[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krzesło, zmęczony i skłonny do irytacji.
— Pójdę i spytam, czy nie mają czegoś ostrzejszego — powiedział po chwili,
wstając i chwytając kurczowo kopertę.
68
— Powinieneś pójść i zrobić coś z tym nosem — powiedziała Sally Mills
cicho.
— Dziękuję — odrzekł Dirk i leciutko się ukłonił.
Zgarnął oba rachunki i udał się na zwiedzanie wystawy kelnerów, usytuowanej
na tyłach kawiarni. Spotkał się tam z niejakim chłodem, gdyż nie wykazał chęci,
by wzbogacić dobrowolnym dowodem uznania obowiązkowy piętnastoprocento-
wy dodatek za obsługę. Powiedziano mu także, że jest to, niestety, jedyny typ
noża, jakim dysponują, i koniec.
Dirk podziękował i powędrował z powrotem przez kawiarnianą salę.
Na jego miejscu siedział teraz, pogrążony w rozmowie z Sally Mills, młody
człowiek, któremu uprzednio podwędziła nóż. Dirk skinął dziewczynie głową, ale
tak mocno wciągnęła ją rozmowa z nowym znajomym, że nie zauważyła.
— . . . w śpiączce — mówiła — którego nad ranem trzeba było przewieźć do
jakiejś prywatnej kliniki. Bóg jeden wie, dlaczego to musiało stać się o tej właśnie
porze. Tylko stwarza niepotrzebny kłopot. Wybacz, że tak paplam, ale ten pacjent
miał ze sobą własny automat do coca-coli i wielki młot — takie rzeczy mogą
być na miejscu w prywatnej klinice, ale w państwowym szpitalu, przy ciągłym
niedoborze personelu, to po prostu męczące. A kiedy jestem zmęczona, robię się
gadatliwa. Jeśli zwalę się bez zmysłów na podłogę, daj mi znać, dobrze?
Dirk ruszył dalej, lecz zaraz zauważył, że Sally Mills zostawiła przy poprzed-
nim stoliku książkę, którą przedtem czytała; coś, jakiś szczegół z okładki przycią-
gnął jego uwagę.
Był to spory tomik zatytułowany „Wiej jak wszyscy diabli”. Prawdę mówiąc,
była to zadziwiająco duża i mocno podniszczona książka; wyglądała z boku jak
brzeg francuskiego ciastka. Dół okładki zilustrowano zwyczajnym portretem ko-
biety w wieczorowej sukni na tle konturu pistoletu, górną zaś jej część zajmowało
całkowicie nazwisko autora, Howarda Bella, wytłoczone wielkimi srebrnymi lite-
rami.
Dirk nie potrafił zrazu określić, co właściwie przyciągnęło jego uwagę, lecz
wiedział na pewno, że pewien szczegół okładki poruszył w nim jakąś strunę.
Ostrożnie obejrzał się na dziewczynę, której najpierw podwędził kawę, a za któ-
rej pięć kaw i dwa rogaliki (w tym jeden nie doniesiony i nie zjedzony) następnie
zapłacił. Patrzyła w inną stronę, więc podwędził także i książkę, którą wsunął
szybko do kieszeni skórzanego płaszcza.
Wyszedł na ulicę, gdzie zapikował na niego przelatujący właśnie orzeł, nie-
omal wpychając go przed nadjeżdżającego rowerzystę, który sklął go i zwymyślał
z wyżyn moralnych, na jakie wspiąć się mogą jedynie rowerzyści.
Rozdział jedenasty
Pomiędzy dobrze utrzymane posiadłości leżące na dobrze utrzymanych przed-
mieściach dobrze utrzymanej wsi na obrzeżach dobrze utrzymanego Cotswolds
wjechał nieco gorzej utrzymany samochód.
Był to wysłużony citroen 2CV, który miał wprawdzie jednego dbałego wła-
ściciela, ale także trzech niedbałych do granic samobójstwa. Samochód wlókł się
podjazdem niechętnie, jakby chciał dać do zrozumienia, że jedyne, czego pragnie
od życia, to to, aby porzucono go w którymś ze spokojnych rowów na jednej
z okolicznych łąk, gdzie mógłby się usadowić pośród wdzięcznego zapomnienia,
podczas gdy zamiast tego żąda się, by wlókł się taki kawał pod górkę, po żwi-
rowanym podjeździe, po którym bez wątpienia będzie się musiał jeszcze wlec
z powrotem, a z jakiej mianowicie przyczyny, tego już zupełnie nie potrafi sobie
wyobrazić.
Zatrzymał się w końcu przed eleganckim, kamiennym wejściem do główne-
go budynku, ale po chwili potoczył się wolno do tyłu i toczył, dopóki kierowca
nie zaciągnął ręcznego hamulca, co wywołało u samochodu rodzaj zduszonego
„iiiiii”.
Drzwiczki otwarły się niechętnie, chwiejąc się niebezpiecznie na samotnym
zawiasie, a z wnętrza wychynęła para takich nóg, jakich spece od ścieżki dźwię-
kowej nie są w stanie widzieć inaczej jak tylko w rozbryzgach zadymionego sak-
sofonowego solo, z przyczyn niepojętych dla nikogo prócz nich samych. Jakkol-
wiek w tym akurat przypadku saksofon zostałby wyciszony przez kazoo, którym
ci sami spece od ścieżki dźwiękowej niechybnie spryskaliby moment zbliżania się
pojazdu.
Właścicielka nóg w ogólnie przyjęty sposób ukazała się tuż za nimi, czule
zamknęła drzwiczki, po czym weszła do budynku.
Po kilku minutach z budynku wyszedł portier, obejrzał auto, przybrawszy peł-
ną dezaprobaty minę, a następnie wobec niemożności podjęcia bardziej zdecydo-
wanych działań wrócił, skąd wyszedł.
Niedługo potem Kate Schechter wprowadzono do gabinetu pana Ralpha Stan-
disha, głównego konsultanta ds. psychologii, a także jednego z dyrektorów szpi-
tala w Woodshead. Właśnie kończył rozmowę telefoniczną.
70
— Tak, to prawda — mówił — że czasami nadzwyczaj inteligentne i wrażliwe
dzieci mogą wydać się głupie. Niemniej, pani Benson, czasem i głupie dzieci
także mogą wydać się głupie. Myślę, że powinna pani to sobie rozważyć. Tak,
wiem, że to bardzo bolesne. Życzę miłego dnia, pani Benson. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl