[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ważają strach i ból. Ma też duszności. Powiedziałbym, że znajduje się w tym
stanie od wielu dni. Emanacja jest przytłumiona, jakby istota ta traciła z wol-
na przytomność. Jednak nie ulega wątpliwości, że to stworzenie rozumne, a nie
zwierzę doświadczalne.
Miło wiedzieć, że nie mobilizujemy wszystkich sił dla zestawu instrumen-
tów albo zwierzątka mruknął Mannon.
Nie mamy wiele czasu stwierdził Conway.
Przypuszczał, że pacjent jest już w bardzo kiepskim stanie. Strach był całkiem
zrozumiały, ból, duszności i otępienie zaś wskazywały na możliwość obrażeń.
Mogły też wynikać z wygłodzenia albo braku świeżej wody. Conway spróbował
postawić się na miejscu astronauty z Klopsa.
Chociaż niekontrolowany najwyrazniej ruch obrotowy musiał mu bardzo do-
kuczać, robił co mógł, aby nie dopuścić do jego zatrzymania, gdy Descartes pró-
bował wziąć statek na pokład. Zdawał sobie bez wątpienia sprawę, że koziołku-
jącej jednostki nie da się wciągnąć do ładowni. Może nawet sam ustabilizowałby
34
pojazd, gdyby załoga Descartes a nie niosła tak gorliwie pomocy, ale to oczy-
wiście było tylko domniemanie. Na pewno zaś obcy statek się rozhermetyzował
i ciągle coś się z niego ulatniało. Conway pomyślał, że wobec tych problemów
i bliskiej utraty przytomności pasażera powinien zaryzykować, że wystraszy go
trochę kolejną próbą zatrzymania ruchu obrotowego, aby jak najszybciej umie-
ścić pojazd w tendrze i przenieść istotę do wypełnionego wodą zbiornika, gdzie
wreszcie można by się nią zająć.
Jednak gdy tylko niewidoczne palce wiązek ściągających ujęły stateczek, rów-
nie niewidzialna siła porwała kruche ciało Prilicli i zatrzęsła nim z furią.
Doktorze, odbieram sygnały skrajnego przerażenia powiedział empa-
ta. To świadome doznanie umysłu, który bliski jest paniki. Traci gwałtownie
przytomność, może nawet umiera. . . Patrzcie! Włączył silniki manewrowe!
Przerwać! krzyknął Conway do operatorów pól siłowych.
Obcy statek, który prawie całkiem już znieruchomiał, znowu zaczął kozioł-
kować. Widać było strumienie gazu bijące z dysz na dziobie i rufie. Po paru mi-
nutach dysze zaczęły kasłać, straciły ciąg i w końcu wygasły. Pojazd obracał się
teraz dwa razy wolniej niż przedtem. Prilicla ciągle wyglądał, jakby szarpał nim
gwałtowny wiatr.
Doktorze, biorąc pod uwagę, jakich narzędzi używa ta rasa, nie sposób
wykluczyć, że na pokładzie jest broń psioniczna, której działanie odczuwasz na
sobie powiedział nagle Conway. Trzęsiesz się jak liść.
To nie jest skierowane przeciwko konkretnej osobie odparł Prilicla gło-
sem, który autotranslator wyprał jak zwykle z wszelkich emocji. Zwykła aura
emocjonalna. Pełna strachu i rozpaczy. Słabnie zresztą, jakby ta istota walczyła
o przetrwanie. . .
Myślicie to samo co ja? spytał Mannon.
Jeśli zastanawiasz się nad przywróceniem pełnej prędkości obrotowej, to
tak mruknął Conway. Zgadzam się. Ale przecież nie ma żadnego logicznego
powodu, by to zrobić, prawda?
Kilka sekund pózniej operatorzy odwrócili polaryzację wiązek i pojazd zaczął
wirować żywiej. Niemal natychmiast Prilicla przestał się tak trząść.
Istota czuje się teraz o wiele lepiej. Względnie, oczywiście, bo nadal jest
bardzo słaba.
Prilicla znowu zaczął drżeć i Conway wiedział, że tym razem to jego złość
i narastająca frustracja wpływają tak na empatę. Spróbował uspokoić się nieco
i pomyśleć konstruktywniej, chociaż był świadom, że znalezli się w tym samym
punkcie co Descartes, gdy po raz pierwszy usiłował pomóc obcemu astronaucie.
Innymi słowy, że niczego nie osiągnęli.
Mógł jednak zrobić kilka rzeczy, które tak czy inaczej powinny pomóc chore-
mu.
35
Należało poddać analizie gazowy ślad zostawiany przez statek i stwierdzić
wreszcie, czy to paliwo, czy raczej woda z systemu podtrzymywania życia. Wielu
cennych informacji dostarczyłby rzut oka na samego pacjenta, choćby tylko przez
drugi koniec peryskopu, skoro, niestety, stateczek nie miał iluminatorów. Powinni
również poszukać sposobu wejścia na pokład, by móc zbadać istotę przed prze-
niesieniem jej do sanitarki, a potem na oddział.
Wraz z porucznikiem Harrisonem Conway ruszył wzdłuż holu do wirującego
statku. Zanim przebyli kilka metrów, obaj też obracali się razem z liną, szybko się
jednak do tego przyzwyczaili i gdy dotarli do pojazdu, wydawało im się, że unoszą
się nieruchomo w przestrzeni, tylko cały wszechświat wiruje wkoło nich. Mannon
powiedział, że jest już za stary na podobne akrobacje, i został w luku, Prilicla
zaś podążył za nimi swobodnym lotem, wspomaganym silniczkami korekcyjnymi
skafandra.
Teraz, gdy pacjent był niemal nieprzytomny, Cinrussańczyk musiał bardzo
się do niego zbliżyć, by wyczuć subtelne zmiany jego nastroju. Długi, rurowaty
kadłub obracał się cicho i niebezpiecznie blisko maleńkiej istoty niczym skrzydła
osobliwego wiatraka.
Conway nie wyraził niepokoju słowami. W tym wypadku nie musiał.
Doceniam twoją troskę, przyjacielu Conway powiedział Prilicla. Jed-
nak chociaż przypominam waszego pająka, chyba nie jest mi pisany koniec pod
packą.
Wreszcie porzucili linę holowniczą i korzystając z magnetycznych zaczepów
na rękawicach i butach, przeszli na kadłub. Przy okazji zauważyli, że mocowanie
założone jeszcze przez techników z Descartes a solidnie nadwerężyło poszycie
i cały węzeł skrywa para dobywająca się z pęknięć. Ich przylgi też zostawiały na
blachach płytkie wgłębienia. Poszycie musiało być niewiele grubsze niż papier.
Conway był pewien, że przy zbyt gwałtownym ruchu mógłby przedziurawić je
jednym uderzeniem buta.
Nie jest aż tak zle, doktorze rzekł porucznik. We wczesnych latach
naszych podróży kosmicznych, zanim jeszcze pojawiły się sztuczna grawitacja,
loty w nadprzestrzeni i napęd jądrowy, które sprawiły, że masa przestała być pro-
blemem, wszystkie pojazdy budowano tak, by były jak najlżejsze. Oszczędzano
do tego stopnia, że czasem usztywniano konstrukcję nawet zbiornikami paliwa.
I tak czuję się, jakbym pełzał po cienkim lodzie mruknął Conway.
Słyszę nawet, jak coś się tam pod nami przelewa. Niech pan sprawdzi rufę, jeśli
łaska. Ja zajmę się dziobem.
Pobrali w kilku miejscach próbki uciekającego gazu, postukali trochę w ka-
dłub i posłuchali za pomocą czułych mikrofonów, co dzieje się w środku. Nie
doczekali się odpowiedzi, Prilicla zameldował zaś, że astronauta nie zdaje sobie
sprawy z ich obecności. Ze środka dobiegały ciągle tylko odgłosy pracy mecha-
nizmów. Sądząc po hałasie, jaki robiły, musiało być ich całkiem sporo. Poza tym
36
słychać było jeszcze bulgot i szum krążących cieczy. Gdy ruszyli ku krańcom
kadłuba, zrobiło się jeszcze trudniej, gdyż musieli radzić sobie dodatkowo z siłą
odśrodkową.
Im bliżej byli dziobu czy rufy, tym silniej wirowanie usiłowało zrzucić ich ze
statku.
Conway szedł w kierunku spiczastego dziobu jednostki i jak dotąd nie by-
ło specjalnie nieprzyjemnie, choć przeciążenie zaczynało powodować, że krew
napływała mu do głowy. Widział jednak ciągle całkiem dobrze, co miało tylko je-
den minus: co chwila przepływały mu przed oczami, po kolei: sanitarka, Prilicla
i wielka choinka Szpitala. Gdy zacisnął na chwilę powieki, zawrót głowy osłabł
wprawdzie, ale przecież nie mógł pracować, kierując się tylko dotykiem.
Im dalej się przemieszczał, tym większej mocy potrzebowały magnetyczne
przylgi jego skafandra, nie mógł jednak przesadzać z ich regulacją z obawy, że
powłoka nie wytrzyma i po prostu pęknie. Jednak metr czy dwa przed sobą widział
wystającą rurę, krótką i grubą, która przypominała peryskop. Ruszył ostrożnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]