[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Richards - to dziedzic!
Wreszcie nadjeżdża. Niech pani
uważa, zobaczymy ich, kiedy
będą zjeżdżali traktem w
dolinę.
Czekali i po upływie minuty
pierwszy jezdziec ukazał się
niby czarna smuga na tle białej
drogi, za nim następny i
następny. Utworzyli teraz długą
linię i pędzili galopem, a
siwek, który czekał cierpliwie
przy rowie, nastawił uszu i
zwrócił łeb do siedzących, jak
gdyby o coś pytał. Tętent
zbliżał się. Richards z radosną
ulgą wybiegł na drogę, krzycząc
głośno i wymachując rękami.
Ten, co jechał na przedzie,
skręcił w bok i na widok
stajennego z okrzykiem
zdziwienia ściągnął wodze.
- Co tu robisz, u diabła
ciężkiego? - krzyknął, był to
bowiem sam dziedzic.
Jednocześnie ręką dał znak
pozostałym jezdzcom.
- Oberżysta nie żyje,
zamordowany - zawołał stajenny.
- Mam na bryczce jego
siostrzenicę. To pani
dziedziczka mnie tu przysłała,
wielmożny panie. Ta młoda osoba
najlepiej sama panu dziedzicowi
wszystko opowie.
Przytrzymał konia, pomagając
swemu panu zsiąść i starając
się równocześnie odpowiadać na
zadawane szybko pytania.
Jezdzcy też zebrali się wokoło,
domagając się wiadomości.
Niektórzy także pozsiadali z
koni, przytupywali i chuchali w
dłonie, żeby je ogrzać.
- Jeżeli tego człowieka
zamordowano, jak powiadasz, Bóg
widzi, że słusznie mu się to
należało - rzekł pan Bassat -
ale mimo wszystko wolałbym
własnoręcznie zakuć go w
kajdany. Umarłemu nie wymierzy
się kary. Wy wszyscy jedzcie na
dziedziniec, a ja zobaczę, czy
uda mi się wydobyć coś
sensownego z tej dziewczyny.
Richardsa, uwolnionego
wreszcie od odpowiedzialności,
otoczyli natychmiast przybyli,
traktując go jak bohatera, co
nie tylko wykrył zbrodnię, ale
sam jeden ujął sprawcę; aż
wreszcie stajenny z ociąganiem
się musiał wyznać, że udział
jego w całej sprawie był
niewielki. Dziedzic, w
normalnych nawet
okolicznościach niezbyt bystry,
nie orientował się, skąd się
Mary tu wzięła i myślał, że
została pojmana przez
stajennego.
Ze zdumieniem tedy wysłuchał
relacji o tym, jak przeszła
piechotą tyle mil do North Hill
w nadziei, że go zastanie, a
potem, nie poprzestając na tym,
obstawała przy powrocie do
"Jamajki".
- Nie mogę się w tym
wszystkim połapać - oświadczył
szorstko. - Sądziłem, że trzyma
pani z wujem. Dlaczego więc
okłamała mnie pani, kiedy byłem
w oberży? Powiedziała pani, że
o niczym nie wie.
- Kłamałam przez wzgląd na
ciotkę - rzekła Mary tonem
znużenia. - Chodziło mi wtedy
tylko o to, żeby ją osłaniać, a
poza tym nie wiedziałam jeszcze
tego, co wiem dzisiaj. Jeżeli
zajdzie konieczność, chętnie
wyjaśnię wszystko przed sądem,
ale gdybym próbowała
opowiedzieć panu teraz, i tak
by pan nie zrozumiał.
- Nie mam zresztą czasu na
słuchanie - odparł dziedzic. -
Postąpiła pani bardzo dzielnie,
idąc taki szmat drogi z
Altarnun, żeby mnie ostrzec, i
zakonotuję to sobie na pani
korzyść. Ale gdyby tamtym razem
była pani ze mną szczera,
uniknęłoby się może wszystkich
tych kłopotów i zapobiegło
straszliwej zbrodni popełnionej
w Noc Wigilijną. Ale pomówimy o
tym pózniej. Stajenny powiada,
że pani znalazła wuja zabitego,
ale poza tym nic pani o tej
zbrodni nie wie. Gdyby była
pani mężczyzną, musiałaby teraz
pójść ze mną do oberży, ale
oszczędzę pani tego. - Podniósł
głos i krzyknął na stajennego:
- Jedz bryczką na dziedziniec i
czekaj tam z tą młodą osobą, a
my wkroczymy do oberży. Muszę
panią prosić, aby zaczekała na
dziedzińcu - dodał, zwracając
się do Mary - jeżeli pani
starczy odwagi. Pani jedna
spośród nas wie coś o całej
sprawie i ostatnia widziała
pani wuja przy życiu.
Mary skinęła głową. Była już
tylko biernym narzędziem
sprawiedliwości i musiała
robić, co jej kazano. Dziedzic
oszczędził jej przynajmniej
okropnych chwil, jakie by
przeżyła, gdyby musiała
ponownie wejść do oberży i
spojrzeć na ciało wuja. Na
dziedzińcu, który zasnuty był
cieniem, kiedy pierwszy raz tu
przyszła, panował teraz
ożywiony ruch. Konie stukały
kopytami o bruk, pobrzękiwały
uzdy i wędzidła, rozbrzmiewały
kroki i głosy mężczyzn, nad
które wybijały się krótkie,
szorstkie rozkazy dziedzica.
Zgodnie ze wskazówkami,
otrzymanymi od Mary, ruszył z
ludzmi na tyły oberży i po
chwili cisza domu prysła.
Otwarto na oścież okno baru i
okna salonu, część mężczyzn
poszła widocznie na górę i
penetrowała puste pokoje
gościnne, tam bowiem również
odryglowano i pootwierano okna.
Tylko ciężkie drzwi frontowe
pozostały zamknięte; Mary
wiedziała, że ciało wuja broni
dostępu do progu.
Ktoś zawołał głośno z domu,
odpowiedział na to gwar głosów
i jakieś pytania dziedzica.
Dzwięki dobiegały teraz
wyraznie przez otwarte okno
salonu. Richards zerknął na
Mary i z bladości jej twarzy
zorientował się, że wszystko
słyszała.
Mężczyzna, który stał przy
koniach i nie wszedł wraz z
innymi do oberży, krzyknął do
stajennego.
- Słyszysz, co mówią? Na
górze jest jeszcze jeden trup.
Richards nie odpowiedział.
Mary owinęła się szczelniej
peleryną i naciągnęła kaptur na
twarz. Czekali w milczeniu. Po
chwili dziedzic sam wyszedł na
dziedziniec i zbliżył się do
bryczki.
- Bardzo mi przykro -
powiedział. - Mam dla pani
niedobrą wiadomość. Może się
pani jej spodziewała?
- Tak - odrzekła Mary.
- Myślę, że wcale nie
cierpiała. Musiała umrzeć w
jednej sekundzie. Leżała w
sypialni na końcu korytarza,
tuż przy progu. Przebita nożem,
tak jak pani wuj. Z pewnością
nic nie czuła. Niech mi pani
wierzy, ogromnie mi przykro.
Chciałbym móc pani tego
oszczędzić.
Stał przy niej zakłopotany i
strapiony, powtarzając wciąż,
że ona z pewnością nie mogła
cierpieć, że o niczym nie
wiedziała, a potem widząc, że
lepiej Mary zostawić samą, bo w
niczym jej nie może pomóc,
pomaszerował przez dziedziniec
z powrotem do oberży.
Mary siedziała bez ruchu,
okryta peleryną jak całunem, i
na swój sposób modliła się o
to, aby ciotka Patience jej
przebaczyła, aby znalazła
spokój, gdziekolwiek jest, i
pozbyła się ciężkich okowów
życia, odzyskując wolność.
Modliła się także o to, aby
ciotka zrozumiała, co ona,
Mary, usiłowała zrobić, a
przede wszystkim o to, aby
matka Mary znalazła się przy
ciotce, ratując ją przed
samotnością. Z myśli takich
czerpała niejaką pociechę,
wiedziała jednak, że jeśli
odtworzy w pamięci dzieje
ostatnich kilku godzin, dojdzie
do jednego jedynego, raniącego
boleśnie wniosku: gdyby nie
opuściła "Jamajki", ciotka może
by teraz żyła.
Wtem z domu znów doleciał
gwar, potem rozległy się
krzyki, tupot nóg i chór
podnieconych, donośnych głosów,
aż Richards z przejęcia
zapomniał o swych obowiązkach,
podbiegł do otwartego okna
salonu i przerzucił nogę przez
parapet. Dał się słyszeć trzask
pękających desek przy odrywaniu
okiennic w zamkniętym pokoju,
do którego widocznie nikt
dotychczas nie wchodził.
Mężczyzni burzyli barykadę
drewnianych bali, ktoś podniósł
w górę pochodnię, aby oświetlić
pokój. Mary widziała, jak
płomień zatańczył w przeciągu.
Potem światło znikło, głosy
zamarły w oddali i usłyszała
kroki zmierzające ku tyłom
domu. Po chwili mężczyzni
wyłonili się"zza rogu, sześciu,
- czy siedmiu, z dziedzicem na
czele, wlokąc coś, co wiło się,
wyrywało i usiłowało się
uwolnić, wydając ochrypłe,
przerażone okrzyki.
- Mają go! To morderca! -
krzyknął Richards do Mary, na
co ta odrzuciła z twarzy kaptur
i spojrzała na dół, na grupę
mężczyzn, którzy podeszli do
bryczki. Pojmany podniósł głowę
i patrzał na nią, mrugając
raptownie, gdyż oświetlała go
pochodnia, którą świecili mu w
oczy. Odzież miał pokrytą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl