[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odzież po mamie, w której podróżowała z północy, nasadziła
na głowę prosty, lecz ładny czepek ze wstążkami, zawiązała
pod szyją i przejrzała się w lustrze. Zauważyła, że jest blada i
ma podkrążone oczy. A jednak przeżycia ostatniej nocy
wycisnęły na niej nieznaczne tylko piętno, chociaż gdyby jej
włosy zrobiły się całkiem białe, nie byłaby wcale zaskoczona.
Przypomniała sobie, jak wspaniale i ekscytująco zapowiadał
się wieczór u księcia, gdy wznoszono toast za jego zdrowie, a
on sam kroił ciasto urodzinowe. Mój wieczór radości -
powiedziała sobie wtedy. - Już nigdy więcej się nie powtórzy".
Było dla niej jasne, że cała idea teatru Gaiety" z pięknymi
dziewczętami zawierała się w tańcu Lottie Collins. Najpierw
było skromne pojawienie się w czerwonej sukni i wielkim
kapeluszu i nieśmiałe, słodkie wersy.
Potem nieoczekiwane i dzikie wkroczenie chóru. To była
rzeczywistość teatru Gaiety" i tak zwanych dziewcząt z
Gaiety". Wygląd i maniery dam stanowiły jedynie kruchy
pozór.
- Nigdy więcej nie zobaczę ani dziewcząt, ani teatru -
powiedziała sobie, odjeżdżając dorożką sprzed pensjonatu
pani Jenkins.
Zapłaciła za noclegi i posiłki; gdy zapytała, ile jest winna,
gospodyni rzekła:
- Violeta nie mówiła, że pani dziś wyjeżdżasz.
- Bo to wszystko stało się ostatniej nocy - wyjaśniła
dziewczyna.
- Trudno. Pewnie jedziesz panna w jakieś miłe miejsce,
co? - odparła pani Jenkins. - Z paniną buzką można się niezle
urządzić; pamiętaj pani, co powiedziałam.
- Będę pamiętać - obiecała Davita. - I dziękuję bardzo za
życzliwość dla mnie.
W obecności gospodyni kazała dorożkarzowi wiezć się do
dworca Waterloo, ale kiedy dotarli do końca ulicy, wychyliła
głowę za okno, informując go, że zmieniła zamiar.
- Chcę jechać do najlepszego Biura Zatrudnienia Pomocy
Domowych na West Endzie - poleciła.
Przez chwilę obawiała się, że dorożkarz oświadczy, iż nie
zna żadnego Biura, ale w końcu spytał:
- Czy myśli pani o tym przy Mount Street?
- Tak.
Koń nie spieszył się za bardzo, więc podczas drogi Davita
układała sobie, co powie. Niestety, kiedy stanęli przed
budynkiem, w którym na parterze mieścił się sklep z napisem
na bocznych drzwiach: Belmont - Biuro Zatrudnienia, jej serce
trzepotało z przerażenia. Poprosiła dorożkarza, żeby poczekał,
a on odpowiedział chrząknięciem. Poszła wąskimi, dość
ciemnymi schodami na górę. Na najwyższym podeście
otworzyła drzwi i znalazła się w wąskim pokoju, dokładnie
takim jak w opowiadaniach mamy. Pod ścianami stały długie
drewniane ławy, na których siedziało kilku czekających. W
odległym końcu pokoju za wysokim biurkiem tkwiła dziwna
kobieta w czymś na kształt czarnej peruki. Miała wielki nos,
chudą, porysowaną zmarszczkami twarz, oczy ostre i
przeszywające. Patrzyła na Davitę trochę niepewnie, gdy ta
szła ku niej. Kiedy zbliżyła się do biurka, kobieta zapytała po
krótkim milczeniu:
- Czym mogę pani służyć... madam?
Zrobiła wyrazną pauzę przed słowem madam",
najwyrazniej zastanawiając się, czy nowo przybyła jest
pracodawczynią, czy pracownicą. Doszła do wniosku, że
jednak pracodawczynią.
- Szukam posady... damy do towarzystwa - odparła
dziewczyna.
Starała się, aby jej głos brzmiał silnie i pewnie, lecz nie
zdołała stłumić nuty lęku przy ostatnim słowie. Stosunek pani
Belmont do Davity zmienił się natychmiast.
- Do towarzystwa? - powtórzyła. - Czy ma pani jakieś
doświadczenie?
- Obawiam się, że nie.
- Wyobrażam sobie, że tak właśnie rzecz się ma -
zauważyła twardo pani Belmont. - Sądzę, że jest pani o wiele
za młoda do tego rodzaju funkcji.
Davita obmyśliła sobie w dorożce, co powinna
powiedzieć, ale było to trudne do wykonania, gdyż czuła, że
pani Belmont już postanowiła ją odprawić. Niemniej
wyartykułowała wszystko w całej rozciągłości:
- Moja matka... lady Kilcraig, gdy jeszcze żyła, mówiła
mi zawsze, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała zajęcia...
powinnam udać się... do pani.
Zaległa cisza.
- Czy powiedziała pani, że jej matką była utytułowana
dama? - zdumiała się pani Belmont.
- Tak. Moim ojcem był sir Iain Kilcraig z zamku
Kilcraigów w hrabstwie Kirkcudbrigt, w Szkocji.
Stosunek pani Belmont do Davity zmienił się raz jeszcze.
Patrzyła teraz na dziewczynę, jakby spodziewała się znalezć w
jej wyglądzie coś, co by ją rekomendowało. Potem utkwiła
oczy w wielkiej księdze, leżącej przed nią na biurku. Bez
słowa przewróciła parę kartek. W pewnej chwili siedząca za
nią kobieta w średnim wieku, o mysim wyglądzie, nie
zauważona dotąd przez Davitę, wstała, nachyliła się do pani
Belmont i zaczęła szeptać. Dziewczynę dobiegły słowa:
- Ona chce kogoś natychmiast, a nie mamy nikogo, kto by
się nadawał.
Pani Belmont przewróciła następną stronicę księgi.
- Jest zbyt młoda - odrzekła kątem ust.
- Ale mogłaby wypełnić tę lukę - przekonywała kobieta -
mysz.
Właścicielka biura popatrzyła jeszcze raz na klientkę i
podjęła decyzję:
- Mam jedno miejsce, które mogłoby być odpowiednie
dla pani - oświadczyła. - Proszę podać mi swoje dane.
Davita wymieniła imię, lecz zapytana przez panią Belmont
o wiek, zawahała się. W obawie, że osiemnaście lat to o wiele
za mało, powiedziała:
- Mam dwadzieścia lat... prawie dwadzieścia jeden.
- Z całą pewnością nie wygląda pani na tyle - zauważyła
właścicielka.
- Wiem - zgodziła się z nią Davita. - Ale gdy trzeba, staję
się starsza.
Pani Belmont nie uśmiechnęła się nawet, tylko bez słowa
zapisała wiek Davity w swojej księdze.
- Adres? - spytała.
- Dopiero przyjechałam ze Szkocji i na razie nie mam
adresu w Londynie.
- A zatem opuściła pani wieś nagle?
- Musiałam.
- Ma pani bagaż ze sobą?
- Tak.
Pani Belmont odbyła długą naradę z kobietą o mysim
wyglądzie. Potem spytała:
- Czy ma pani dość pieniędzy, żeby opłacić podróż do
Oksfordu?
- Tak, mam - odparła dziewczyna.
- Doskonale - rzekła pani Belmont. - Zatem wysyłam
telegram, zawiadamiający o pani przybyciu. Pojedzie pani
następnym pociągiem ze stacji Paddington. Będą mogli
dowiedzieć się, o której pani przyjedzie, i wyjść po panią na
dworzec. Koszty podróży zostaną pani zwrócone.
- Dziękuję.
Pani Belmont pisała coś na kartce niechlujnym,
niewprawnym pismem. Skończywszy, wręczyła kartkę
Davicie.
- To jest osoba, do której pani jedzie jako dama do
towarzystwa - objaśniła. - I mam nadzieję, panno Kilcraig, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]