[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeczność. Z tego powodu Don doszedł do wniosku za pośrednictwem jak mu
się zdawało logicznego rozumowania, że to papier, w który zawinięto pierścio-
nek, musi trafić do rąk jego rodziców na Marsie. Wniosek ten potwierdził fakt, że
gdy IBI go przeszukało, zabrało mu ową kartkę.
Przypuśćmy jednak, że przyjmie nieprawdopodobnne założenie, iż to sam
pierścionek jest ważny? Nawet jeśli tak było, jak było możliwe by ktoś tutaj,
na Wenus, chciał go zdobyć? Wylądował dopiero wczoraj. Opuszczając Ziemię
nawet nie wiedział, że leci na Wenus.
Mógłby pomyśleć o kilku możliwościach, by ta wiadomość mogła dotrzeć tu
przed nim, tak się jednak nie stało. Ponadto trudno mu było sobie wyobrazić,
dlaczego ktoś miałby zadawać sobie szczególny trud z jego powodu.
Miał jednak pewną właściwość, która cechowała go w wysokim stopniu: był
uparty. Złożył przed brudną wodą solenną przysięgę, że on i pierścionek razem
polecą na Marsa i że odda go ojcu zgodnie z prośbą doktora Jeffersona.
W godzinach popołudniowych ruch nieco osłabł. Don nadrobił zaległości.
Wytarł ręce i powiedział Charliemu.
Chcę wyjść na chwilę na miasto.
Co jest? Lenisz się?
Pracujemy wieczorem, prawda?
Jasne, że tak. Myślisz, że co to jest? Herbaciarnia?
Dobra. Pracuję rano i wieczorem, więc mogę mieć po południu trochę wol-
nego. Masz tyle czystych naczyń, że wystarczy ci na kilka godzin.
Charlie wzruszył ramionami i odwrócił się plecami. Don wyszedł.
Przebiwszy się przez błoto i tłum dotarł do budynku IT&T. W zewnętrznym
pomieszczeniu było wielu klientów, lecz większość z nich korzystała z automatów
lub stała w kolejce przed kabinami. Isobel Costello siedziała za biurkiem i nie
sprawiała wrażenia zajętej, choć gawędziła z jakimś żołnierzem. Don podszedł do
drugiego końca biurka i czekał, aż będzie wolna.
Po chwili pozbyła się przedsiębiorczego żołnierza i podeszła do Dona.
Proszę, to moje trudne dziecko! Jak sobie radzisz, synu? Wymieniłeś pie-
niądze?
Nie, bank nie chciał ich przyjąć. Możesz mi chyba zwrócić mój radiogram.
Nie ma się co śpieszyć. Mars wciąż jest w koniunkcji. Może zdobędziesz
majątek.
Don roześmiał się z żalem.
88
Bardzo wątpię! Opowiedział jej co robi i gdzie. Skinęła głową.
Mogłeś trafić gorzej. Stary Charlie jest w porządku. Ale to niebezpieczna
dzielnica. Don. Uważaj na siebie, zwłaszcza po zmroku.
Będę uważał. Isobel, czy mogłabyś wyświadczyć mi przysługę?
Tak, jeśli nie jest to nic niemożliwego, nielegalnego bądz skandalicznego.
Don wyciągnął z kieszeni pierścionek.
Czy mogłabyś to dla mnie o przechować w bezpiecznym miejscu dopóki
nie poproszę o zwrot?
Wzięła go w rękę i uniosła, aby mu się przyjrzeć.
Ostrożnie! powiedział Don. Nie pokazuj go nikomu.
Hę?
Nie chcę, żeby ktoś wiedział, że go masz. Niech nikt go nie zobaczy.
Hmm. . . odwróciła się. Gdy zwróciła się z powrotem w jego stronę,
pierścionek zniknął. Co to za tajemnica, Don?
Sam chciałbym wiedzieć.
Hę?
Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Chcę go po prostu schować w bez-
piecznym miejscu. Ktoś próbuje mi go odebrać.
Ale. . . posłuchaj, czy te twoja własność?
Tak. To wszystko, co mogę ci powiedzieć.
Przyjrzała się jego twarzy.
W porządku, Don. Zaopiekuję się nim.
Dziękuję.
To żaden kłopot, mam nadzieję. Posłuchaj, wpadnij znowu niedługo.
Chciałabym, żebyś poznał kierownika.
Dobra, wpadnę.
Odwróciła się, by załatwić nowego klienta. Don odczekał, aż zwolni się budka
telefoniczna, po czym zgłosił swój adres do biura bezpieczeństwa w kosmoporcie.
Zrobiwszy to wrócił do swoich naczyń.
Około północy, całe setki naczyń pózniej, Charlie odprawił ostatniego klienta
i zamknął drzwi frontowe. Wspólnie zjedli posiłek, na który nie mieli wcześniej
czasu. Jeden używał pałeczek, drugi widelca. Don był niemal zbyt zmęczony, by
jeść.
Charlie zapytał. Jak dałeś radę prowadzić ten lokal bez pomocy?
Miałem dwóch pomocników. Obaj się zaciągnęli. Chłopcom nie chce się
teraz pracować. W głowie im tylko zabawa w żołnierzy.
A więc pracuję za dwóch, co? Lepiej wynajmij drugiego chłopca, albo ja
też się zaciągnę.
Praca nikomu nie zaszkodzi.
Może. Z pewnością ty w to wierzysz. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś pra-
cował tak ciężko.
89
Charlie odchylił się do tyłu i skręcił sobie papierosa z miejscowego, włocha-
tego szalonego zielska .
Podczas pracy myślę o tym, że któregoś dnia wrócę do domu. Będę miał
mały ogród otoczony murem i małego ptaszka, który będzie dla mnie śpiewał
wskazał ręką poprzez dławiący dym na ponure ściany restauracji. Kiedy gotuję,
nie widzę tego. Widzę mój ogródek.
Och.
Oszczędzam na powrót do domu wydmuchnął dym z wściekłością.
Wrócę tam, albo moje kości wrócą.
Don zrozumiał go. Jeszcze w dzieciństwie słyszał o pieniądzach na kości .
Wszyscy imigranci z Chin pragnęli wrócić do domu. Nazbyt często podróż odby-
wała tylko paczuszka z kośćmi. Młodsi, urodzeni na Wenus Chińczycy śmiali się
z tego. Dla nich Wenus była domem, a Chiny tylko nudną bajką.
Don postanowił opowiedzieć Charliemu o własnych kłopotach. Zrobił to, omi-
jając jedynie sprawę pierścionka i wszystko, co się z tym wiązało.
A więc, sam widzisz, pragnę się dostać na Marsa równie gorąco, jak ty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]