[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oznacza, że nie ma ani jednego kompletu załogi, która ukończyłaby szkolenie na
czas.
- A co z zespołem numer dwa, sir?
- Gówno! O ile to możliwe, to poszło im jeszcze gorzej. Obaj zabici w drugim
dniu po wylądowaniu. Meteor przebił im zbiornik tlenu, a obaj byli zbyt zajęci
okazami marsjańskiej flory, żeby zwrócić na ten drobiazg uwagę. Mimo wszystko nie
dlatego tu jestem. Zbieraj rzeczy, idziemy do mojego biura.
Coś musiało być nie tak w duszy pułkownika, gdyż na samym wstępie
poczęstował Tony ego cygarem. Gdy sam zapalił, wskazał na widoczek za oknem.
- Widzisz to? Wiesz, co to jest?
- Tak jest, sir. Marsjańska rakieta, to znaczy rakieta marsjańskiej ekspedycji.
- To ma być rakieta marsjańskiej ekspedycji. Teraz jest to w połowie gotowa
kupa złomu. Silniki i elektronika są robione na terenie całego kraju. Dopiero za sześć
miesięcy będzie złożona i przetestowana. Za pół roku statek będzie gotów, tylko że
nie mamy go kim obsadzić. W tej chwili nie mamy ani jednego człowieka, który
miałby potrzebne kwalifikacje.
Włącznie z tobą! Ten program szkoleniowy był zawsze moim oczkiem w
głowie.
Wiedzieliśmy od dawna, że jesteśmy w stanie wybudować jednostkę na tyle
dobrą i na tyle silną, aby taka wycieczka stała się bezpieczna i możliwa. Ale
potrzebni są ludzie, którzy mogliby polecieć, dokonać badań i wrócić żywi, albo ta
cała robota nie jest warta funta kłaków. Statek i pilot zostali przetestowani w
symulowanych warunkach prawdziwego lotu i działają. To był mój pomysł, aby
ludzi przetestować tak samo. Zostały wybudowane dwie komory, w których
odtworzyliśmy warunki i rzeczywistość Marsa na tyle, na ile je znamy.
Prowadziliśmy ten symulowany trening - suchą zaprawę - z najdrobniejszymi
szczegółami przez osiemnaście miesięcy w dwuosobowych zespołach. Oblicz sobie,
ilu przez to przeszło.
A w efekcie nie mamy ani jednej symulowanej ekspedycji zakończonej
sukcesem. Z tego czterech ludzi wróciło żywych z tych wypraw, wliczając ciebie.
Jeśli z was nie wyłonimy zespołu, któremu się to w końcu uda, to możemy spokojnie
zamknąć kramik i wracać do domu.
Tony siedział wmurowany w fotel, z wygasłym cygarem w zębach. To, co
mówił Stegham, nie było dla niego całkowitą nowością. O pewnych szczegółach
wiedział już wcześniej, ale nie przypuszczał, że sprawa przybrała aż taką skalę i że
jak dotąd jest z tego jedna wielka klapa. Głos pułkownika przerwał te żałosne
rozważania:
- Psychologowie zwrócili się do mnie z problemem, który według nich jest w
tym wszystkim najważniejszy. Oni twierdzą, iż powodem takich wyników jest
świadomość, że to jest trening. %7łe ludzie wiedzą, iż to nie jest realne. %7łe zawsze
mogą być wyciągnięci z tego, w co się wplątali. Tak jak Morley. Sądząc po
rezultatach, jakie osiągamy, zaczynam się z nimi zgadzać. Zamierzam
przeprowadzić ostatnią próbę w dwóch zespołach, tyle że w czysto bojowych
warunkach.
- Nie rozumiem, panie pułkowniku...
- Proste. Tym razem nie będzie żadnej pomocy i żadnego wyciągania przez
dziurę.
Obojętne, jak bardzo byście tego potrzebowali. To będą manewry z ostrą
amunicją.
Zamierzamy urozmaicić wam pobyt wszystkim, co zdołamy wymyślić - i wy
będziecie zmuszeni to przeżyć. Jeśli tym razem ktoś rozedrze skafander, to umrze w
marsjańskiej próżni, o parę stóp od całego powietrza Ziemi. Chciałbym, aby był inny
sposób, ale nie mamy wyboru. Musimy za dwa miesiące mieć załogę do tej
ekspedycji i nie mamy innej możliwości, aby zdobyć pewność co do jej fachowości.
Tony dostał trzy dni wolnego - pierwszego dnia się spił, drugiego naćpał, a na
trzeci doszedł do siebie i poszedł się zabawić. Wszyscy uczestnicy programu byli
ochotnikami i mieli możliwość wycofania się w każdym momencie, tylko on jakoś
nie miał na to zbytniej ochoty. Pozostało mu więc dalej ciągnąć tę głupią grę. A kiedy
się ona skończy, nie omieszka dać Steghamowi do zrozumienia, co sądzi o pomyśle i
jego autorze. Swego towarzysza Hala Mendozę poznał, gdy poszedł na badania.
Podali sobie ręce z rezerwą i otaksowali się chłodnymi spojrzeniami. Jeden miał
zależeć od drugiego i lepiej było wyrobić sobie zdanie o partnerze, gdy ma się jeszcze
w miarę obiektywne możliwości oceny. Mendoza był jego przeciwieństwem - wysoki
i chudy, podczas gdy Tony był krępy i zwalisty jak niedzwiedz.
Hal palił prawie bez przerwy, a jego oczy były wciąż rozbiegane. Tony poczuł
lekkie zaniepokojenie - zaraz jednak pomyślał, że Hal musi być dobry, skoro zaszedł
tak daleko.
Aapiduch wziął go w obroty i na dalsze rozważania nie starczyło już
Tony emu czasu.
- Co to jest? - zdumiał się lekarz, wskazując jego policzek ze świeżą ranka.
- Aa, to. Zaciąłem się przy goleniu.
Doktor mruknął coś o roztrzepańcach i założył opatrunek.
- Uważaj na wszelkie otwarte rany - ostrzegł - to idealne wejście dla bakterii.
Diabli wiedzą, co możesz zastać na Marsie.
Chciał zaprotestować, ale zrezygnował. Po co wyjaśniać, że prawdziwa
wyprawa (jeśli kiedykolwiek nastąpi) zajmie dwieście sześćdziesiąt dni. Każda rana
zdąży się przez ten czas skutecznie trzy razy zagoić - nawet w oziębiającym śnie. Po
badaniach, jak zawsze, wbili się w kombinezony i ruszyli do hali testów. Przez drzwi
hangaru numer dwa weszli do atrapy marsjańskiej rakiety. Gdy zamknięto klapy, jak
zwykle nastąpiły zastrzyki i ciemność.
Po przebudzeniu wszystko było takie normalne, że aż podejrzane. Tony
zerwał opatrunek i przyjrzał się podejrzliwie zacięciu - było świeże, w kąciku krzepła
właśnie kropelka krwi. Odprężył się. Co prawda nie podejrzewał wojskowych o to,
że zrezygnują z oficjalnej pompy przy odlocie ekspedycji marsjańskiej, jak to się
oficjalnie nazywało, ale czasami obawiał się, że za którymś razem zamiast na
poligonie obudzi się na Marsie. Było to silniejsze od zdrowego rozsądku. Tym razem
im to nie groziło. W tym momencie ożył obwód bezpieczeństwa - najpierw seria
gwizdów, potem głos dyżurnego oficera.
- Poruczniku Bannerman, wstaliście już?
- Tak jest, sir!
- Sekundę, Tony. - Słychać było, jak zwraca się do kogoś stojącego obok, po
czym głos stał się ponownie czysty. - Mamy problem z komorą, siadła jedna z pomp i
ciśnienie jest niższe niż faktyczne, marsjańskie. Poczekajcie z wyjściem, dopóki jej nie
wymienimy.
- Tak jest, sir! - Wyłączył mikrofon akurat na czas, aby nie puścić opinii Hala
na temat gotowości i pracowitości ekipy treningowej.
Jakiś kwadrans pózniej radio znowu ożyło. - Wszystko w porządku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl