[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spartaczyliśmy ałą robotę...
34
Gdy pani Alicja zapukała, w pokoju zaległa cisza. Po chwili dobiegł ją swobodny, z akcentem na ostatniej
sylabie, głos Andrzeja:
- Proszę!
Wolała jednak nie wchodzić do środka. Już chciała na syna zawołać, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich
Andrzej, jak zawsze w swoich długich butach, bez marynarki, w rozpiętej na piersiach koszuli z krótkimi
rękawami. Był wysoki, jasnowłosy, z mocnej budowy podobny do ojca. Wewnątrz pokoju szaro było od dymu
papierosów.
- Ach, to mama! - zdziwił się lekko i wyszedł poza próg. -Mam paru kolegów u siebie...
- Wiem, wiem - przerwała mu pośpiesznie. - Nie będę ci przeszkadzać, kilka tylko słów... Ale zamknij drzwi,
Strona 12
379
dobrze? Usłuchał.
- Cóż się stało?
- Mam prośbę do ciebie - zaczęła nieśmiało. - Muszę kupić trochę wełny, wiesz, do mego warsztatu...
- I brakuje mamie pieniędzy?
Zaczerwieniła się, lecz na schodach zbyt było mroczno, aby Andrzej mógł dostrzec jej zmieszanie.
- Tak się złożyło. Gdybyś więc mógł...
- Ależ oczywiście! Jaka też mama jest... Tyle przecież razy mówiłem mamie, żeby już raz dać sobie spokój z
tym całym warsztatem. Przecież ja mam pieniądze, tylko mama robi zawsze ceregiele.
- Już niedługo, niedługo - odpowiedziała wymijająco. - Jak ojciec zacznie zarabiać...
Andrzej lekceważąco machnął ręką:
- Ech, co tam ojciec może zarobić! Ale jak mama chce. Ile mamie potrzeba, pięć tysięcy, dziesięć? Spojrzała
na niego z przestrachem.
- Ale skądże tyle? O wiele mniej... Trzy.
- Trzy tylko? Jest też o czym mówić? Już służę mamie. Sięgnął do kieszeni spodni i niedbale wyciągnął gruby
plik pięćsetek. Trzymając je w garści, spojrzał na matkę.
- Naprawdę nie trzeba mamie więcej?
Była tak ilością tych pieniędzy w rękach syna zaskoczona i oszołomiona, że nie dosłyszała jego pytania.
Wiedziała, że Andrzej nie miał stałego zajęcia, zresztą na żadnej posadzie niepodobna było obecnie zarobić
tylu tysięcy.
35
- Moje dziecko... - zaczęła niepewnie - to nie są chyba wszystko twoje pieniądze?
- Nie moje? - uśmiechnął się chełpliwie. - Dlaczego? -|I dopiero uchwyciwszy badawcze spojrzenie matki
poczerwieniał |i umknął oczami w bok. - Mama myśli, że tu jest tak dużo pie-liędzy? To się tylko tak na oko
wydaje.
Odliczył szybko sześć banknotów i podał matce.
- Proszę, trzy.
- Dziękuję ci - szepnęła.
I pełna wątpliwości i niepokoju jeszcze raz zaczęła:
- Moje dziecko...
Jednak wydał się jej w tym momencie tak obcy i tak w tej swo-|jej obcości nieprzystępny, że nie
dokończywszy zdania umilkła. | Przez chwilę miała wątłą nadzieję, że zrozumie ją i zdobędzie się | na
szczery, bodaj trochę życzliwy i ciepły odruch. Ale nie zasko-| czył jej oschły ton krótkiego i rzeczowego:
| - Słucham?
| - Już nic, nic - powiedziała pośpiesznie. - Nie przeszkadzaj
|sobie, już idę. Dziękuję ci.
Andrzej wsunął obie dłonie w kieszenie spodni.
- Nie ma za co! Drobiazg.
Zaczęła wolno schodzić na dół, przytrzymując się poręczy, tak się nagle poczuła niepewna swoich sił.
Słyszała jednak, że Andrzej łuższą chwilę stał na schodach. Dopiero w hallu dobiegło ją zaśnięcie drzwi.
Rozalia już czekała na nią w kuchni, ubrana do wyjścia, z wiel-| czarną torbą pod pachą. Głowę miała
szczelnie owiniętą ciepłą ełnianą chustką. Otrzymawszy pieniądze wsunęła je natychmiast stanik.
- Po cóż się Rozalia tak ciepło ubrała? - zdziwiła się pani Jicja. - Przecież to nie zima. Stara wzruszyła
ramionami:
- Już ja wolę nie rezykować. Teraz jest ciepło, a za godzinę aoże być ziąb. Zerwie się wiatr i znowu mi głowę
wydmucha...
W miarę postępujących lat coraz więcej dbała o swoje drowie.
- To niechże przynajmniej Rozalia wezmie jakąś lżejszą hustkę - poradziła pani Alicja. - Do czego to
podobne, w maju / wełnianej chustce?
Rozalia obrazą ucmocniła się w swojej słuszności.
36
- Do czego to podobne? Ja, proszę pani, jedno wiem: jak się człowiek cudem boskim przez tę wojnę cało
uchował, to teraz musi się szanować. Do tego to podobne!
I głębiej nasunąwszy chustkę na czoło i policzki, wyszła. Po chwili stuknęła za nią furtka.
Pani Alicja z przyzwyczajenia zaczęła się krzątać po kuchni. Domknęła kredens, który się ciągle otwierał,
zmiotła ze stołu okruchy chleba, mocniej przykręciła obluzowany kran nad zlewem, koszyk z jarzynami
wsunęła głębiej pod stół. Aż nagle, wśród tych machinalnie wykonywanych zajęć, poczuła takie znużenie, że
musiała przysunąć sobie stołek i usiąść. Natychmiast stała się w kuchni zupełna cisza. Tylko w zlewie
plaskały od czasu do czasu pojedyncze krople.
Strona 13
379
O niczym nie myślała, lecz tak się w tę swoją pustkę wewnętrzną zapadła, że nie dosłyszała, jak w pewnej
chwili skrzypnęły drzwi i cicho, prawie bezgłośnie wszedł do kuchni Antoni. Dopiero na odgłos bliskich kroków
drgnęła i poderwała się w popłochu, pewna w pierwszej chwili, że wszedł człowiek obcy. Ujrzawszy
Antoniego odetchnęła z ulgą. Ale serce biło jej tak mocno, że z powrotem usiadła.
- Boże, jak ja jestem teraz nerwowa! - usprawiedliwiła się drżącym nieco głosem. - Myślałam, że ktoś obcy
wszedł... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl