[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nadszarpnąłem nasz fundusz kulturalno-oświatowy, ale te lody są tego warte -
tłumaczyłem Maćkowi.
Gdy już wszystkie lody i wafelki zniknęły, a palce zostały starannie oblizane,
mogliśmy iść dalej. Poszliśmy przez parking, wąską uliczką wprost pod synagogę.
Przypomina maleńki zameczek, a to przez smukłą wieżyczkę. Postawiona w XVI wieku łączy
w sobie elementy architektury renesansu, cechy budowli obronnej i miejsca kultu religijnego.
- Ciekawe, po co ta wieża? - zastanawiał się Zet. - Może to była dzwonnica.
- Nie, tam więziono %7łydów skazanych przez żydowski sąd - wyjaśniłem.
- A te szlaczki pod wizerunkiem dziesięciorga przykazań? - dopytywał się Waldek.
- To po hebrajsku - dalej tłumaczyłem. - Oznacza to mniej więcej:  To miejsce
przejmuje grozą, bo to dom boży .
- Widzisz, a ty chciałeś palić w kościele na tej górce - Mały wypominał Białemu. - Już
kiedyś ludzie wiedzieli, co to jest kościół i gniew Boga.
- Skąd pan zna hebrajski? - zapytała mnie Czarna.
- Ze studiów - odpowiedziałem. - Poznałem też łacinę, trochę greki, a znam także kilka
bardziej współczesnych języków.
- Pan jest lingwistą? - rzuciła Wdowa.
- Nie, muzealnikiem.
- Fajnie, a dużo zarabia muzealnik? - dociekał Biały.
- Różnie z tym bywa - udzieliłem wymijającej odpowiedzi. Zeszliśmy trzysta metrów
dalej ulicą Moniuszki i zatrzymaliśmy się przy płocie kirkutu, żydowskiego cmentarza,
leżącego na górce. Podobno było tam dwa tysiące nagrobków. Pół godziny spacerowaliśmy po
wzgórzu. Czasami udało mi się odszyfrować hebrajskie napisy. Potem szliśmy za
wymalowanymi na drzewach i słupach znakami zielonego szlaku turystycznego.
Gdy wyszliśmy za miasto, na wzgórza, ujrzeliśmy cudowną panoramę bieszczadzkich
gór. Widziałem, że młodzieży aż dech zaparło.
- To wszystko mamy przejść na piechotę? - nie dowierzał Biały.
- To miejsce przejmuje grozą, bo to dom boży - Czarna zacytowała mu napis z
synagogi. - Czuję, że te zielone pagórki dadzą nam w kość. Słyszałam, że Bieszczady to dzika
kraina, taka naturalna.
- Ludzie trochę tu rozrabiali - stwierdziłem. - Masz rację, że te góry są tak piękne,
jakby były siedzibą Stwórcy. Wiecie, skąd się wzięła nazwa Bieszczady?
Wszyscy pokręcili głowami.
- Podobno dawniej mieszkały tu same diabły - opowiadałem. - Ludzie bali się tu
osiedlać. Jakimś dziwnym trafem w piekle wyhodowano nowe generacje czortów: Biesy i
Czady. Z czasem jednak Czady nabrały dobrych manier i trochę pomagały pierwszym
osadnikom. Ludzie, którzy codziennie spotykali tu Biesy i Czady, nazwali ten region
 Bieszczady .
Powoli zbliżaliśmy się do Kamienia Leskiego, czyli wysokiej na około trzydziestu
metrów skały z piaskowca. Szkółka wspinaczkowa z Krakowa prowadziła tam zajęcia dla
młodych harcerzy.
- Powspinałbym się - westchnął Banderas.
- Co ty - śmiał się z niego Biały - takie coś to trzepak na podwórku w porównaniu z
prawdziwymi skałami.
- Nie mów, że potrafiłbyś tam wejść - rzekł oburzony Banderas.
- Pewnie, że tak - Biały wydął usta. - Nie mamy liny, a szkoda, wtedy pokazałbym ci,
co potrafię...
- Tak się składa, że mamy dwa zestawy do wspinaczki - stwierdził Gustlik patrząc na
skałkowców.
Biały lekko zbladł, ale głupio mu było wycofać się.
Zdziwiłem się, gdy zadzwonił do mnie mężczyzna przedstawiający się jako major i
znajomy Pawła Dańca.
- Mamy tu taką skrzyneczkę dla pana, panie muzealnik - relacjonował oficer. - Wie
pan, gdzie są ruiny klasztoru w Zagórzu?
- Tak.
- Czekam na pana, tylko proszę się pośpieszyć.
Delikatnie docisnąłem pedał gazu. Kobyłka spojrzał w moją stronę zaintrygowany.
Niczego mu nie tłumaczyłem. Po niespełna godzinie wjechaliśmy na klasztorne wzgórze.
Przeszedłem przez kordon dziennikarzy i gapiów otaczających mury klasztoru. Podszedł do
mnie major dowodzący akcją.
- Proszę, to ta skrzyneczka - wskazał mi niewielki pakunek. - Przesłuchujemy
miejscowego, jakiegoś staruszka, który może coś panu powie ciekawego.
Ze względu na obecność Kobyłki nie mogłem zapytać żołnierza o Pawła, więc
zacząłem przeglądać znalezisko. Skrzynka miała wielkość walizki, a w środku były zetlałe
mapy sztabowe Bieszczad. Delikatnie przeglądałem je w poszukiwaniu jakichś tajemniczych
znaków. Potem wziąłem do rąk rozpadające się kartki papieru. Ktoś wypisał na nich rozkazy
po ukraińsku. Najciekawszy był chyba zeszyt w skórzanych oprawach.
- To szyfr - stwierdził Kobyłka zaglądając mi przez ramię.
- Skąd wiesz?
- Ktoś pisał to po niemiecku, niech pan spojrzy na charakterystyczny znak podwójnego
 s , o tutaj - wskazał mi. - Zapiski nie mają sensu, więc ktoś tu coś zaszyfrował.
- Brawo - pochwaliłem współpracownika. - Teraz chodzmy do żywej historii.
Zbliżyliśmy się do siedzącego na trawie staruszka w starym wojskowym płaszczu.
Młody podoficer GROM-u podał mu kubek z herbatą.
- Dzień dobry! - przywitałem staruszka o twarzy pomarszczonej jak skórka rodzynka. -
Nazywam się Tomasz N.N. i pracuję w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Zajmuję się
poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki. Przypadkiem byłem w okolicy i wezwano mnie tu.
Staruszek spojrzał na mnie chytrze.
- Był pan przypadkiem? - mężczyzna rozsiadł się prostując nogi obute w stare i
dziurawe skórzane oficerki. - Kręcisz pan. Zupełnie jak ten  Hnat , co tu siedział.
- Więziono go tu? - zapytałem wskazując ruiny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl