[ Pobierz całość w formacie PDF ]

albo przejście do innego wymiaru - gdzieś, gdzie można się zgubić między ludzmi, ba-
wić, śmiać i normalnie czuć. Gdzieś, gdzie nie jest się w szponach tego drapieżnika.
- Spójrz na mnie - powiedział, unosząc jej głowę wolną ręką. - Podnieś wzrok.
Powoli i niechętnie przeniosła wzrok na jego oczy. Kąciki jego ust uniosły się nie-
znacznie. To go w jakiś niewytłumaczalny sposób odmłodziło. Wyglądał jak tamten
Yannis sprzed trzynastu lat.
- No, teraz lepiej - rzekł.
Nawet ton jego głosu był bardziej znajomy. Musnął jej szyję, następnie wczepił
dłoń w jej włosy na karku. Zadrżała pod wpływem jego dotyku.
- Jesteś taka piękna...
Nagle nawiedziło ją wspomnienie niczym scena z filmu. To był ostatni dzień wa-
kacji, które ona, jej brat oraz Yannis spędzali na południu Francji. Miała wtedy szesna-
ście lat. Jezdzili konno po plaży, a potem urządzili piknik na środku pola pełnego dzikich
czerwonych maków. Pod nieobecność Rafe'a, który poszedł odprowadzić konie, Marietta
i Yannis położyli się na ziemi, by patrzeć w gwiazdy. Yannis zatknął kwiatek za jej ucho,
szepnął:  Jesteś piękna", dotknął dłonią jej włosów, po czym ją pocałował.
Teraz, na wspomnienie tamtego wydarzenia, coś ścisnęło ją w dołku. Nie rozumia-
ła dlaczego. I nie chciała tego analizować. Yannis nic dla niej nie znaczył. Wiązał się je-
dynie z jej nastoletnimi fantazjami i marzeniami, które zostały brutalnie zdeptane i
zniszczone.
- Nie rób tego - ostrzegła go.
- Czego? - zapytał, nie puszczając jej. - Tego? - Uniósł jej dłoń do swych ust wnę-
trzem do góry.
Pocałował jej skórę, parząc ją swym oddechem, zmysłowo liżąc językiem. Przeszły
ją ciarki. Nigdy nie przeżyła czegoś podobnego.
- A może tego?
R
L
T
Miał zamiar ją pocałować. Sugestia była wyrazna. Nie śpieszył się, dał jej wystar-
czająco dużo czasu, by uciekła lub przynajmniej odwróciła głowę. A może czas w ogóle
się zatrzymał? Stojąc na tym tarasie, miała wrażenie, że są zawieszeni pomiędzy niebem
a morzem.
Nie zrobiła uniku. Ani drgnęła. Przyjęła jego usta. Ciepło jego oddechu. Poczuła,
jak zamiast krwi w jej żyłach zaczyna krążyć płynny ogień. Pocałował ją głębiej, za-
chłanniej, przytrzymując jej głowę rękami. Fale rozkoszy piętrzyły się, jedna pochłaniała
drugą, wynosząc Mariettę coraz wyżej ku niebu. Miała wrażenie, że jej zmysły nie wy-
trzymają tego natężenia. Mimo to chciała więcej.
To nie był zwykły pocałunek. To było wstrząsające doznanie; bogaty smak jego
ust, zmysłowy rytm, w którym ją całował... Czuła jego nierówny oddech oraz ogłuszają-
cy łomot własnego serca.
- Spędz ze mną tę noc - powiedział nagle.
Spojrzała na niego zdumionymi oczami. Jej usta były wpółotwarte, zaczerwienione
i spuchnięte od pocałunku.
- To obłęd - odparła, ponieważ nie była w stanie odpowiedzieć  nie", choć wie-
działa, że to właśnie należało zrobić.
- Pragniesz tego - zripostował. - A ja pragnę cię od momentu, kiedy zatańczyliśmy
ubiegłego wieczoru. Odkąd trzymałem cię w ramionach.
Potrząsnęła głową. Nie potrafiła zapomnieć o bólu, który zatruł jej życie trzynaście
lat temu.
- Kiedyś dałam ci szansę.
- To było dawno temu.
- Nienawidzisz mnie.
- Pragnę ciebie.
- Ale ja nienawidzę ciebie!
- Czyżby? Nie wyczułem tego w twoim pocałunku.
- To nie ma sensu.
- A komu potrzebny jest sens? Nie trzeba tego analizować. Wiem tylko tyle, że cię
pragnę. Chcę cię mieć tej nocy. - Zbliżył usta do jej ust, lecz nie pocałował jej. Czuła
R
L
T
tylko przyjemne łaskotanie, mrowienie. Chciał jej udowodnić, jak bardzo potrafi ją roz-
palić jednym pocałunkiem. - Oboje jutro stąd wylatujemy. W złych nastrojach albo...
pogodzeni i zaspokojeni. Wybór należy do ciebie.
Zagryzła nabrzmiałe usta.
- Jedna noc?
- Tylko jedna noc. A potem nasze drogi się rozejdą.
- Tak brzmi twoja propozycja?
- A masz lepszą?
Palcami wodził po skórze za jej uszami, wywołując kojące fale przyjemności,
przebiegające przez jej całe ciało.
- Ale wesele...
- Przyjdę po weselu - przerwał jej, odgarniając drugą ręką kosmyk włosów z jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl