[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cytującą osobą. A ja wciąż tylko sprzątam po niej, bo nie mam w życiu niczego
lepszego do zrobienia".
- Bardzo mi przykro, Patricku - powtórzyła. - Ale nie mogę powiedzieć ci nic
więcej.
- Mari, dlaczego nie jesteś ze mną szczera? - spytał, z trudem zachowując
spokój.
Nie chciał nalegać, gdyż słyszał niezwykłe napięcie w jej głosie. Dosyć miał
już jednak wykrętów. Mari powinna już dawno zauważyć, jak bardzo mu na niej
zależy. Powinna wiedzieć, że może mu zaufać. A ona tymczasem wciąż coś przed
nim ukrywa.
- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedziała.
Ale nawet w jej uszach nie zabrzmiało to przekonująco.
- Nigdy nie przyszło ci do głowy, że wiem o twoich wyjazdach do Mason-
field? Nie jestem głupi.
- Wiesz?
S
R
- Naprawdę sądziłaś, że nigdy się o nich nie dowiem? Jak długo zamierzałaś
to ukrywać? - Czuł rosnący gniew. Ogarniała go wściekłość na myśl, że po tym
wszystkim, co zaszło między nimi, nie obdarzyła go zaufaniem.
- Nie myślałam...
- To prawda. Nie myślałaś.
Mari nie wiedziała, co powiedzieć. Gdyby sama wyznała mu prawdę, miałaby
choć satysfakcję, że zdobyła się na akt odwagi. A tak...
- Chciałabyś porozmawiać o tym? - Patrick przerwał męczącą ciszę.
Pewnie, że chciała. I to jak. Ale nie mogła Jeszcze nie.
- Nie mogę - szepnęła. - Nie teraz.
- W takim razie chyba w ogóle nie będziemy mieli o czym rozmawiać.
- Patricku! - krzyknęła przez łzy. - Tak mi przykro.
Szybko odłożyła słuchawkę, zanim zdąży się rozmyślić.
Chwyciła torebkę i wybiegła z domu.
Przez całą drogę do Masonfield płakała. Straciła Patricka. Choć tak naprawdę
nigdy go nie miała. Należał do tej drugiej, innej Mari. Nie uwikłanej w pajęczynę
kłamstw, nie mającej notorycznej przestępczyni za siostrę.
Harmon przechadzał się przed komisariatem. Kiedy weszli do środka, krótko
ostrzyżony, rudy sierżant popatrzył na nich uważnie zza długiego blatu. Siedzący
na krześle w kącie kompletnie pijany jegomość też przyjrzał się im z zacieka-
wieniem.
- No, dobrze - zaczęła Mari bez zbędnych wstępów. - O co chodzi tym razem?
- Ona potrzebuje adwokata - bąknął Harmon nieśmiało. - Ale nie mamy już
pieniędzy.
- Przecież są obrońcy z urzędu. - Od czasu rozmowy z Patrickiem Mari czuła
coraz mniej współczucia dla swojej siostry.
- Musisz nam pomóc - skomlał Harmon. - Moja rodzina odmówiła nam po-
życzki, choć prosiłem i błagałem. A Mariette ma tylko ciebie. Sam nie wiem, co
S
R
zrobię, jeśli wsadzą ją do więzienia.
- Może trzeba było pomyśleć o tym, zanim pozwoliłeś jej lać paliwo do swo-
jego motocykla - warknęła. Lecz zamiast wyjść, ciężko opadła na drewnianą ławkę.
Pocierając czoło, usiłowała zebrać myśli.
- Nie stać mnie na adwokata - oświadczyła ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Ale Mariette powiedziała, że masz oszczędności! - zawołał Harmon.
Było tak w istocie. Te pieniądze stanowiły jednak jej zabezpieczenie na sta-
rość. Nie mogła ich ruszyć. Bez względu na to, w jakie tarapaty Mariette wpędziła
się tym razem.
- Zamierzasz coś zrobić? - spytał Harmon, gdy jej milczenie się przedłużało.
Zrezygnowana, westchnęła ciężko.
- Owszem - odparła, wstając. - Zamierzam pogrzebać resztki mojego honoru.
- Popatrzyła ponuro na przyjaciela siostry i podeszła do kontuaru. - Czy jest tu jakiś
telefon, z którego mogłabym odbyć rozmowę zamiejscową - zerknęła na plakietkę
przypiętą do munduru funkcjonariusza - sierżancie Stanley?
- Proszę mi wybaczyć, że spytam - odezwał się sierżant. - Czy ma pani siostrę
blizniaczkę?
- Tak. Nazywa się Mariette Lamott - potwierdziła Mari.
- A nie pochodzi pani przypadkiem z Pigeon Nook?
- Owszem, ale nie rozumiem...
- I może zna pani jeszcze niejakiego Patricka Keegana?
- Owszem, znam. - Mari zagryzła wargę. - Jest tam fizjoterapeutą.
Sierżant zakasłał gwałtownie i prędko zasłonił usta dłonią.
- Bez wątpienia - powiedział. - Proszę, panno Lamott, może pani skorzystać z
mojego telefonu. Z powodu jednej rozmowy nikomu nie stanie się krzywda.
Pijany mężczyzna podniósł się z krzesła i zatoczył się na ladę.
- Dzwonisz po taksówkę dla mnie? - wybełkotał.
- Siadaj, Anthony - polecił mu policjant. - Na ciebie jeszcze nie pora.
S
R
- Patrick? - zaczęła Mari z wahaniem. Dziwne zachowanie sierżanta wciąż nie
dawało jej spokoju. - Nie odkładaj słuchawki, proszę. Potrzebuję twojej pomocy.
- O tej porze? - burknął po chwili ciszy.
- Musisz przyjechać do...
- Do komisariatu policji w Masonfield - wpadł jej w słowo.
- Tak. Skąd wiesz?
- Mniejsza z tym. Wyjeżdżam za chwilę.
Kiedy Mari odłożyła słuchawkę, policjant spojrzał na zegar i spytał:
- Napije się pani kawy? Chciałbym być zupełnie przytomny, kiedy przyjedzie.
Mari zupełnie nie rozumiała, o czym ten człowiek mówi. Zbyt jednak była
zmęczona i zmartwiona, by domagać się wyjaśnień. Postanowiła zaczekać na Pa-
tricka. Z nadzieją, że wpływy, jakie miał w Pigeon Nook, przydadzą się na coś
również w Masonfield.
Pijaczek chwiejnym krokiem potoczył się do automatu z kawą. Mari poczuła
ukłucie zazdrości. Ten przynajmniej niczego jutro nie będzie pamiętał, pomyślała.
Dokładnie po czterdziestu minutach drzwi otwarły się i do komisariatu wpadł
Patrick. Bez wątpienia przekroczył po drodze wszystkie ograniczenia prędkości.
Podbiegł do Mari i otoczył ją ramieniem.
- O co jesteś oskarżona? - spytał.
- Ja? - bąknęła zdumiona.
- Proszę wybaczyć, że się wtrącę - odezwał się sierżant. Dziwne ogniki bły-
skały w jego oczach. - Jestem sierżant Del Stanley - przedstawił się. - Rozmawia-
liśmy już chyba przez telefon?
- Tak. - Patrick rozglądał się dokoła zdezorientowany.
Wyraznie skrępowany Harmon cofnął się pod ścianę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]