[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stormgren włożył ręce do kieszeni i wyjął ołówek oraz starą kopertę. Szybko rysując i
jednocześnie mówiąc, zaczął:
 Oczywiście wiecie panowie, że w regularnych odstępach czasu przylatuje po mnie mała
maszyna latająca nie mająca żadnych widocznych zródeł napędu, która zabiera mnie na pokład
statku Karellena. Dociera ona do statku i wnika weń; z pewnością widzieliście filmy, jakie przy
takich okazjach nakręcono za pomocą teleobiektywów. Drzwi, jeżeli można to nazwać drzwiami,
otwierają się ponownie i wchodzę do małego pomieszczenia wyposażonego w stół, krzesło i ekran
wizyjny. Wygląda to mniej więcej tak.
Podsunął plan staremu Walijczykowi, lecz te niezwykłe oczy nie spojrzały w kierunku papieru.
Wciąż wpatrywały się w twarz Stormgrena i w ich głębi pojawił się jakiś nowy wyraz. W pokoju
zapadła cisza i Rikki usłyszał, że stojący za nim Joe gwałtownie nabrał tchu.
Zaskoczony i zdezorientowany Stormgren rozejrzał się po pokoju i pozostałych rozmówcach.
Powoli zaczynał rozumieć. Zmieszany, zgniótł papier w kulę i przydeptał nogą.
Wiedział już, dlaczego te oczy zrobiły na nim takie wrażenie. Siedzący przed nim człowiek był
ślepy.
Van Ryberg nie podejmował już dalszych prób kontaktowania się z Karellenem. Większość
obowiązków związanych ze stanowiskiem sekretarza generalnego: przekazywanie informacji do
statystyk, dostarczanie zajęcia dziennikarzom i tak dalej, wykonywał prawie automatycznie. W
Paryżu prawnicy debatowali nad projektem konstytucji światowej, ale w tej chwili nie była to jego
rzecz. Kontroler chciał mieć pojutrze ostateczny projekt; jeśli do tej pory nie będzie gotowy,
Karellen niewątpliwie podejmie takie działania, jakie uzna za stosowne.
I nadal nie było wiadomości od Stormgrena.
Van Ryberg właśnie coś dyktował, kiedy zadzwonił telefon opatrzony napisem:  Tylko w nagłych
wypadkach". Podniósł słuchawkę, przez chwilę trzymał ją przy uchu, a na jego twarzy pojawiło się
szybko rosnące zdumienie. W końcu rzucił wszystko i skoczył do otwartego okna. W dole dały się
słyszeć okrzyki zaskoczenia i ruch uliczny zaczął zamierać.
Podejrzenie stało się faktem: statek Karellena, monumentalny symbol Zwierzchnictwa, zniknął.
Ryberg wpatrywał się w niebo, ale jak wzrokiem sięgnąć, nie znalazł po nim nawet śladu. A potem
nagle zapadła noc. Nadlatujący z północy, ciemny jak gradowa chmura spód statku błyskawicznie
przemknął nad dachami miasta. Van Ryberg odruchowo cofnął się
w głąb pokoju, dalej od przelatującego molocha. Chociaż dobrze wiedział, jak wielkie są statki
Zwierzchników, ale widzieć je z oddali wysoko na niebie to jedno, a patrzeć, jak przelatują tuż nad
głową niby gnany przez demony obłok, to zupełnie coś innego.
Stojąc w mroku chwilowego zaćmienia słońca, spoglądał przez okno, aż statek i jego gigantyczny
cień zniknęły na południu. Nie towarzyszył temu żaden dzwięk; powietrze nawet nie drgnęło i van
Ryberg zrozumiał, że wrażenie pozornej bliskości statku było złudą i że przeleciał on co najmniej
kilometr nad jego głową. A potem budynek zatrząsł się w posadach pod uderzeniem fali
dzwiękowej i rozległ się brzęk tłuczonego szkła, gdy jakieś okno zostało wduszone do środka.
W biurze za jego plecami rozdzwoniły się wszystkie telefony naraz, ale van Ryberg nie ruszył się z
miejsca. Stał przy oknie, opierając się o parapet i patrząc wciąż na południe, sparaliżowany
demonstracją bezgranicznej potęgi Zwierzchników.
Kiedy Stormgren mówił, miał wrażenie, że jego umysł pracuje teraz dwutorowo. Z jednej strony
próbował przeciwstawić się ludziom, którzy go porwali, lecz jednocześnie miał nadzieję, że
pomogą mu rozgryzć tajemnicę Karellena. Gra była niebezpieczna, ale ku własnemu zdziwieniu
znakomicie się bawił.
Większość pytań zadawał niewidomy Walijczyk. Siedzenie tego, jak ten żywy, przenikliwy umysł
podej-
mował kolejne próby, sprawdzając i odrzucając wszystkie te teorie, które Stormgren już dawno
uznał za jałowe i fałszywe, było fascynujące. W końcu tamten z westchnieniem odchylił się do
tyłu.
 To do niczego nie 'prowadzi  powiedział z rezygnacją.  Potrzebujemy nowych faktów, a to
oznacza działanie, nie dyskusję.
Niewidzące oczy wydawały się w zadumie spoglądać na Stormgrena. Przez chwilę przywódca
porywaczy nerwowo bębnił palcami po stole. Była to pierwsza oznaka niezdecydowania, jaką
sekretarz u niego zauważył. Po chwili Walijczyk podjął rozmowę:
 Jestem trochę zdziwiony, panie sekretarzu, że nigdy nie uczynił pan niczego, aby dowiedzieć się
czegoś o Zwierzchnikach.
 A co by pan zrobił na moim miejscu?  spytał chłodno Stormgren, próbując ukryć ciekawość.
 Powiedziałem wam już, że pokój, w którym prowadzę rozmowy z Karellenem, można opuścić
tylko w jeden sposób: prosto na Ziemię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl