[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie wytrzasnąć skądś nowy pniaczek.
Brzęczyk budzika. Minęło piętnaście minut. Pozmiatać drzazgi, zmyć pot i zmęczenie. A zaraz
potem trzeba gnać na lekcję& Szkoda. Demontuje szybko przeszkody. Belka i szabla zawinię-
te w suknię lądują w szafce. Klucz do kieszeni i biegiem pod prysznic. Nurkuje do przebieralni
dziewcząt. Jeszcze jakieś trzy ostanie maruderki siedzą w kącie odpisując pracę domową. Wy-
gania je i zamyka drzwi na zasuwkę.
W łazni jest ciemno, przepaliła się ostatnia żarówka. Zna jednak układ pomieszczeń wystar-
czająco dobrze& Odrobina światła padająca z szatni wystarczy. Trzeba tylko zabezpieczyć drzwi,
żeby się nie zatrzasnęły. Z ręcznikiem przewieszonym przez ramię zanurza się w wilgotny pół-
mrok. W powietrzu wisi lepka para. Nie zdąży wysuszyć włosów, ale nie ma to większego
znaczenia. Jest ciepło, wyschną jej.
Kręcąca w nosie woń kosmetyków, mokrego cementu, stęchlizny. Staje pod prysznicem
i puszcza na siebie strumień lodowatej wody. Lekki dreszcz przebiega jej nagie plecy. Przypo-
mniała sobie turecką łaznię. Choć minęło tyle czasu, pamięta ciągle wzorzyste kafelki. Wtedy
wydawała jej się bezpiecznym schronieniem, gdzie mogła wypłakać w ciemności swoje smutki.
Czy naprawdę minęło prawie czterysta lat? Pamięć i wyobraznia splatają się w jedno. Szmer
wody i kapanie łez młodziutkiej niewolnicy&
56
Tego typu miejsca zdecydowanie zle jej się od tamtego czasu kojarzą, choć lubi moknąć pod
prysznicem. Przymyka oczy. Czas zwolnił swój bieg. Niewyrazne cienie i wspomnienia& Stała
pod strumykiem ciepłej wody, przykładając ostrą damasceńską stal do nadgarstka. Pamięta, jak
narodziła się w niej wściekłość. Dorosła, w kilka minut z dziewczyny stała się kobietą. Ko-
bietą z Kresów, szlachcianką. Dumną, twardą, wolną&
A potem& Spojrzenie pełne bezbrzeżnego zdumienia i krew plamiąca marmur, wypłukiwa-
na przez wodę& Nie spodziewał się, tłusty bydlak. Nóż, który ukradła z myślą o sobie, pogrą-
żyła w sercu samego sułtana. Pierwsza śmierć, cios zadany w desperacji, z nienawiści. Nie
spodziewał się, tylko dlatego zdołała tego dokonać& Potem dopiero nadszedł spokój.
Ucieczka& Szalona, niemożliwa, setki kilometrów przez wrogi kraj. Długi szlak gęsto na-
znaczony trupami siepaczy. Od tamtej pory wiele razy musiała wybierać miedzy śmiercią swoją i
innych. I zawsze podejmowała właściwą decyzję. Jest szlachcianką z Kresów. Biada temu, kto
wejdzie jej w drogę.
Stoi pod prysznicem. Zbyt długie polewanie się zimną wodą osłabia ciało, ale hartuje ducha.
Puszcza odrobinę ciepłej. Duch już się zahartował, teraz pora wzmocnić ciało. Strumyki wody
ściekają po nagiej skórze. Tylko stary turecki sztylet w skórzanej pochwie zdobi jej twardą,
opaloną łydkę. %7łycie nauczyło ją, że nawet w łazni nie należy zapominać o bezpieczeństwie&
Szmer wody i naraz inny obcy dzwięk. Coś szumi w rurach. Czyżby któraś z uczennic jesz-
cze tu była? Niemożliwe. A jednak. Ciche klaskanie bosych stóp w kałużach wody. To nie uczen-
nica. Porusza się zbyt szybko i zbyt dobrze odnajduje drogę w ciemności. Wyobraznia podsuwa
jej obraz tygrysa zręcznie przemykającego się w mroku. Cholera. Nie, to nie dziki kot. To czło-
wiek. Sudański czarownik, animalista, obudził w sobie zwierzę. Przejął jego cechy, siłę i in-
stynkty. Na dłoniach ma zapewne rękawice ze stalowymi szponami. To potworna broń, jeśli
umie się nią posługiwać. Oni są w tym mistrzami.
Sztylet w garść. Może uda się im ją dopaść, ale ktoś za to zapłaci. %7łyciem. Skacze w ciem-
ność. Klaskanie stóp coraz bliżej. Przyszli po nią& Czeka przyczajona za rogiem. Jeśli wyprują
serię z kałasznikowa nie przeżyje, ale jest szansa, że chcą ją zarżnąć po cichutku. Zadaje cios.
Na ślepo, ale czuje, że ktoś przed nią jest. Klinga krzesze iskrę o inne ostrze. Wróg blokuje
sztych. Potworne szarpnięcie pozbawia ją broni. Nóż z brzękiem ląduje gdzieś na mokrym beto-
nie. A zatem jest naga i bezbronna. Prawie bezbronna. Krok w tył. Ma przeciwnika tuż przed
sobą. Dwie grube, drewniane szpile, zazwyczaj podtrzymujące jej kunsztowną chińską fryzurę,
wbiła w kok. Sięga do nich błyskawicznie. Każda kryje wewnątrz cieniutkie ostrze z najlepszej
stali narzędziowej. Ostre jak brzytwa. Trzymając je w dłoniach czeka na cios. Wzrokiem usiłuje
przebić ciemność. Kto ją dopadł?
Idiotyzm, przeżyć czterysta lat i dać się zarżnąć w łazience& Dawno temu obiecała sobie, że
żywcem jej nie wezmą. Obiecała sobie, że ten, kto wreszcie zdoła ją pokonać, musi ponieść
straty, które zatrują mu radość zwycięstwa. Czeka. Z oddali rozlega się klaskanie bosych stóp
na kafelkach. Przeciwnik ucieka. Nie, nie ucieka. Odchodzi. W mroku łazni nie czuje już niczy-
57
jej obecności. Przydałaby się latarka, ale nawet bez niej można spróbować odnalezć nóż&
Brzęknął gdzieś po lewej stronie. Szuka pod ścianą. Jest. Dobrze poczuć znowu w dłoni ręko-
jeść& Gdzieś w dali trzaskają drzwi przebieralni.
Na ostrzu wyczuwa palcem szczerbę głęboką na co najmniej trzy milimetry. A przecież to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]