[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kała, bo paliła się do walki. Ku jej zaskoczeniu Chris skinął głową.
- Tylko wez pełną ochronę. I nie wysiadaj z samochodu, dopóki nie zabezpieczą terenu.
- Znam zasady - prychnęła. Zebrani popatrzyli na nią, zdziwieni ostrym tonem. Uważają,
że wszystko im wolno, nawet traktować ją wyjątkowo protekcjonalnie?
- Nie zapomnij, że Anne dziś wraca i wieczorem spotkamy się w szpitalu, zjemy tu ra-
zem kolację - przypomniał Chris. - Punkt siódma.
Chętnie by się z tego wykręciła, jednak nie chciała sprawić zawodu Melissie.
- Będę na czas. - Wyszła na korytarz. Ochroniarze, Gordon i Jack, już na nią czekali.
- Idziemy, panowie.
W drodze do samochodu Jack odebrał telefon. To musiał być Chris, bo gdy wsiedli do
bentleya i kazała zawiezć się do Garretta, Jack nawet nie mrugnął. Dobrze się stało, że znów
zapomniała wspomnieć o nowym liście od Piernikowego Ludzika, który dostała wczoraj. Gdy-
by były w nim jakieś pogróżki, na pewno by powiedziała, ale napisał tylko jedno zdanie:
Louisa i Garrett siedzą na drzewie i się całują...".
A zatem miał ich na oku. No pewnie, tego można się było spodziewać. Nie zdziwiła się,
widząc pod domem Garretta agentów ochrony. Zaskoczyło ją raczej, że nie mieszkał w luksu-
sowej willi na strzeżonym osiedlu. To tylko dobrze o nim świadczy, nie jest szpanerem. Na
pewno nie należy do ludzi, dla których najważniejsze są władza i pieniądze.
Minęło sporo czasu, nim wreszcie mogła wysiąść z samochodu.
- Wy tu zostajecie - poinstruowała ochroniarzy, choć doskonale wiedziała, że postąpią
według wskazówek Chrisa. Gordon cofnął się, zajął stanowisko obserwacyjne. Louisa zadzwo-
niła do drzwi. Przepełniało ją radosne oczekiwanie. W końcu będą mieć trochę czasu tylko dla
siebie.
L R
T
Nie od razu otworzył. Był w spodniach do biegania i koszulce polo z emblematem miej-
scowego klubu żeglarskiego. W tym stroju wydał się jej jeszcze potężniejszy. Mocne ramiona,
szerokie bary, muskularne uda.
Spodziewała się miłego powitania, może uścisku i pocałunku, lecz Garrett wyraznie był
zakłopotany.
- Louisa? Jak... co ty tu robisz?
Rzeczywiście, nie zaprosił jej, lecz była pewna, że ucieszy go jej widok. Przecież marzą
o chwili sam na sam. Po co by jej mówił, że dzisiaj będzie pracować w domu, gdyby nie chciał
jej zobaczyć?
Ogarnęły ją wątpliwości. Uśmiechnęła się z przymusem. Czuła przykry ucisk w żołądku.
- Przyszłam cię odwiedzić.
- Chris ci pozwolił?
Kiwnęła głową, nadal się uśmiechała.
- Chyba czuł, że jeśli mi zabroni, to mogę się zbuntować. - Garrett nic na to nie odrzekł,
więc spytała: - Nie zaprosisz mnie do środka?
Popatrzył za siebie, potem na nią.
- Tak, jasne. Proszę.
Cofnął się, robiąc jej przejście, lecz instynktownie czuła, że jest dziwnie spięty. Co i raz
zerkał w głąb domu. Z lewej strony były schody na piętro.
Popatrzyła na przestronny hol i salon. Widać, że urządzone przez dekoratora. Męskie w
wyrazie i bardzo stylowe.
- Aadnie tu.
Garrett wzruszył ramionami.
- Dla mnie w sam raz.
Dlaczego się nie uśmiecha? Zapadła niezręczna cisza.
- Oprowadzisz mnie po domu? - zagadnęła pogodnie.
Znów zerknął za siebie. Może nie jest sam? Zapewniał, że nie skacze z kwiatka na kwia-
tek, ale może kłamał? Może kogoś ma? Serce jej zamarło.
Garrett chrząknął.
- To nie jest najlepszy moment.
Ręce jej drżały, zacisnęła palce w pięści. Dumnie uniosła brodę.
- Czy coś ukrywasz? - zapytała wprost.
L R
T
- Nic, co miałoby związek z nami. Zaręczam. To... skomplikowana sprawa.
Z głębi korytarza dobiegł jakiś hałas, potem męski głos.
- Garrett, kto przyszedł?
To nie kobieta. Odetchnęła z ulgą i nagle uderzyła ją straszna myśl. Nie kobieta... Może
Garrett jest... Anne dopiero po kilku miesiącach zorientowała się, że jeden z jej chłopaków jest
bardziej zainteresowany jej ochroniarzem.
Nim zdobyła się na zadanie pytania, ujrzała nadchodzącego mężczyznę. Miał opuchniętą,
posiniaczoną twarz, opierał się na kulach. Jedną nogę miał prawie całą w gipsie. To ten czło-
wiek ze szpitala. Przyjaciel, który został poszkodowany w wypadku.
Powoli przykuśtykał bliżej. Widać było, że każdy krok sprawia mu niewypowiedziany
ból.
- Jasna cholera, Ian! - warknął Garrett tonem, jakiego dotąd u niego nie słyszała. Jak oj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]