[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czasu ich wzajemne obelgi tracą znaczenie, tylko ten czyn, którego dokonali, liczy się dla
wnuków. Aączący symbol ważniejszy jest od wiedzy, która bywa przykra i może ludzi
podzielić. Drugim zabiegiem, którym poddaje się polskiego bohatera, jest wygładzenie mu
życiorysu, skondensowanie go do tej zasługi, która zapewniła mu pamięć potomnych. Jeśli
bowiem ktoś nie poległ młodo w ojczyzny potrzebie, to na ogół w drugim, a już na pewno w
trzecim zrywie był kunktatorem, potępiał nierozsądne awantury, okrzykiwał je zdradą wobec
potrzeb kraju.
Jako zbiorowość nie chcemy pamiętać o rzeczach nieprzyjemnych. O tym, że
bohaterstwo, słabość i strach mieszały się ze sobą, że wielkość niedaleko była od zawistnej
małości, że chwała, zaprzaństwo, delatorst-
202
wo, łudzenie despoty i knucie mu na pohybel mogły się mieścić w jednej biografii.
Przerabiamy od paru pokoleń naszą trudną historię na dziecinne czytanki, i niech tylko
ktoś napisze, że partyzanci zle traktowali chłopów, a życie Kościuszki odbiega od
popularnego oleodruku - natychmiast podnosi się chór protestu. W infantylnym świecie nie
ma miejsca na sprawy trudne i złożone - ani na ciśnienie historii na człowieka, ani na słabość
jego natury.
Nie ma zatem miejsca na najważniejsze doświadczenie niewoli - takie, że zwykły
człowiek nigdy nie wie, czy dane mu będzie spokojnie przeżyć swoje dni, czy nie będzie
poddany próbom, których wolałby uniknąć, czy nie będzie musiał wybierać między
bohaterstwem a zdradą właśnie, zdradą towarzyszy walki, albo przekonań, albo przyjaciół,
albo tego, co koledzy w pracy mówią przy herbacie.
Wojna na krótko uprościła definicję zdrady, ale po jej zakończeniu wszystko się
natychmiast skomplikowało. Drugiego okupanta z 1939 roku potraktowali Polacy odmiennie
niż pierwszego. Ci, którzy współpracę z komunistami traktowali jako zdradę, popadali w
coraz większe osamotnienie i rozgoryczenie. Dookoła trwał ruch, odbudowa, awans wsi,
utrwalanie nowej rzeczywistości - i po paru latach dla większości kształtowanej przez szkoły,
wojsko, organizacje, gazety, zdrada była przede wszystkim współpracą z zachodnio-
niemieckim rewanżyzmem, potem z amerykańskim imperializmem i z NATO. Zwiat był
klarowny. Na wschodzie sojusznik - po pierwsze silny, po drugie osłaniający nas od
wiecznego wroga - Niemców. Na zachodzie - owi Niemcy i państwa, które nas zdradziły.
Rządy w rękach tych, których Rosja akceptowała. To wyznaczało ramy zbiorowego życia i
cóż z tego, że Polak prywatnie pogardzał Ruskim, tęsknił za zachodnim dostatkiem i starał się
przechytrzyć władzę?
Kwestia zdrady znów zaprzątała jedynie środowiska jakoś opierające się
komunizmowi, one rysowały granice przyzwoitości i zaprzaństwa. Granice te były nieostre,
rozmyte i ruchome. Nierzadko przesuwały się w jednym życiorysie.
Sześć lat temu wielka zmiana polegała też na tym, że z dnia na dzień przemodelowała
wizję świata, zamieniła wrogów na sojuszników i na odwrót, wprowadziła nowe kryteria
patriotyzmu. A wszystko to dokonywało się w konwencji sporów i oskarżeń na górze, z
całkowitym
203
lekceważeniem psychologicznych skutków na dole. Szary Polak nie-kształcony, nie
czytający, zdany na telewizor dowiadywał się nagle, że wszyscy wiedzieli o Katyniu, o
rosyjskiej okupacji, o zgubnej roli PZPR, o kłamstwie propagandy, jakoby Niemcy chcieli
nam odebrać Ziemie Odzyskane - tylko on jeden był głupi i naiwny, jeśli nie gorzej. Bo co
właściwie robił, kiedy składał przysięgę w wojsku?
Jeśli przyjąć - czego nie sposób zakwestionować i nikt jak dotąd tego nie robi - że
Polska uległa presji obcego państwa i była jej poddana przez blisko pół wieku, to nic
dziwnego, że toczy się też spór o zdradę. Dla jednych na miano zdrajców zasługują ci, którzy
zgodzili się na obcą okupację, a przynajmniej członkowie PZPR, a już na pewno jej wybrani
funkcjonariusze. Dla innych winą może być tylko złamanie prawa, a odpowiedzialność
zbiorowa jest niedopuszczalna. Na to kolejni odpowiadają, że zdradą szczególnie przewrotną
jest ta okrągłostołowa, nadto stanowi ona logiczną konsekwencję rzekomo opozycyjnej
działalności.
Tylko nikt nie proponuje takiego trybu rozstrzygnięcia sprawy, jaki dotyczył
okupacyjnej kolaboracji. Bo musiałoby ono dotyczyć milionów.
Tak już jest, że człowiek, który służy pod obcymi rozkazami, podejmuje współpracę w
różnych formach, bierze udział w rytuałach wdzięczności i przyjazni - popełnia zdradę, i tak
to było kwalifikowane w wypadku Niemców. Zgoła inaczej jest, gdy to wszystko robi się w
masie, z milionami innych współobywateli. Miliony nie mogą bowiem zdradzić ojczyzny -
mogą być otumanione, nieświadome, okłamane.
Ta konstatacja ma pewną podstawową słabość - ktoś przecież podejmował decyzje o
naszym życiu, a przynajmniej był ich pasem transmisyjnym, dopuszczał się inkryminowanej
czynności jako pierwszy i nie można raczej mówić o otumanieniu. Trudno więc się dziwić
pokusie, aby z nieświadomego tłumu wydobyć poszczególne jednostki i przykładnie
potraktować.
Dyskusje o karaniu brzmią tak, jakby miały na oku głównie przeciwników
politycznych, ale odbywają się nad głową neurotycznego społeczeństwa.
Społeczeństwa, w którego pamięć wryte jest takie doświadczenie, że ilekroć na górze
rzucają oskarżeniami, tylekroć na dole padają rykoszety. III Rzeczpospolita pewnie raczej
wzmocniła te lęki. W ciągu paru lat złe czasy przyszły na milicję, PGR-y, byłych partyjnych,
państwowe zakłady - tak jak kiedyś na kułaków czy spekulantów. Jest więc powód, by
204
obawiać się, że naszej niebohaterskiej populacji kara zostanie wymierzona losowo.
Cyklicznie powracają plany lustracji i dekomunizacji i właściwie już wiadomo, że
lepiej było siedzieć cicho, niż zmagać się z komuną. Pół biedy jeśli akcja ma dotyczyć
polityków, ale jeśli rozleje się szerzej? Czy może się okazać, że lepiej było nie jechać na
studia do Moskwy, nie załapać się na Pociąg Przyjazni, nie zapisać się do TPPR - a tam też
należały miliony ludzi?
Poczucie bezpieczeństwa należy do podstawowych potrzeb ludzkich, nie można się
więc dziwić, że po wszystkich wstrząsach, przenicowaniu znanego świata zmęczeni i
zabiegani Polacy pragną spokoju i systematycznie on zabiegają. Wygnali z sejmu swarliwą
prawicę, nie chcieli kolejnych koniecznych zmian, pozbyli się Wałęsy, który dobrze się czuł
tylko w konfliktach
Wygrał ten, kto oferował rzecz pożądaną. Ostoją spokoju okazał się SLD - potrafił
przekonać, że prowadzi politykę umiaru, że dba o rozwój i troszczy się o równość, że obce są
mu swary, że nie pozwoli, by dawne decyzje, wybory ścigały ludzi latami.
Każda fala zagrożenia rozliczeniami, grzebaniem w życiorysach będzie popychała
ludzi ku SLD kojarzącemu się z umiarem i wyrozumiałością dla pogmatwanych życiowych
dróg. SLD gwarantuje terapię:
pracowaliśmy uczciwie, myśleć trzeba do przodu, będziemy żyć we wspólnej Polsce.
Z punktu widzenia zbiorowych potrzeb jest to oczywiście o wiele sensowniejsze niż
powracające kłótnie o to, czy jakieś sankcje winny dotknąć tylko lektorów wojewódzkich, czy
także powiatowych.
SLD jest zatem beneficjentem nie tylko trudów transformacji, ale i tego, że Trzecia
Rzeczpospolita nie zdobyła się na wielkoduszność Drugiej, która nie rozliczała z zaborczych
zaszłości.
A przecież jeszcze w latach osiemdziesiątych żywa była zasada wdrożona w zbiorową
pamięć: dołącz dziś do Sprawy, a przekreślisz tym swą dotychczasową niewiedzę, swe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl