[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potem trąciła małą w bok, bo motyl znów się do nich zbliżał. Długo trzepotał
skrzydłami, po czym wreszcie usiadł na stopie Alice.
Oczy dziewczynki rozbłysły z zachwytu, bo dopiero teraz zauważyła, że sandałki
Alice są ozdobione motylkami z materiału z połyskującymi cekinami i koralikami.
Przykryła usta dłonią, tłumiąc chichot.
- Podobają mu się twoje buty - szepnęła. - Myślisz, że on wie, że te motylki nie
są prawdziwe?
Alice zastanawiała się przez chwilę.
- Chyba nie jest taki mądry, jak myślisz?
Zza przybrudzonych paluszków rozległ się chichot. Spłoszony motyl znów
odleciał, ale na poważnej twarzyczce dziecka pojawił się prawdziwy uśmiech. Alice
domyślała się, że to nie zdarza się często, i serce ścisnęło jej się z żalu. Taka mała
dziewczynka powinna być zawsze uśmiechnięta.
- Podobają mi się twoje sandałki - powiedziała do Alice.
- Mnie też - przyznała Alice. - Ale ktoś mi dziś powiedział, że są dziwaczne. - Jej
twarz spochmurniała na wspomnienie rozmowy z Willem.
- Wcale nie. Są naprawdę ładne.
- Dziękuję. - Alice się uśmiechnęła. - Podobają ci się twoje buty?
- To zwykłe sandały - odparła bez entuzjazmu dziewczynka.
Miała na nogach solidne skórzane sandały, bardzo praktyczne, ale wcale nie
śmieszne ani modne.
- Kiedy byłam mała, bardzo chciałam mieć różowe buty - powiedziała ze
współczuciem. - Tyle razy prosiłam o te buty, ale rodzice nigdy mi ich nie kupili.
- Ja też chciałabym mieć różowe buty, ale tata mówi, że te są lepsze. -
Dziewczynka westchnęła.
- Tatusiowie nie znają się na butach - odparła Alice. - Ale kiedy dorośniesz,
będziesz mogła kupić sobie, co zechcesz. Ja za pierwszą pensję kupiłam sobie śliczne
różowe pantofelki. Mam buty w przeróżnych kolorach. Niektóre z nich są bardzo
śmieszne. Mam balerinki w kropki i w pasy, z cekinami, kokardkami, klejnotami i...
- Prawdziwymi klejnotami? - zdumiała się dziewczynka.
28
S
R
- No, niezupełnie - zmitygowała się Alice. - Ale wyglądają fantastycznie!
Mała westchnęła z zazdrością.
- Szkoda, że nie mogę ich zobaczyć.
Alice już otworzyła usta, by zaproponować dziewczynce obejrzenie kolekcji
butów, które tu przywiozła. Jednak nie zdążyła spytać, jak mała ma na imię, bo nagle z
tyłu rozległo się wołanie:
- Lily!
Will, który szukał wszędzie córki, wyszedł z kuchni na drewnianą werandę. Nie
mogąc znieść dłużej widoku Alice flirtującej na trawniku, wszedł do domu, gdzie przez
pół godziny nudził się w salonie. Kiedy uznał, że może już opuścić przyjęcie, zobaczył,
że Lily nie ma wśród dzieci bawiących się przy basenie.
Przerażony zaczął jej szukać, przeklinając się w duchu za to, że zostawił
córeczkę samą. Teraz odetchnął z ulgą, że nic się jej nie stało.
- Co ty sobie... - Urwał, zatrzymując się na skraju werandy. - Alice!
Spojrzał na nią z wyrzutem. To jej wina. Gdyby nie zachowywała się tak
denerwująco, nigdy nie oddaliłby się od basenu i miałby córeczkę na oku.
- Co tu robisz? - spytał arogancko.
Najpierw robi z siebie przedstawienie, umizgując się do mężczyzn, a teraz siedzi
obok Lily, po to, by mu udowodnić, że nie zajmuje się dzieckiem.
Gdyby ktokolwiek inny był na jej miejscu, Will ucieszyłby się, że córeczka ma
towarzystwo.
Alice jednak skrytykowała go za niewłaściwe traktowanie dziecka. Teraz dopiero
nie da mu spokoju! W dodatku będzie miała rację, bo rzeczywiście nie umiał porozu-
mieć się z Lily.
29
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
Alice powoli wstała. Nie będzie kłócić się z Willem przy dziecku. Od razu
domyśliłaby się, kim jest ta dziewczynka, gdyby mała była choć trochę podobna do
ojca. Willowi nie spodobało się, że tu z nią była. Chyba nie uzna, że zrobiła to celowo.
- Właśnie rozmawiałyśmy o butach - powiedziała wreszcie. - Nie zdążyłyśmy
jeszcze poznać swoich imion, prawda? - zwróciła się do Lily.
Dziewczynka potrząsnęła głową. Odwróciła się od ojca i siedziała przygarbiona.
Z chwilą pojawienia się Willa jej wesołość znikła.
- Jestem Alice. A ty Lily, prawda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]