[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzebuje. . .
 Pizzy. . .  upierała się Kate.
. . . odpoczynku, potrzebuje. . .
 . . . własnego domu i świeżego powietrza. Tutaj powietrze jest potworne.
Zmierdzi tu jak pod pachą odkurzacza.
. . . dalszego leczenia. Stanowczo powinna pozostać pod obserwacją jeszcze
przez dzień lub dwa, aż będą mogli uznać, że całkowicie doszła do siebie.
W każdym razie próbowali być nieugięci. Bo jeszcze tego samego poranka
Kate zażądała telefonu, a kiedy go otrzymała, wszczęła próby zamówienia pizzy
do szpitalnej separatki. Wydzwaniała do wszystkich najmniej usłużnych pizze-
rii, jakie znała w Londynie, wygłaszała potężne oracje, następnie przeprowadziła
kilka głośnych, acz mało skutecznych prób załatwienia motocykla, który pędząc
z rykiem po West Endzie miałby przywiezć jej  Amerykańską Gorącą z taką listą
dodatkowych papryk, grzybów i serów, że dyżurny ruchu w firmie kurierskiej nie
chciał nawet spróbować zapamiętać. Po godzinie podobnych zabiegów wszystkie
obiekcje tyczące wypisania Kate ze szpitala opadły jak płatki z jesiennej róży.
Tak więc wczesnym popołudniem znalazła się na zimnej i niegościnnej uli-
cy zachodniego Londynu. Czuła się roztrzęsiona i słaba, lecz w pełni za siebie
odpowiedzialna. Miała przy sobie postrzępione resztki torby podróżnej, której za
nic nie chciała się wyrzec, a w portmonetce nieduży skrawek papieru, na którym
nabazgrano jedno, jedyne słowo.
Zatrzymała taksówkę. Większą część drogi do swego domu w Primrose Hill
przesiedziała z zamkniętymi oczyma. Wspięła się po schodach i otworzyła drzwi
mieszkania na piętrze.
Na automatycznej sekretarce czekało na nią dziesięć różnych wiadomości;
skasowała wszystkie nie przesłuchując.
52
Otworzyła na oścież okno w sypialni i na kilka sekund zawisła nad parape-
tem pod dość niebezpiecznym i nieeleganckim kątem, który pozwolił jej dojrzeć
skrawek parku. Niewielki, narożny skrawek z kilkoma zaledwie platanami. Ota-
czały go  a raczej nie zdołały go całkiem zasłonić  mury okolicznych domów,
przez co stał się dla Kate malutkim i ściśle prywatnym widoczkiem, jakiego nie
mogłaby zastąpić żadna rozległa panorama.
Pewnego razu wybrała się w ten narożnik parku, obeszła niewidzialne granice,
które znaczyły krańce tego, co mogła dojrzeć z okna, i poczuła się nieomal jak
we własnym królestwie. Poklepała nawet platany ze swego rodzaju gospodarską
troskliwością, a potem usiadła pod nimi, żeby obserwować słońce zachodzące nad
Londynem  nad brzydko poszarpaną linią horyzontu i nad pizzeriami, które nie
dostarczają pizzy do domu  i miała bardzo głębokie poczucie tego czy owego,
choć nie bardzo wiedziała czego. W każdym razie, pomyślała, w dzisiejszych
czasach należy być wdzięcznym za każde głębokie poczucie, choćby nie wiadomo
jak nieokreślone.
Opuściła się z powrotem do pokoju, pozostawiając mimo panującego na ze-
wnątrz chłodu okno otwarte, i podreptała do malutkiej łazienki, gdzie odkręciła
kurek u wanny. Była to wanna w rozlazłym, edwardiańskim stylu, która zagarnęła
w łazience cudownie dużo miejsca; resztę niemal całkowicie pochłaniały poma-
lowane na kremowo rury. Z kranu lał się wrzątek. Skoro tylko pomieszczenie
dostatecznie się ogrzało od wypełniającej je pary, Kate rozebrała się i otworzyła
obszerną łazienkową szafkę.
Poczuła się lekko zakłopotana niezmierzonym bogactwem dodatków do ką-
pieli  z nie znanych sobie przyczyn nie potrafiła przejść obojętnie obok droge-
rii czy sklepu zielarskiego, zawsze wchodziła do środka, uwiedziona widokiem
szklanej zatyczki na butelce pełnej czegoś niebieskiego, zielonego lub pomarań-
czowego, co miało na celu przywrócić naturalną równowagę bliżej nie określo-
nej substancji, której Kate nawet nie podejrzewała o obecność w swojej skórze.
Znieruchomiała na chwilę, próbując coś wybrać. Może coś różowego? Coś z do-
datkiem witaminy B? Z witaminą B 12? B 13? Mnogość samych tylko substancji
z dodatkiem różnych rodzajów witaminy B mogła sprawić przy wyborze duży
kłopot. A były tam jeszcze proszki i olejki, i tubki żelu, i nawet paczki jakichś
kłujących i cuchnących nasion, które w sobie właściwy sposób miały wpływać
korzystnie na którąś z części ciała.
A może by tak odrobinę tych zielonych kryształków? Dawno temu powiedzia-
ła sobie, że pewnego dnia nie będzie nawet próbowała wybierać, tylko wsypie
wszystkiego po trochu. Kiedy poczuje prawdziwą potrzebę. Przyszło jej na myśl,
że właśnie nadszedł ten dzień, więc z ożywczym i przyjemnym pośpiechem za-
częła wsypywać do parującej kąpieli po odrobinie tego i owego, aż w końcu woda
stała się zmąconym kłębowiskiem przemieszanych kolorów, a w konsystencji za-
częła niebezpiecznie zbliżać się do kleistej mazi.
53
Kate zakręciła kurki i oddaliła się na chwilę w poszukiwaniu torebki; wróciła,
zanurzyła się w wodzie i przez bite trzy minuty leżała z zamkniętymi oczyma,
oddychając powoli, a potem całą uwagę skierowała na skrawek papieru, który
przywiozła ze szpitala.
Widniało na nim tylko jedno słowo, słowo wyduszone przez Kate z dziwnie
opornej pielęgniarki, która przyszła rano zmierzyć jej temperaturę.
Kate wypytywała ją o postawnego mężczyznę. Tego postawnego mężczyznę,
którego spotkała na lotnisku i którego ciało widziała o wczesnonocnej godzinie
w separatce tuż obok.
 Ach, nie  mówiła pielęgniarka.  On żyje. Zapadł tylko w jakąś śpiącz-
kę.
 Czy można się z nim zobaczyć?  pytała Kate.  Jak się nazywa?
Próbowała pytać od niechcenia, niejako przy okazji, a to dość trudna sztuka,
kiedy w ustach trzyma się termometr, więc nie była pewna, czy jej się udało.
Pielęgniarka odrzekła, że doprawdy trudno powiedzieć i że w ogóle nie powinna
rozmawiać z nią o innych pacjentach. A poza tym tego pana i tak już nie ma,
przenieśli go gdzie indziej. Przysłali ambulans i gdzieś go przewiezli.
Dla Kate było to spore zaskoczenie.
Dokąd go zabrali? Co to za szczególne miejsce? Ale pielęgniarka nie miała
ochoty powiedzieć nic więcej, a w chwilę pózniej wezwała ją siostra oddziało-
wa. Jedyne, co udało się z niej wyciągnąć, to słowo, które Kate nagryzmoliła na
świstku i na które spoglądała w tej chwili.
Słowo to brzmiało:  Woodshead .
Teraz, kiedy czuła się zrelaksowana, słowo wydało się jej znajome, ale nie
mogła sobie przypomnieć, gdzie je słyszała.
Kiedy sobie w końcu przypomniała, nie mogła usiedzieć w kąpieli ani sekun-
dy dłużej. Wyskoczyła i popędziła wprost do telefonu, zatrzymując się tylko na
chwilkę, żeby spłukać z siebie prysznicem całe to świństwo.
Rozdział dziewiąty
Postawny mężczyzna, obudził się i próbował podnieść wzrok, lecz z najwyż- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl