[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dwudziestu kilku ludzi, erkaem, pistolety maszynowe, granaty... Co jeszcze według
podręcznika dowódcy plutonu?!  krzyczał prawie i Jerzy przestraszył się nie tego, \e krzyk
był oskar\eniem, ale tego, \e w tym wołaniu była rozpacz.
Porucznik podniósł się i zachwiał schodząc ze stopni.
Przestali tak parę godzin, samotni na swoich posterunkach. Nawet Niemcy nie przerywali
tego złowieszczego procesu, który ich załamywał; było spokojnie. Tylko placówka na Solcu
odpowiadała rzadkim ogniem na zaczepne działania wroga.
Ulica za drzwiami zasnuła się dymem. Niemcy zapalili świece dymne. Gęsty, czarny obłok
wpełzał na klatkę schodową, Jerzy rozkaszlał się. Oczy łzawiły. W sinej szarości zobaczył
ciemne sylwetki pod ścianami domów po przeciwnej stronie. Nie zd|ą\ył się zło\yć; za mało
miał amunicji, \eby strzelać długimi seriami. Niemcy przechodzili spokojnie. Mieli
podwinięte do łokci rękawy panterek, w zwieszonych rękach trzymali pistolety maszynowe.
Nie interesowali się klatką schodową. Patrzyli prosto przed siebie, w kierunku barykady u
zbiegu Ludnej i Okrąg. Było w tym coś śmiesznego  przechodzili o kilkanaście metrów i
nie troszczyli się o gro\ące im z boku niebezpieczeństwo. Jerzy posłyszał ruch za sobą.
Obejrzał się. Nie było jeszcze nikogo, ale nadchodzili. Poczuł paniczny strach. Był sam. W
górę, na schody? I co dalej? Zimno podeszło mu do gardła. Cofnął się ze schodów. Wyjrzał
na podwórze i odetchnął  koledzy szli gromadką z porucznikiem.
Jerzy wrócił na stanowisko. Dym na ulicy zrzedniał. Ciemne sylwetki przemykały z
powrotem do Solca.
54
 Wracają  posłyszał nad uchem.
 Zrobiliście ten czołg?  zapytał nie oglądając się.
 Nie wyszło, ale się spietrali. Wracają na Solec. Pan podchorą\y łyknie zupy. Zgotowali w
suterenie. Myśmy jedli.
Jerzy uśmiechnął się. Opuścił stena, oparł się niedbale o poręcz naśladując Wiktora. Ale
wewnętrzne napięcie nie ustępowało. Wiedział, jak to jest  sztywność, złe krycie się, potem
przestaje się myśleć o czymkolwiek innym, kręci się głową na wszystkie strony, przychodzi
panika i w końcu dostaje się w czapę. Od takiego, który tego nie potrafi ukryć, koledzy
odsuwają się natychmiast: wiedzą, \e jest  trędowaty", \e koło niego jest niebezpiecznie.
Taka samotność przyśpieszała koniec.
Zszedł óp sutereny. Małgorzata banda\owała sobie rękę. Postrzał był niegrozny, stykowy.
 Teraz jesteś dobra  mówił Zygmunt, pomagając jej zawiązać końce banda\a.
Małgorzata spojrzała pytająco.
 Raz trafiona, drugi raz nie dostaniesz. Jak wjpanku.
Jerzy dostosował się do tonu. Odło\ył stena i usiadł przy stole. Dostał talerz zupy.
Tramwajarz podał mu ły\kę. Podchorą\y jedząc obserwował go. Był niski, szczupły. Miał z
pięćdziesiąt lat. Z kołnierza tramwajarskiego munduru wychylała się zarośnięta rzadką
szczeciną szyja, szpakowate włosy pozle-piane były potem. Tamten przeczesał je ręką i
wło\ył słu\bową czapkę. Mógł wziąć panterkę na Starówce, ale nie chciał pozbyć się swego
munduru.
 Co pan patrzy? Zmachałem się. Dla mnie zjeść talerz zupy to ju\ robota. Przydałaby się
teraz drzemka z gazetą.
Roześmieli się. Tyle \e tramwajarz zupełnie swobodnie. Nagle, tu\ nad głowami posłyszeli
dudnienie maszynowej broni. Jerzy rzucił ły\kę. Zupa rozprysnęła się na ścianę. Tłoczyli się
na schodach, wybiegali na parter.
 Nie podchodz!  wrzasnął Felek zagradzając im drogę na podwórze. Cekaem zagrał
znowu. Strzelał krótkimi seriami, raz po raz. Jerzy zobaczył czerwoną mgiełkę, która osnuła
otwór w murze. Poleciały kawałki rozpryśniętej cegły. Z tamtej strony przebiegali koledzy z
placówki na Solcu. Strzelano do nich, ale strzelano z domu, w którym był Jerzy z kolegami.
Felek wyjrzał ostro\nie. Za nim wyglądali inni. W drzwiach byli bezpieczni: tu\ obok, w
sąsiednim oknie parteru, jakieś cztery metry od drzwi unosił się jeszcze obłoczek dymu.
Rozejrzeli się; było ich razem ze dwanaścioro.
55
?? v
 Gdzie porucznik?  zapytał Jerzy, czując, \e nogi słabną mu z wra\enia.
 Poszedł do dowództwa  odpowiedział Wiktor.
Jerzy widział, \e patrzą na niego. Teraz był tu dowódcą. Odbezpieczył stena.
 Felek z Teodorem, pilnujcie drzwi od ulicy i od podwórza.
 Chodz  zagarnął Wiktora. Wbiegli do mieszkania na parterze i przysunęli się do ściany
odgradzającej ich od sąsiedniego budynku. Mimo hałasów i strzelaniny wokoło posłyszeli
krzątaninę Niemców za ścianą.
 Wlezli w środek, cholera.
 Cofali się od barykady, zobaczyli wolne wejście...
 Co teraz? Kujemy ścianę?
Jerzy struchlał. Zciana wydała mu się jedyną obroną. Tak blisko, na odległość dwóch cegieł
siedzieli tam uzbrojeni po zęby, z twarzami czarnymi od dymu, w panterkach i nienawistnych
hełmach, które odbierały człowieczy wyraz ich oczom.
 Nie. Trzeba próbować przez strych.
Wybiegli z mieszkania. Napatoczył się przera\ony cywil.
 Panie, są tam, są pod piątym...  bełkotał.
 Strychem przejdziemy?
 Nie ma połączenia, trzeba kuć  wtrąciła się niewiasta, która gościła ich obiadem.
 Piwnicami?  To samo.
Posłyszeli głuche uderzenia w ścianę. Jak tąpnięcia skały w kopalnianej studni. Jerzy spojrzał
na Wiktora.
 Pchają się dołem. Mo\e na nich poczekać w piwnicy?
 Mają granaty. Rzucą, potem wejdą. Trzeba wiać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl