[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie na zawsze, zamarznie, żeby uciec od bólu. Będzie mieszkał u państwa?
- Tak - odparli szybko chórem. Rufin kiwnął głową.
- Proszę wciągnąć go w życie rodzinne. Kiedy z tego wyjdzie, przywiąże się do państwa
bardziej, niż możecie to sobie wyobrazić.
18
Pełnia francuskiego lata, mgiełka pyłku kwiatowego nad Essonne, kaczki w trzcinach. Hannibal
wciąż nie mówił, ale nic mu już się nie śniło i miał apetyt szybko rosnącego trzynastolatka.
Wuj Lecter był cieplejszy i bardziej otwarty niż jego ojciec. Przetrwała w nim swego rodzaju
artystyczna lekkomyślność, do której dołączyła teraz lekkomyślność związana z wiekiem.
Na dachu była galeria, gdzie mogli spacerować. Złocąc mech, w zagłębieniach posadzki zebrały
się kupki pyłku, w powietrzu pływały unoszone wiatrem pajączki na długich nitkach pajęczyny. Za
drzewami połyskiwał srebrzysty łuk rzeki.
Hrabia był wysoki i przypominał ptaka. W dobrym świetle na dachu, miał szarą skórę. Jego
oparte o balustradę ręce robiły wrażenie chudych, lecz wyglądały jak ręce ojca.
- Nasza rodzina jest trochę niezwykła, Hannibalu - mówił. - Dowiadujemy się o tym wcześnie,
ty też już pewnie o tym wiesz. Jeśli nie daje ci to spokoju, wiedz, że z biegiem lat będzie ci łatwiej.
Straciłeś najbliższych i dom, ale spotkałeś mnie i Shebę. Czyż nie jest zachwycająca? Dwadzieścia
pięć lat temu ojciec przywiózł ją na moją wystawę w Tokijskim Muzeum Metropolitalnym. Nigdy
przedtem nie widziałem tak ślicznego dziecka. Piętnaście lat pózniej, kiedy został ambasadorem w
Paryżu, Sheba przyjechała wraz z nim. Nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu: natychmiast
poszedłem do niego i oznajmiłem, że chcę nawrócić się na szintoizm. Odparł, że moja religia go nie
obchodzi. Nigdy mnie nie zaakceptował, ale podobają się mu moje obrazki. Obrazki! Chodz. - To
moja pracownia. - Było to duże, bielone wapnem pomieszczenie na najwyższym piętrze zamku. Na
sztalugach stały obrazy, które właśnie malował, pod ścianami te już ukończone. Na niskim
podwyższeniu stał szezlong, obok wisiało kimono. Na sztalugach stał przesłonięty płótnem obraz.
Weszli do sąsiedniego pokoju, gdzie Hannibal zobaczył duże sztalugi, plik starych gazet, węgiel
drzewny i kilka tubek farby.
- Zrobiłem ci tu miejsce - powiedział hrabia. - Masz teraz własną pracownię. Znajdziesz tu
ulgę, Hannibalu. Kiedy poczujesz, że zaraz wybuchniesz, rysuj! Maluj! Szerokimi ruchami pędzla, jak
największą ilością kolorów. Nie próbuj niczego osiągnąć, zapomnij o finezji. Finezji nauczy cię
Sheba. - Popatrzył na rzekę za drzewami. - Spotkamy się na obiedzie. Poproś madame Brigitte, żeby
znalazła ci jakiś kapelusz. Po lekcjach pójdziemy popływać łódką.
Po wyjściu wuja Hannibal nie od razu podszedł do sztalug; najpierw zwiedził jego pracownię i
obejrzał obrazy. Położył rękę na szezlongu, dotknął wiszącego na wieszaku kimona, przyłożył je do
twarzy. Stanął przed sztalugami i podniósł płótno. Hrabia malował panią Murasaki, nago na
szezlongu. Obraz wniknął w jego szeroko otwarte oczy, w zrenicach zatańczyły gorejące punkciki,
spowijającą go noc rozświetliły chmary robaczków świętojańskich.
Nadeszła jesień i pani Murasaki postanowiła, że będą jadać kolacje w ogrodzie, skąd można
było podziwiać miesiąc w pełni i gdzie grały jesienne owady. Czekali na wschód księżyca i gdy
cichło owadzie granie, w ciemności rozbrzmiewały dzwięki lutni Chiyoh. Kierując się jedynie
szelestem jedwabiu i zapachem, Hannibal zawsze potrafił dokładnie powiedzieć, gdzie jest pani
domu.
Hrabia wyjaśnił mu, że francuskie świerszcze nie dorównują znakomitym świerszczom
japońskim, dzwonnikom suzumushi, ale cóż, musiały wystarczyć. Przed wojną wiele razy zamawiał
dzwonniki w Japonii, lecz żaden nie przetrwał podróży i hrabia nawet nie wspomniał o tym żonie.
Pewnego spokojnego wieczoru, kiedy powietrze było wilgotne po deszczu, bawili się w
zapachy: na tacce z miki Hannibal palił kadzidełka i korę różnych drzew, a Chiyoh musiała je
rozpoznać. %7łeby mogła się skupić, pani Murasaki grała na koto, podpowiadając jej muzycznymi
wskazówkami z repertuaru, którego Hannibal nie znał i nie rozumiał.
Wysłano go do miejscowej szkoły, gdzie stał się obiektem ciekawości, ponieważ nie potrafił
wyrecytować lekcji. Drugiego dnia jakiś prostak ze starszej klasy napluł na głowę małemu
pierwszakowi i Hannibal złamał mu kość ogonową i nos. Podczas bójki ani razu nie zmienił mu się
wyraz twarzy. Odesłano go do domu.
Zamiast do szkoły, zaczął uczęszczać na lekcje Chiyoh. Chiyoh była od lat zaręczona z synem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl