[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bez słowa, Conan wepchnął wyrwaną sztabę między starożytne odrzwia a framugę i naparł na
drzwi. Zaprotestowały donośnym skrzypieniem, ale z oporem zaczęły się odchylać. Gdy otwór
wiodący w ciemność był wystarczająco szeroki, Cymmerianin wślizgnął się weń płynnym ruchem i
zniknął z oczu Mazdaka.
Widzisz, nic tu nie ma powiedział ten ostatni, gdy z niechęcią podążył za Conanem Fu,
ależ tu śmierdzi. Zgniłe drewno i nietoperze. Z pewnością nie było tu nikogo co najmniej od
dziesięciu lat. Chyba możemy dać sobie spokój.
W odpowiedzi dobiegły go odgłosy ostrożnych stąpnięć, a spadające na jego głowę śmiecie
dowodziły, że Cymmerianin zaczął wspinaczkę po schodach.
Nie pchałbym się tam na twoim miejscu ostrzegł go Mazdak. Wilgoć z kanału mocno
zaszkodziła tej budowli. Wieża może przewrócić się w każdej chwili albo zarwie się część podłogi.
Mimo swych własnych ostrzeżeń Mazdak także wkroczył na stopnie i podążył na górę.
Drewniana klapa w suficie i kolej na mroczna przestrzeń, i następne schody. O ile król dobrze
pamiętał, takich poziomów było co najmniej tuzin, i o ile dobrze pamiętał, każde okno było
dokładnie zapieczętowane. Nie mogli liczyć na najmniejszy promyczek słońca. Tknięty tą myślą,
przystanął i ponownie zawołał do Conana.
Zatrzymaj się na moment. Poślę ludzi po pochodnie. Bez światła to szaleństwo!
Conan wspiął się na siódmy poziom wieży i zdało mu się, że widzi blask światła. Było odległe i
blade i wkrótce zniknęło w dymie, który podrażnił mu oczy i wtargnął głęboko do płuc. Już od kilku
pięter smród we wnętrzu wieży zmienił charakter zamiast gnijącego mokrego drewna zaczął
przeważać odór świeżych odchodów nietoperzy i ostry zapach ich samych. Już na poprzednim
poziomie podłogę zaścielały nieznanego pochodzenia małe kości i gnijące resztki jakichś zwierząt,
które chrzęściły nieprzyjemnie pod stopami. Tutaj zaś dołączył się jeszcze jeden zapach magii.
Unoszący się w dół dym o tej właśnie woni bezbłędnie dowodził, że wieża ma mieszkańca.
Conan zaklął cicho. Kto by przypuszczał, że taka wieża kryje we wnętrzu zapach, który znal
wyłącznie ze starożytnych świątyń lub katakumb? Ruszył przed siebie wśród kłębów duszącego
dymu. Nie widział nic poza delikatnym światełkiem, które znów zamigotało w oddali& chociaż
zdawało mu się, że poczuł także ciepły prąd powietrza.
I wtedy dym rozrzedził się nieco, a spomiędzy oparów wyjrzało nań czyjeś oblicze. To była
groteskowa, na wpół ludzka twarz, a jej właściciel odziany był w zbroję sporządzoną z kości.
Jednak mimo unoszącego się wokół oparu, Conan dostrzegł w tej twarzy jakieś znajome rysy&
Jukala!!!
W mgnieniu oka uderzył w bestię trzymaną w dłoni żelazną sztabą a postać wroga zniknęła znów
w kłębach białej mgły. Tłukł jednak raz za razem, w głowę, ramiona, tors, aż wreszcie zrozumiał, że
atakuje kamienną figurę, bezsilną kariatydę rozsypującą się pod jego ciosami. Podtrzymywała ona
jednak najwyrazniej sufit, bo gdy wreszcie upadła u jego stóp, z góry dobiegły niepokojące zgrzyty
i trzaski. Szeroki fragment murowanego sklepienia runął w dół, ogłuszając na moment Conana.
Dym rozwiał się. Przed nim, o kilka kroków stała Zeriti. Stała przy dymiącym stosie ofiarnym u
stóp ołtarza, a jej blade ciało okrywały czarne szaty. Odprawiała jakiś mroczny rytuał&
Na widok Conana zasyczała jak gotowa kąsać żmija i uniosła dłoń, by rzucić zaklęcie& Podłoga
zadrżała i cała komnata zadygotała silnie, a wieża szalonego króla runęła w czarne wody kanału.
Spośród gapiów zebranych wokół, czy nawet tych, którzy znajdowali się w dolnych partiach
wieży, nikt nie ucierpiał. Sam król Mazdak też wychynął z mrocznych czeluści budowli prawie
natychmiast po wypadku. Wieża złamała się wyżej, dolna jej część wciąż stała na swoim miejscu.
Obserwujący uważnie wody kanału tłum doświadczył jedynie silnego, powodującego nudności
uderzenia smrodu. Woda zabulgotała silnie, a potem pośrodku kanału pojawiła się ozdobiona
ciemną czupryną głowa, osadzona na barczystych ramionach.
Conanie, ty wielki, niszczący wszystko, głupcze! wrzasnął radośnie Mazdak.
Ostrzegałem, że może runąć! Nie zważając na królewską godność, wbiegł do kotłującej się wody
i wyciągnął dłoń ku pływakowi. I co? zapytał już ciszej co tam znalazłeś?
Stając na nogi w płytszej wodzie, Conan zaczął brodzić w kierunku brzegu, na którym zbierał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]