[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dobra. Pół godziny.
Szarżujesz.
Nie szarżuję. I jeśli wygram zakład, pocałujesz mnie dwa razy. Za
karę. Za to, że we mnie nie wierzysz.
Ruszył do przodu, nie puszczając jej ręki. Parę razy trafili w ślepy
zaułek, kilkakrotnie odnalezli ślady, które Jake pozostawił na
piaszczystej ścieżce, i nagle, nie wiadomo kiedy, znalezli się w środku
labiryntu.
Dwadzieścia cztery minuty! obwieścił triumfalnie, spoglądając na
zegarek.
Serce Clarissy biło jak młot. Do licha, przegrała! Czy on naprawdę
zamierza się z nią tu całować? Szybko wysunęła dłoń z jego ręki, a on, o
dziwo, wcale nie protestował.
Bardzo to ładne powiedział, wpatrując się w rozkoszny
budyneczek stylizowany na zameczek z bajki. Ani się obejrzała, a był
już w środku. I znalazł widać kontakt, bo cały zameczek nagle
rozbłysnął światłem.
Chodz, zobacz, jak tu jest w środku! zawołał.
Wiem, przecież już tu byłam odparła niechętnym głosem i ruszyła
do wejścia, czując się jak skazaniec, wstępujący na szafot. Chociaż...
Były jeszcze inne emocje, których nieszczęsny skazaniec na pewno nie
doznaje. Podekscytowanie. Tak, to na pewno. Ale broń Boże nie tym, że
będzie się z nim całować. O, nie. Ona na to się nie zgodzi.
Jake czekał tuż za drzwiami. Jedną ręką objął ją wpół, drugą chwycił
jej dłoń. I nucąc walca, porwał ją do tańca. To była chyba najbardziej
urocza, romantyczna chwila w jej życiu. Wirowali, jej stopy prawie nie
dotykały kamiennej posadzki. Czuła się lekka jak piórko, jak liść... I te
jego oczy, czarne, płonące, wtopione w nią... Nagle stanęli. Dłoń Jake'a
delikatnie przesunęła się po jej włosach.
Bardzo chciałem ich dotknąć, od pierwszej chwili, kiedy cię
zobaczyłem. W słońcu twoje włosy wyglądają jak ogień.
48
Jake, proszę, chodzmy stąd powiedziała, ale jej ręce bezwiednie
uniosły się w górę i opadły na ramiona mężczyzny. Serce wybijało jakiś
nieskończenie szybki rytm, musiał to słyszeć. Tak. Słyszał na pewno. Jej
oddech był płytki, dziwnie krótki.
Clarisso? Wygrałem!
Ale ja nie wierzę... Ktoś musiał ci podpowiedzieć...
Nie. Przysięgam, że nie. Po prostu lubię zagadki. I spokojnie
możesz mnie pocałować, przecież to już nasza trzecia randka.
Trzecia? .
A tak! Pierwsza to kolacja w hotelu w Los Angeles, druga wypad
na plażę. A więc dziś jest trzecia.
Jake, nie kręć protestowała słabym głosem. To nie były żadne
randki, tylko spotkania oficjalne.
Nie, to były randki. I traktujesz mnie serio, bo przywiozłaś mnie do
domu, żeby przedstawić rodzinie. Co prawda, mojej własnej, tym
niemniej...
Chciała zaprotestować, ale było już za pózno.
49
Rozdział 5
Clarissa nie miała pojęcia, że całowanie się może sprawiać aż taką
przyjemność. Usta Jake'a, ciepłe, miękkie, nieskończenie zmysłowe,
wlewały w nią żar, rozprzestrzeniający się z zawrotną szybkością po
całym ciele. Zamknęła oczy, zapominając o przyzwoitości czy
jakichkolwiek obowiązkach. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów
Clarissa Dubonette żyła chwilą i żyła wyłącznie dla siebie. Nie
protestowała, kiedy Jake przygarnął ją jeszcze mocniej. Poddała się
natychmiast, wtulając się ulegle w twarde, umięśnione ciało. A on
całował i całował, łapczywie, zapamiętale...
I nagle zapadła ciemność, ciemność absolutna.
Do diabła!
Jego ramiona opadły. Clarissa zachwiała się, na szczęście tuż za
plecami była zbawienna ściana. Oparła się o nią, z trudem łapiąc oddech.
Po sekundzie jej umysł odzyskał sprawność. Całowała się, tak, całowała
się nieprzytomnie z Jakiem White'em. A teraz zapadły egipskie
ciemności i nawet nie widzi mężczyzny, który trzyma ją w ramionach.
Zamrugała oczami, mając nadzieję, że to przyspieszy przyzwyczajenie
się do ciemności. Niestety. Co prawda, gwiazdy na skrawku nieba
widocznym przez otwarte drzwi zamrugały do niej srebrzyście, ale
dookoła nadal było czarno. Z tej czerni doleciał głos Jake'a:
Nie wiedziałem, że tak wcześnie wyłączają oświetlenie.
A ja nie wiedziałam, że w ogóle wyłączają.
No, to jesteśmy ugotowani.
Sądząc z kierunku, z którego dobiegał głos, Jake posuwał się ku
wyjściu.
Na pewno ktoś zaniepokoi się naszą nieobecnością oznajmiła
Clarissa, starając się, aby zabrzmiało to naprawdę optymistycznie.
Mam nadzieję... Głupio by było, gdybym nie poszedł na spotkanie o
dziewiątej.
O to się nie martw! Przecież słońce wstaje o wiele wcześniej. Ale
nie bawi mnie perspektywa siedzenia tu aż do świtu! Wierzę, że do tego
nie dojdzie. Przecież twój służący zauważy, że nie udałeś się na
50
spoczynek.
Usłyszała, jak Jake uderza ręką o ścianę, niewątpliwie ze złością.
Niestety, wątpię, czy zauważy. Dałem mu dobitnie do zrozumienia,
że nie potrzebuję jego usług. A ty gdzie miałaś zamiar dziś nocować? W
pałacu? W takim razie Gustine i Marie....
Niestety, Jake. Mówiłam, że po kolacji jadę do domu.
Clarissa zdołała jakoś po omacku dotrzeć do wejścia. Pamiętała, że
gdzieś przed pawilonem stoją dwie ławki. Tylko gdzie, u licha, się
podziały? Jeszcze parę ostrożnych kroków, nagle poczuła przeszywający
ból w nodze. A więc tu stoi ta... ławka! Usiadła powolutku i rozcierając
obolałe miejsce, wściekła jak diabli, natychmiast sprecyzowała w duchu
swój stosunek do nocnych wypraw z Jakiem White'em i gorących
pocałunków. Głupota najwyższego rzędu. To nie był mężczyzna dla niej,
chociażby dlatego, że zgodnie z informacją, jakiej udzielił wcześniej
żaden poważny związek nie wchodził w grę. A Clarissa Dubonette nie
uznawała przelotnych romansów.
Jake? Wziąłeś komórkę?
Zostawiłem w swoim pokoju. A ty? Miała ochotę krzyknąć z
rozpaczy.
A ja w torebce. A torebkę w pokoju, w którym przebierałam się do
kolacji. Czyli nie ma rady, będziemy tu tkwić całą noc. Na pewno
zamarzniemy na śmierć. Odnajdą nasze ciała i będzie to największy
skandal w Marique od wielu, wielu lat.
Skandal?
A co myślałeś? Ledwo tu się zjawiłeś, i już razem spędzamy noc!
Okryjemy się hańbą oboje!
Chyba przesadzasz. Co innego, gdyby odnaleziono nas w sypialni,
za zamkniętymi drzwiami.
Jeszcze by tego brakowało mruknęła, zastanawiając się w duchu,
czy nie znalazłby się jednak jakiś sposób wydostania się z opresji. Ale
jaki? Czołgać się po ścieżce i macać, w nadziei, że natrafi się na dołek
pozostawiony przez obcas Jake'a? Bzdura!
Gdzie jesteś? spytał Jake przez ciemność.
Siedzę na ławce, chyba na lewo od wejścia.
Usłyszała kroki, a po kilku sekundach poczuła obok siebie jakby falę
51
ciepła. Na ławce usiadł Jake. Natychmiast odsunęła się na drugi koniec,
żałując, że ławka nie jest dłuższa. Swoją drogą przed pawilonem stoją
dwie ławeczki, dlaczego nie usiadł sobie na tamtej?
Clarisso? Nie jest ci zimno?
Ależ skąd!
Jasne, że było jej coraz zimniej, od niego tymczasem ciepło buchało
jak od paleniska. Ona jednak i tak odsunęłaby się jeszcze dalej, gdyby
nie grozba, że spadnie na ziemię. Siedziała więc sztywno, starając się nie
drżeć z zimna, jednocześnie odpędzając natrętną myśl, że gdyby się o
niego oparła, na pewno byłoby cieplej.
Jake? Jakie są twoje pierwsze wrażenia z pobytu w Marique?
Trudno mi jeszcze cokolwiek powiedzieć... wszystko jest mi tu
obce.
Ale to twój kraj, Jake. Ludzi na ogół ciągnie do kraju przodków.
Może... Ale wiesz, mnie też coś poruszyło. Szedłem takim szerokim
korytarzem, całym zawieszonym portretami. Patrzyłem na twarze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]