Słyszałeś kiedyś o nabiale? Owocach i
warzywach? Kawie?
- Jeśli potrzebna ci kofeina, napij się pepsi. I zjedz coś.
Zaraz poczujesz się lepiej.
Mówiąc to, Cole wyjmował produkty z lodówki. Annie z
odrazą przyglądała się jego wersji śniadania - zimnej pizzie z
poprzedniego dnia, popijanej wodą sodową. Jak można tak zle
się żywić i tak świetnie wyglądać? Trudno. Nie miała wyjścia.
Sięgnęła po puszkę i urwała kawałek pizzy. W końcu
wszystko jedno, czy umrze po takim śniadaniu, czy po
spotkaniu z Vega.
- Mówię o prawdziwych kłopotach. - Dosiadł się do niej.
- Znalazłeś Roya?
- Nie, Ethel.
- Ethel zginęła? - Annie omal nie udławiła się pizzą.
- To byłoby zbyt piękne - westchnął. - Nie, Ethel jest w
Denver i dzisiaj wieczorem zjawi się tutaj. Ojciec
przyprowadza ją na kolację.
- Kolację? - ożywiła się Annie. - Pójdziemy po porządne
zakupy? Przygotuję coś takiego, że szczęka im opadnie.
- Właśnie!
- Co znaczy  właśnie"! Gotuję rewelacyjnie.
- Tego się bałem. Tato zachwyci się tym, że umiesz
gotować i wybaczy ci inne wady.
- Jakie wady? - Spojrzała na niego groznie.
- Wszystkie, z powodu których nie powinienem się z tobą
żenić.
- Miałam nadzieję, że infekcja załatwiła sprawę.
- Owszem, ale pózniej trochę przesadziłaś z Ethel.
Wymyślaj bardziej prawdopodobne rzeczy.
- To wcale nie jest nieprawdopodobne. Pisałam kiedyś o...
- Ugryzła się w język, ale było za pózno.
- A więc jesteś dziennikarką - rzucił Cole mimochodem,
żując pizzę.
- Wcale tego nie powiedziałam.
Przestaję się koncentrować, pomyślała. Wszystko z
powodu obecności przystojnego mężczyzny.
- Zapomniałaś o moich zdolnościach dedukcyjnych.
Jestem znakomitym detektywem.
- Naprawdę? Dlaczego więc nie znalazłeś jeszcze mojego
narzeczonego?
- Gdybym wiedział, że jesteś taka milutka rano,
zaprosiłbym ojca na śniadanie zamiast na kolację.
- Nie martw się. Wieczorem też zrobię wszystko, co w
mojej mocy.
- Możemy pokłócić się o jedzenie. I nie bierz sobie tego za
bardzo do serca - westchnął. - Wszystko będzie dobrze, jeśli
Ethel nas nie wsypie. Ona wie, że poznaliśmy się dopiero
wczoraj. Jedno jej słowo i cały plan na nic.
- Chcesz powiedzieć, że twój ojciec uwierzy Ethel, a nie
tobie?
- Jasne. Ethel nadaje na mnie, od kiedy podłożyłem jej
ropuchę w łazience. Miałem wtedy osiem łat. Przyjęła na
siebie rolę wstrętnej macochy.
- A co z twoją prawdziwą matką?
Na twarzy Cole'a pojawił się ból. Annie pożałowała
pytania. Czasami dobrze byłoby powściągać reporterskie
zapędy.
- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska.
- Nie szkodzi. - Wzruszył ramionami i pociągnął duży łyk
wody sodowej. - Kiedy wyjechałem do Ohio, mama odeszła
od ojca. Pracował całymi dniami, a jej chyba znudziło się
samotne siedzenie w domu. Mieszka teraz w Taos ze swoim
nowym mężem.
- Biedny Rex.
- Najgorsze jest to, że nie zauważył, na co się zanosi.
Chyba bardziej dręczy się tym, że nie wykazał instynktu
detektywa, niż że okazał się marnym mężem.
- Czy dlatego postanowiłeś nigdy się nie żenić? - Bawiła
się puszką i nie patrzyła mu w oczy.
- Nie mam żadnych zadatków na dobrego męża -
roześmiał się lekko. - Zamierzam udowodnić to dzisiaj
wieczorem. Jeśli Ethel mi w tym nie przeszkodzi.
- Nie martw się. Biorę ją na siebie.
Wieczorem Annie złapała Ethel jeszcze w przedpokoju, i
natychmiast zaciągnęła ją do kuchni pod pretekstem, że
potrzebuje pomocy w przygotowaniu kolacji.
- Musimy porozmawiać - szepnęła.
- Spodziewam się. - Ethel wydęła usta. - Przecież to
niemożliwe, żebyście byli zaręczeni. Poznaliście się dopiero
wczoraj.
- Nasze zaręczyny to blef.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła Ethel. - Ciekawe, co ten
chłopak teraz knuje?
Z drugiego pokoju dobiegły głosy mężczyzn. Annie
otworzyła drzwi do spiżarni, wepchnęła tam Ethel i zamknęła
drzwi.
- To wszystko dlatego, że Cole próbuje mi pomóc.
- Co przez to rozumiesz?
- Powiem ci, jeśli obiecasz, że nie powiesz ani słowa
Rexowi.
Annie, oparta o półkę zapełnioną wyłącznie chipsami,
obserwowała minę Ethel.
- Sama nie wiem... Nie mogę kłamać Rexowi.
- Nawet po to, żeby go chronić?
- Czy jesteście w niebezpieczeństwie? - Ethel szeroko
otworzyła oczy.
Annie zawahała się przez chwilę, a potem skinęła głową.
Instynkt podpowiadał jej, że może zaufać starszej pani. A
Annie, przynajmniej w swoich przeczuciach co do kobiet, nie
myliła się nigdy.
- Nie mogę zdradzić zbyt wielu szczegółów, ale Cole
uznał, że zaręczając się ze mną, zapewni mi najskuteczniejszą
ochronę. To nie potrwa długo. Najwyżej kilka dni.
- Kiedy zobaczyłam cię wczoraj w biurze, od razu
wiedziałam, że coś jest nie w porządku, ale nie przyszło mi
nawet do głowy, że sytuacja jest aż tak poważna. Jednak nadal
nie rozumiem, dlaczego nie chcecie powiedzieć prawdy
Rexowi.
- Na pewno by się wtrącił, a to zbyt niebezpieczne.
- Może lepiej powiadomić policję? Annie pokręciła
stanowczo głową.
- Tylko Cole może mi pomóc. A on przecież był
policjantem, prawda?
- I to bardzo dobrym! - Ethel rozpromieniła się z dumy. -
Jest bardzo podobny do Rexa.
- Obaj są bardzo inteligentni - potwierdziła Annie z
absolutnym przekonaniem.
- Pewni siebie - dodała Ethel.
- Czasem nawet apodyktyczni.
- Straszni z nich bałaganiarze. Jeden i drugi zostawia na
biurku okruchy po ciastkach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl