[ Pobierz całość w formacie PDF ]
różnobarwnych próbek farby, tylko rzucił na nie okiem i w pośpiechu
któryś zaakceptował. Nie miał pojęcia, że jeden z wybranych kolorów
był...
- Różowy. To jest różowy - powtórzył z uporem.
- Zechciej rzucić okiem na tę próbkę. - Lucy pomachała mu przed
nosem barwnym paskiem. - Co tu napisano u dołu?
Boone uśmiechnął się z tryumfem.
- Zachód słońca na pustyni - odczytał.
Lucy kiwnęła głową.
-Tak.
- A więc to nie jest terakota.
Spojrzała na niego tak, jakby brakowało mu piątej klepki.
- A jakiego koloru jest, twoim zdaniem, zachód słońca na pustyni?
- Różowy, jeśli sądzić po tej próbce.
- Nie. Pomarańczowy. A ten kolor - znów wskazała trzymaną w ręku
próbkę - ma taki sam odcień. To terakota.
Zrobiwszy minę pełną zwątpienia, Boone ponownie zaczął przyglą-
dać się ścianom. Rano, załatwiwszy po dyżurze parę spraw na mieście,
wrócił do domu. I tu przywitał go ostry zapach świeżej farby i podśpie-
wywanie Lucy.
84
S
R
Podążając za jej głosem, dotarł do gościnnego pokoju. Stała na dra-
binie. W pochlapanym roboczym ubraniu nadal wyglądała pociągająco.
Boone miał ochotę dotknąć niektórych plam farby. Zwłaszcza na biuście i
na pośladkach. Był tak zaabsorbowany przyglądaniem się ruchom Lucy
na drabinie, że nie zwrócił większej uwagi na wyniki jej pracy. Ni stąd,
ni zowąd przyznał w duchu, że być może dom wymagał rzeczywiście
solidnego odnowienia. Od prawie dwu lat, kiedy się tu wprowadził, nie
malował żadnych pomieszczeń. Wyglądały teraz dość ponuro.
- Różowy - powtórzył z uporem. - Nie chcę mieć nic różowego.
Lucy rozłożyła ręce.
- A ja nie będę ponownie malowała.
- Będziesz.
- Poczekaj, aż wyschnie farba. I pozwól mi nałożyć drugą warstwę.
Dopiero wtedy będzie widać właściwy kolor. Jeśli jednak nadal uznasz
go za różowy, to może przemaluję ściany.
- Może? Sądziłem, że jesteś moją niewolnicą. I będziesz robiła, co
tylko zechcę.
- W granicach zdrowego rozsądku.
Boone zmierzył wzrokiem stawiającą mu się kobietę.
- Dopiero teraz dodajesz ten drobny warunek? - zapytał.
Lucy odwzajemniła się groznym spojrzeniem.
- Sądzisz, że zgodziłabym się bez zastrzeżeń podporządkować męż-
czyznie, którego prawie nie znam? Za kogo mnie bierzesz?
Miał już wszystkiego dość. Mrucząc pod nosem coś niepochlebnego,
wyszedł z pokoju. Od oparów farby rozbolała go głowa. Jeszcze nie
upłynął pierwszy dzień panoszenia się Lucy w jego domu, a już Boone
był wykończony. Ta kobieta potrafiła błyskawicznie doprowadzić go do
białej gorączki. Rozzłościła, zirytowała i...
I podnieciła, uprzytomnił sobie z przerażeniem. Miał ochotę przycią-
85
S
R
gnąć ją do siebie, razem z nią cieszyć się wspólnie spędzanym czasem i
zetrzeć te śmieszne plamy, jakie miała na spodniach. W takim stroju żad-
na inna kobieta nie byłaby pociągająca. Lucy Dolan, nawet ubrudzona
farbą, wyglądała apetycznie i seksownie.
Wszystko to nie miało żadnego sensu. Lucy nie należała do kobiet, z
jakimi Boone miewał do czynienia. Pozwalał sobie na sporadyczne randki
tylko i wyłącznie z przedstawicielkami płci pięknej, których zachowanie
się był w stanie zawsze przewidzieć.
Oczywiście, oznaczało to, że jego partnerki były raczej nudne, a spo-
tkania z nimi mało zabawne. No cóż, jeśli mężczyzna nie chce ponownie
zostać oszukany, musi nie tylko dmuchać na zimne, lecz także godzić
się na drobne ustępstwa.
A teraz pojawiła się Lucy Dolan. Kobieta stwarzająca problemy.
Niecodzienna, wesoła, uparta i spontaniczna. Traktowała kota jak uko-
chanego członka własnej rodziny. Przede wszystkim jednak była osobą,
której zachowania się Boone nie potrafił przewidzieć. Mówiła jedno, a
robiła drugie. Wiedział, że nigdy nie potrafi dotrzymać danego słowa.
A gdyby pozwolił jej na bliższy kontakt, zniszczyłaby go natych-
miast, podobnie jak uczyniła to Genevieve.
- Boone, poczekaj, muszę o coś cię zapytać.
Ruszył przez hol w stronę wewnętrznych schodów. Przyszło mu na
myśl, że jeśli będzie ignorował Lucy, to może da mu spokój.
- O co chodzi? Nie mam czasu na żadne rozmowy.
Poszedł na górę do sypialni. Z impetem otworzywszy drzwi szafy, uda-
wał, że czegoś w niej szuka.
- Boone! - zawołała z dołu Lucy. Zaczęła wchodzić na schody.
- Co się stało? - warknął. Upłynęło parę chwil.
- Muszę prosić cię o coś ważnego.
86
S
R
Tym razem głos Lucy rozległ się z bliska. Musiała znajdować się tuż
za plecami Boone'a. Odwrócił się gwałtownie, ale zdołał złapać ją za rę-
kę, chroniąc przed upadkiem, gdyż straciła równowagę. Odruchowo
przytrzymała się jego ramienia, wypuszczając z ręki próbki farby.
Przez dłuższą chwilę trwali w bezruchu. Na twarzy Lucy, poniżej
warg, Boone zobaczył plamkę farby barwy zachodu słońca na pustyni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]