[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Już wcześniej miałam przekazać ci dobre wieści, ale nie chciałam cię budzić.
- Myślałam... - Amanda skierowała wzrok na monitory. Rzeczywiście, stan chorej w
ciągu nocy bardzo się poprawił. Temperatura spadła, pacjentka oddychała równomiernie, a
miarowy rytm serca nie dawał powodów do obaw.
- Rzeczywiście, byłam zmęczona - powiedziała słabym głosem. - To była ciężka noc.
- Mnie to mówisz? - Pielęgniarka spojrzała na zegarek. - Jeszcze godzina i idę do
domu. Ale i tak wątpię, czy uda mi się przespać. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile zakupów
zostało mi jeszcze na święta. A przecież dziś Wigilia.
Amanda starała się ukryć łzy wzruszenia, które nagle napłynęły jej do oczu. Już kilka
tygodni temu kupiła prezent gwiazdkowy dla Dorothy. Małe pozłacane nożyczki w kształcie
bociana wyglądały uroczo obok ślicznego naparstka w pudełku wyściełanym aksamitem. Nie
mogła się doczekać chwili, kiedy wręczy podarunek swej podopiecznej i na szczęście, los nie
odebrał jej okazji.
63
S
R
- Gdyby Dorothy się obudziła, powiedz jej, że zajrzę do niej jeszcze przed śniadaniem.
Muszę pójść na chwilę do domu, żeby się przebrać.
Ogromna choinka w szpitalnym holu mieniła się kolorowym blaskiem. W świetle
świątecznych lampek tablica, na której odliczano dni pozostałe do końca roku, coraz to zmie-
niała barwę.
- Osiem dni - przeczytała Amanda.
Obok napisu przyczepiono wyciętego z tektury Zwiętego Mikołaja i niewielki
transparent z życzeniami wesołych świąt. Jednak w tym roku Boże Narodzenie stanowiło
jedynie preludium do obchodów milenijnych. Może to i dobrze. Amanda nie przepadała za
świętami. Od lat specjalnie spędzała je w szpitalu, starając się stłumić w sobie przykre
wspomnienia.
Tegoroczne Boże Narodzenie napawało ją szczególnym przerażeniem. Zerwanie z
Jackiem uświadomiło jej, jak bardzo jest samotna, a krótki sen o szczęściu, zakończony jakże
bolesnym przebudzeniem, dopełnił czarę goryczy.
Wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Poczucie zadowolenia, które
budowała od lat, zostało poważnie nadwątlone.
ROZDZIAA SIDMY
Wiadomość, jaką otrzymała o dziesiątej trzydzieści w przedświąteczne popołudnie,
wstrząsnęła nią do głębi.
Jak na prawdziwego przyjaciela przystało, przyjechał osobiście przekazać jej
informację. Może dzięki temu cios był odrobinę mniej dotkliwy. Amanda przymknęła oczy,
pozwalając słońcu osuszyć ślady łez, i zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku szpitala.
Gdyby dłużej została sama w zaciszu szpitalnego ogrodu, z pewnością zaczęłaby się ob-
winiać. Może zbytnio ostatnio koncentrowała się na sobie? Może sprawy potoczyłyby się
inaczej, gdyby wcześniej zaczęła działać?
Wiedziała, że aby nie pogrążyć się w rozpaczy, musi natychmiast zająć się pracą.
Mimo że przychodnia została już zamknięta na okres świąt, a wszyscy pacjenci nadający się
do wypisu wrócili na gwiazdkę do domu, w szpitalu było rojno jak w ulu. Rodziny i
przyjaciele tłumnie odwiedzali tych wszystkich, którym choroba nie pozwalała być teraz
wśród najbliższych.
W holu przy rejestracji członkowie kościelnego chóru właśnie szykowali się do
występu. Pracownicy najlepszej cukierni w miasteczku wnosili tace pełne korzennych ciaste-
czek przeznaczonych dla personelu i pacjentów. Karen w stroju renifera z zaprzęgu Zwiętego
Mikołaja mocowała do sufitu kolorowy łańcuch, który raz po raz wypadał jej z rąk i lądował
na głowach chórzystów.
Amanda przeszła przez hol szybkim krokiem. Nie miała teraz najmniejszej ochoty na
64
S
R
świętowanie. Zajrzy do Dorothy, a potem zamknie się w dyżurce i nadrobi zaległości w pa-
pierkowej robocie. Widok Jacka stojącego u szczytu schodów kazał jej zwolnić. Ponieważ
wyglądał przez okno na ogród, Amanda miała nadzieję, że minie go niepostrzeżenie. Jednak
w momencie, gdy jej noga sięgnęła ostatniego stopnia, Jack odwrócił się, a wyraz jego twarzy
świadczył dobitnie, że też nie ma ochoty na żarty.
- Znasz żonę Grahama Bakera? - spytał znienacka, wprawiając ją w kompletne
osłupienie.
- Oczywiście. Kay pracowała u nas jako pielęgniarka do czasu urodzenia dziecka.
Bardzo ją lubię. Właściwie to ja poznałam ją z Grahamem.
- To doprawdy wzruszające - zauważył ironicznie.
- Co chciałeś przez to powiedzieć? Postąpił krok w jej kierunku.
- Nic. Chciałem tylko wiedzieć, czy wie o tobie i Grahamie?
- Oczywiście. - Amanda wzruszyła ramionami. - Zresztą, wtedy w ogóle się jeszcze nie
znali.
- Kiedy?
- Kiedy chodziłam z Grahamem. Chyba o to ci chodzi? Przymrużył powieki.
- Miałem na myśli wasz obecny związek.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - zaczynała już tracić cierpliwość - ale
zdecydowanie nie podoba mi się twój ton. A w ogóle, co ci do tego?
- Jak to co? Widziałem, jak się obejmujecie w ogrodzie. - Nie krył oburzenia. - To
przez niego mnie zostawiłaś, tak?
- Co? To niesamowite... Widziałeś to, co chciałeś zobaczyć, Jack. - Pokręciła głową z
niedowierzaniem i ruszyła przed siebie. Nagle zatrzymała się w pół kroku. - Nie obchodzi
mnie, co sobie myślisz na mój temat - wycedziła przez zęby - ale nigdy ci nie daruję, jeśli do
Kay dotrą jakiekolwiek plotki. To małe miasteczko. Wszyscy się tu znają i nawet najbardziej
absurdalne podejrzenia szybko się rozchodzą.
- Przecież widziałem cię w ramionach tego faceta.
- Owszem, przytulił mnie. I co z tego? To normalne między ludzmi, którzy się lubią,
szczególnie kiedy jedno z nich straci kogoś bliskiego. - Zawahała się. - Na przykład
przyjaciela.
- Przyjaciela? Tylko tyle dla ciebie znaczyłem? - zapytał już bez gniewu.
Amanda patrzyła przed siebie pozbawionym wyrazu wzrokiem. Jack na próżno
próbował odnalezć w nich choć ślad dawnego blasku.
- Mówię o moim psie. Dziś rano Graham stwierdził u niego nowotwór jelit. Choroba
była tak zaawansowana, że musiał go uśpić.
- Mandy, tak mi przykro...
Zawładnęło nim poczucie winy. Dobrze pamiętał ból, którego sam doświadczył po
65
S
R
stracie Gypsy. Towarzyszka jego dziecięcych zabaw zginęła pod kołami samochodu, kiedy
odprowadzała go z domu do szkoły. Jak w ogóle mógł posądzić Amandę o romans z
Grahamem? A potem jeszcze wyobraził sobie, że on sam jest przyczyną jej przygnębienia,
jakby poza czubkiem własnego nosa niczego nie potrafił już dostrzec.
To rozdzierająca tęsknota wzbudziła w nim irracjonalne poczucie zazdrości, kiedy
zobaczył ją w ramionach innego mężczyzny. Teraz próbował zrozumieć, co się stało, i
znalezć sposób, by nakłonić ją do powrotu. Pragnął pokonać dzielące ich różnice, wziąć ją w
ramiona i naprawić krzywdę, którą wyrządziły jego własne nierozważne słowa. Niestety,
okoliczności były niesprzyjające. Amanda zamknęła się w sobie, starając się ukryć ból pod
maską chłodnej obojętności i Jack nie był już pewien, czy kiedykolwiek zdoła pokonać
dzielący ich mur.
- Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina! - zaśpiewał chór i Amanda
szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Uwagi Jacka nie uszła ironia zawarta w słowach ko-
lędy. Smętnie popatrzył na ginącą w głębi korytarza postać.
Stan Dorothy na tyle się poprawił, że została przeniesiona z powrotem do swojego
pokoju. Powitała Amandę z uśmiechem.
- Podobno siedziałaś przy mnie przez całą noc?
- Tak, choć muszę się przyznać, że i mnie zmorzył sen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]