[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pchane pomarańczami i drobnymi zabawkami.
Na pół godziny przed północą, gdy w domu zapanowała
już cisza, Carlyle zaniepokoił się czekającym go zadaniem.
- Powiedz mi, co mam robić, bo jeśli sobie wyobrażasz,
że będę się pakował przez to okno...
- Ależ nie - uspokoiła go Briony. - Z miejsca, skąd
Emma będzie cię obserwowała, nie widać okna. Pokażę ci,
jak to zrobimy. Nie przejmuj się.
Za dziesięć dwunasta Briony sprawdziła, czy nikt nie
kręci się na podeście przed pokojem Emmy. Było pusto,
ale w drzwiach pojawiła się czyjaś wścibska główka.
- O północy. Ani minuty wcześniej - zapowiedziała
Briony. - Zmykaj teraz.
Główka posłusznie znikła, a Briony poszła po Carlyle'a.
Zaprowadziła go do małej graciami w pobliżu okna, gdzie
ukryła kostium. Stamtąd po chwili wynurzył się w przebra-
niu, obarczony ciężkim workiem pełnym prezentów, jak
gdyby właśnie wszedł przez okno.
- Zejdziesz teraz na dół. W holu znajdziesz piwo i na-
dziewany pasztecik, który ci zostawiła Emma. Będziesz
tym zachwycony.
- Jak mam robić zachwyconą minę w tym kapturze?
- Stań przed kinkietem, żeby mogła cię dobrze widzieć,
gdy będzie podglądała ze schodów. Potem wejdziesz do
pokoju, rozłożysz prezenty pod choinką, wrócisz do holu,
wypijesz piwo i zjesz pasztecik. A teraz już możesz iść.
Okno, przez które miał wejść do domu Zwięty Mikołaj,
było już lekko uchylone na żądanie Emmy, która miała
S
R
kiepską opinię o jego sprawności. Gdy Briony odsunęła
teraz ciężką zasłonę, zaskoczenie odebrało jej mowę. Okno
było otwarte na oścież, a potem pojawiła się ręka.
- Ktoś się włamuje - mruknął Carlyle.
- Może to Zwięty Mikołaj - zasugerowała lekkomyśl-
nie Briony.
- Bzdura. Jak to może być Zwięty Mikołaj, jeśli ja...
- Carlyle zatrzymał się na krawędzi nonsensu, słysząc,
jak Briony tłumi śmiech. - Zaczekaj tutaj - rozkazał i wy-
sunął się naprzód, właśnie w chwili, kiedy ktoś wdrapał
się na parapet. Rozległ się stuk, dwa ciała zakotłowały
się na podłodze i po krótkiej bojce górę wziął Zwięty Mi-
kołaj.
- Och, puszczaj! - odezwał się znajomy głos.
- Denis! - krzyknęli oboje. - Co u diabła wyprawiasz?
Włamujesz się do mojego domu? - pytał z irytacją Carlyle.
- Nic podobnego. Po prostu przyszedłem trochę wcześ-
niej. Chciałem się wśliznąć, żeby nie robić kłopotu i zosta-
łem zaatakowany przez kopniętego Zwiętego Mikołaja.
- Wstawajcie obaj! Właśnie bije dwunasta. - Briony
szybko zamknęła okno.
Carlyle podniósł się i wziął worek.
- Ty masz być Zwiętym Mikołajem? - zdziwił się De-
nis. - Ja to zrobię o wiele lepiej od ciebie. - Zaczął go
szarpać za wielką białą brodę. Natychmiast jednak został
przygwożdżony do ściany, a para gniewnych oczu wpatry-
wała się w niego groznie.
- Zapamiętaj to sobie - wściekał się Carlyle. - Tylko
ja mam prawo być Zwiętym Mikołajem dla mojej córki.
Czy wyrażam się jasno? Jak będziesz dalej rozrabiał - to
wylecisz na śnieg. - Wypuścił ofiarę, która osunęła się na
S
R
podłogę, rozcierając przyduszone gardło i z trudem chwy-
tając oddech.
W głębi domu słychać było szepty dzieci.
- Teraz to nieważne - popędzała Briony męża. - Mu-
sisz wykonać swoje zadanie.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Ale gdy Zwięty
Mikołaj wypił już piwo i dojadał pasztecik, drobna figurka
zbiegła ze schodów i rzuciła się ku niemu. Przytulił ją
mocno, a ona ukryła twarzyczkę w jego falującej brodzie.
Pózniej, gdy już leżeli w łóżku, Carlyle rozmawiał
o tym z Briony.
- Ona wiedziała, że to ja, od początku - zauważył ze
zdziwieniem.
- Oczywiście. Przecież przyznała w zeszłym roku, że
już nie wierzy w Zwiętego Mikołaja.
- To dlaczego teraz udawała?
- Domyśl się.
- Przypuszczam, że ta mała mądrala chciała sprawdzić,
czy będę tańczył, jak mi zagra.
- Tak, i zatańczyłeś ładnie - powiedziała z czułością.
Denis spędził noc na kanapie przy choince. Twierdził,
że pilnował prezentów jako pomocnik Zwiętego Mikołaja.
A potem zaczął rozwieszać po całym domu gałązki jemio-
ły, które przyniósł ze sobą.
Dzieci nie mogły się doczekać prezentów. Zaczęto je
rozdawać, gdy dorośli zebrali się przy choince. Briony
kupiła Emmie wszystko, co mogło uszczęśliwić małą tan-
cerkę: kostium do ćwiczeń, trykoty, spódniczkę z różowe-
go tiulu i parę baletek. Emma szybko pobiegła do swego
S
R
pokoju i wróciła wystrojona jak primabalerina, oświadcza-
jąc, że zamierza tak się ubierać codziennie.
Potem nadeszła kolej na prezenty dla dorosłych. Briony
została zaskoczona dwukrotnie. Zamiast kilku płyt, o które
prosiła, Carlyle i Emma ofiarowali jej najnowocześniejszy
zestaw do odtwarzania kompaktów oraz nagrania prawie
wszystkich musicali i operetek. Carlyle wręczył jej także
i inne prezenty.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin - powiedział.
- Skąd wiedziałeś, że obchodzę urodziny w święta?
Carlyle i Emma popatrzyli na siebie i wymienili poro-
zumiewawcze uśmiechy.
- Mały, ale skuteczny spisek - wyjaśnił. - Posłużyłem
się moim agentem, by odkrył, kiedy się urodziłaś.
- To ja znalazłam twoje świadectwo urodzenia - po-
chwaliła się Emma.
- To najcudowniejsza niespodzianka w całym moim
życiu - zapewniła. Tuż nad jej głową wisiała gałązka je-
mioły. To byłoby takie naturalne, gdyby Carlyle skorzystał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]