[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ustach. Westchnęła rozkosznie.
- Próbował pan tego?
- A powinienem?
34
S
R
- Zdecydowanie tak! A właściwie nie, powinien mi pan zostawić całą tacę i
wracać na przyjęcie.
Zahir jednak wsunął jedną z kanapek do ust i oblizał palec.
- Już panią rozumiem.
Diana dostrzegła na jego dolnej wardze mały okruszek i z trudem się
powstrzymała, żeby go nie strząsnąć.
- A może przeniesiemy się na ławkę? - zaproponował Zahir. - Tam będzie
wygodniej. Przydałoby się jeszcze coś do picia.
- Przepraszam, ale czy goście nie obrażą się, że zniknął pan tak nagle?
- Widzę, że pani jednak nie żartowała, mówiąc, że chce wszystkie kanapki dla
siebie.
Roześmiała się, nic nie mogła na to poradzić.
- Rzeczywiście, rozgryzł mnie pan.
- Proszę się więc częstować, ja mam jeszcze przed sobą uroczystą kolację -
wyjaśnił bez entuzjazmu.
- Nie sądziłam, że można to postrzegać jako obciążenie.
- Wszystko przez te finanse. To najlepsza recepta na niestrawność.
- To kara za łączenie interesów z przyjemnością - skwitowała Diana.
- Zwięte słowa! Szkoda, że mężczyzni biznesu nie są tak rozważni.
- Z pewnością są wyznawcami zasady, że czas to pieniądz, a więc łączenie
dwóch rzeczy ze sobą to czysty zysk - uśmiechnęła się.
- Szczególnie gdy nie płaci się za kolację.
Zahir zatrzymał się przy ławce i zaczekał, aż jego towarzyszka zajmie miejsce.
Potem postawił na środku tacę i usiadł na drugim końcu ławki. Diana z jednej strony
odczuła ulgę, ale z drugiej rozczarowanie.
- Kocham ten widok na miasto - powiedział po chwili szejk. - Tyle wspomnień
kryje się tu w każdym zakątku...
- Dużo czasu spędził pan w Londynie?
35
S
R
- Zbyt dużo - odparł z uśmiechem. - Chodziłem tu niedaleko do szkoły,
dosłownie po drugiej stronie rzeki.
- Poważnie? Ja też, ale w moim przypadku nie był to oczywiście college w
Eton, lecz szkoła średnia w Putney.
- I nadal tam pani mieszka?
- Yhm... - Diana wsunęła do buzi maleńką kanapeczkę, tym razem z łososiem i
twarożkiem. - Dwadzieścia trzy lata i wciąż pod jednym dachem z rodzicami. Czy to
nie smutne?
- Smutne?
- No tak, ma pan rację, raczej żałosne.
- Wprost przeciwnie, tak właśnie powinno być. W moim kraju kobiety
mieszkają z rodzicami, dopóki nie wyjdą za mąż.
Ale z pewnością nie wtedy, gdy nie mają męża, tylko pięcioletniego synka,
pomyślała Diana.
W milczeniu spojrzeli na siebie, jakby oboje nagle zdali sobie sprawę z
kulturowej przepaści, jaka ich dzieliła. Zahir wiedział, że powinien zrobić jakiś
krok. Musiał zdusić w zarodku to, co się działo między nim a tą kobietą. Cokolwiek
to było. Przecież gdy on siedział tu na ławce i flirtował z uroczą panią Metcalfe, w
Ramal Hamrah jego matka wraz z siostrą szukały mu idealnej kandydatki na żonę.
Wiatr, który nadciągnął od strony rzeki, zburzył włosy Diany i jeden z
kosmyków opadł jej na czoło. Zahir odruchowo wyciągnął rękę, by go odgarnąć na
bok. Cóż za jedwab, pomyślał, trzymając kosmyk między palcami. I jak cudownie
pasuje do tych zielonych oczu z drobnymi miedzianymi plamkami. Przez moment
ogarnęło go tak silne podniecenie, że z trudem opanował się, by nie przyciągnąć
pani Metcalfe i jej nie pocałować. Nadal trzymał między palcami ten jedwabisty
rudy kosmyk, uznał więc, że czas zakończyć tę scenę. W tym samym momencie
jednak spojrzał na małe, zgrabne uszko swojej uroczej rozmówczyni.
36
S
R
Poczuł jakieś niepojęte ciepło, które wypełniło całe jego ciało. Nie był w
stanie się przed tym bronić. Ta niewielka krągłość sprawiła, że niespodziewanie dla
samego siebie wypuścił kosmyk z ręki i delikatnie pogładził Dianę po policzku.
Chwilę pózniej pochylił się nad nią i dotknął ustami jej kuszących warg. W
pierwszym momencie zacisnęły się nerwowo. Diana wstrzymała oddech i zamarła w
bezruchu jak spłoszona sarna. Ale już po chwili jej usta rozpłynęły się pod
wpływem jego delikatnego pocałunku. Do rzeczywistości przywołał ich odgłos
spadającej tacy. Diana odskoczyła na bok, wciąż patrząc na niego szeroko otwartymi
oczami. Jej usta miały kolor wiśni i były lekko obrzmiałe, a policzki zaróżowione.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]