[ Pobierz całość w formacie PDF ]
światła. Zobaczyłem tam platynową piękność o twarzy bardzo podobnej do pewnej Zosi z
miasta Aodzi. Usiadłem przy barku, zamówiłem zimną pepsi i zajadając orzeszki
obserwowałem poczynania dziewczyny. Bawiła się w większym towarzystwie kilku
chłopców i dziewczyn, najwyrazniej kwiatu młodzieży giżyckiej. Widać było, że
przedstawicielki piękniejszej części mieszkańców miasta ledwo tolerowały nową dziewczynę.
Panowie oblegali ją ciasnym wianuszkiem i kłócili się o to, który może z nią zatańczyć.
W przerwach pomiędzy pląsami Zosi patrzyłem w telewizor, gdzie transmitowano
mecz polskiej reprezentacji. Początkowo zwycięstwo zdaniem komentatorów mieliśmy
prawie w kieszeni. Po pierwszej połowie wygrana zaczęła znikać na horyzoncie, a komentarz
ograniczał się do wytykania kolejnych błędów i udzielania pouczeń serwowanych przez
zaproszonego fachowca. W pewnym momencie zobaczyłem, że w drzwiach stanął Jerzy
Batura. Natychmiast odwróciłem twarz i mocniej pochyliłem się nad szklanką.
Batura nie zauważył mnie. Podszedł do stolika, gdzie bawiło się towarzystwo Zosi i
zagadał do jednego z chłopców, rosłego i ryżego. Ten wyjął natychmiast z kieszeni pomiętą
mapę i dał ją Baturze wskazując coś palcem. Widziałem, że Zosia zaczęła wyciągać głowę,
żeby lepiej wszystko zobaczyć. Batura też to zobaczył, rozpoznał jej twarz i szybko wydał
jakieś polecenie Ryżemu. Ten natychmiast odwrócił się do Zosi, pochylił się nad jej uchem,
wyciągnął coś spod pachy i szybko pokazał dziewczynie. W tłumie i słabym świetle nikt tego
nie widział, ja jednak zobaczyłem pistolet.
Batura wychodził z Tequilli , a za nim szedł Ryży prowadząc Zosię. Odczekałem
chwilę i nagle wszedłem pomiędzy Zosię i Ryżego. Chłopak próbował mnie wyminąć, lecz ja
udając pijanego kiwałem się z boku na bok. W tym czasie Zosia zaczęła przebijać się w stronę
lekko sennego ochroniarza. Ryży widząc co się dzieje kopnął mnie w łydkę. Nie
spodziewałem się tego i zachwiało mną. W tym czasie ochroniarz zauważył już lekki
rozgardiasz spowodowany przez nas i szedł w moją stronę. Ryży chciał czym prędzej dostać
się do drzwi. Podstawiłem mu nogę. Chłopak dał się sprowokować i odwrócił się. Ja
natychmiast uderzyłem dwoma palcami pod jego mostek. Ryży zgiął się w pół.
Podchwyciłem go.
- Kolega zle się poczuł w tłumie - wyjaśniłem ochroniarzowi.
W tym czasie wyjąłem pistolet z kabury pod pachą Ryżego i dyskretnie umieściłem go
we własnej kieszeni.
- Jak kolega słabowity, to nie powinien na tańce chodzić - doradził ochroniarz.
Wyprowadziłem Ryżego na dwór i posadziłem na ławeczce. Przy okazji palcem
nacisnąłem pewne czułe miejsce i chłopak znowu opadł z sił.
- Trochę tlenu mu nie zaszkodzi - objawiłem tłumowi znajomych Ryżego. Widziałem,
że za ich plecami do schroniska przedziera się Zosia. Ja też to zrobiłem, jednak zanim
wszedłem do budynku, spędziłem godzinę na wałach obserwując, czy nikt mnie nie śledził i
co robi Ryży.
- Co ci do głowy strzeliło?! - zacząłem przemowę do Zosi wchodząc do naszej sali. -
Czy chcesz, żeby pan Tomasz przejechał mnie swoim trabantem? Jestem pewien, że wymyśli
bardziej wyrafinowane formy śmierci dla człowieka, który sprowadził jego siostrzenicę na
manowce.
- Cicho, wujku, bo nas wyrzucą za awantury - powiedziała Zosia. Właśnie
przeczesywała włosy platynowej peruki.
- Skąd to masz? - pytałem wskazując kłąb jasnych włosów leżących na kocu.
- Moja mama miała w szafie, to pożyczyłam - odpowiedziała.
- Czemu poszłaś do tej knajpy i to pózno wieczorem?
- Wujek to niby młody, ale jednak stary ramol. Nie mamy czasu na czekanie na
odpowiedni wiek, żeby się dobrze bawić. Teraz wszyscy szybciej dojrzewamy. A tam
próbowałam się czegoś dowiedzieć na temat powiązań Batury z miejscowym półświatkiem.
- Przynajmniej czegoś się dowiedziałaś?
- Jasne! Batura zebrał mocną ekipę. Niby to szukają staroci w mazurskich wsiach, ale
każe im wypytywać o różne bunkry w okolicy.
- I co?
- Wskazali mu kilkanaście miejsc. Teraz przekazali dokładną mapę grupy bunkrów w
Pozezdrzu.
Kazałem jej położyć się spać, a sam wykradłem się do miasta. Alfa romeo Batury stała
na parkingu przed Hotelem Wodnik w Giżycku. Czaiłem się pół godziny, żeby umieścić
pod wozem jedną z moich pluskiew . Teraz dzięki urządzeniu zamontowanemu w
Rosynancie mogłem wiedzieć, gdzie jest Batura.
Położyłem się spać, gdy pierwsze ptaki zaczęły już poranne ćwierkanie.
Obudziłem się o dziewiątej. Wstałem, ogoliłem się i wziąłem porządny, choć zimny
prysznic. Widziałem, że w kuchni schroniska krząta się Zosia przygotowując dla nas
śniadanie.
- Proszę! Byłam rano w sklepie i zrobiłam zakupy - oznajmiła stawiając na stole talerz
z jajecznicą i kilka kromek chleba z masłem i pomidorem. - Jednak stwierdziłam, że skoro
pan nie uznaje równouprawnienia w pracy detektywistycznej, to zapanuje ono w kuchni. Dziś
pan robi obiad.
Patrzyłem zdziwiony, co jej się stało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]