[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oszukiwania oszustów Skalkulował sobie, że sprawy mu i tak nie wytoczysz. Mhm, trzeba by
skontrolować kopie wszystkich dawniejszych zamówień, diabli wiedzą, za co my kładziemy
głowę.
- Sprawy mu nie wytoczę, co? A, skurwysyn! Czekaj, czekaj... to Jeschke! No,
Jeschke, kochaniutki, widzę, że, niedługo ubiją cię polscy bandyci.
Trudny skrzywił się.
- Nie można jakoś inaczej? Ostatnio nieco popsuły mi się z nimi stosunki. Zresztą...
niektórzy zaczynają mieć opory. Skrupuły, sam rozumiesz.
Janos wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem. Wróg jest wróg. Z Niemcami chyba walczą, no nie? Duża to różnica,
którego esesmana rąbna? A jeszcze przysługę przyjacielowi zrobią.
- Jaki tam ja ich przyjaciel...
- A bardzo dobry, bardzo dobry. Nadaj im tego Jeschkego.
- Zmieją się z nich, że tylko księgowych likwidować potrafią...
- No, patrz, jak płaczę rzewnymi łzami nad ich urażoną- dumą...!
- ...a tu jeszcze ta wsypa. Mają gdzieś wtykę i strasznie podejrzliwi się zrobili.
- Ponoć już ją rąbnęli. Jakiś ksiądz to był.
- Poważnie?
- A bo ja wiem? Jest taka dyrektywa: podtrzymywać plotki o kolaboracji polskiego
kleru. To obniża ich morale. Z drugiej strony... przecież jednak nie myśmy tego księdza. Więc
ciężko coś powiedzieć. Tak czy owak, powinno sję teraz uspokoić. Jeśli to był on, nikogo już
nie wsypie. Ajeśli nie on, to ten prawdziwy się przyczai, żeby właśnie na księżuła wszystko
zrzucić.
- Zobaczę, co się da zrobić.
Ale już nie tego dnia i nie przed świętami. Prosto od Janosa pojechał na spotkanie z
Obersturmfuhrerem SS Klausem Jemke. Kawiarnia zwała się Die Butterblume"; właściciel
był chyba totalnym daltonistą, bo rzeczywiście całe jej wnętrze pomalowano na ohydny,
jaskrawo kaczeńcowy kolor. Człowiek wchodził i już miał kaca, nie musiał nic pić,
wystarczało, że spojrzał na ściany.
Jemke jednakowoż pił. Kelner wskazał Trudnemu zajmowany przez esesmana stolik;
Trudny podszedł, rzucił płaszcz na krzesło, teczkę na stół - Jemke podniósł nań swą bladą
twarz, wzrok niejasny, nieskupiony.
- Ehm... Herr Trudny?
Jan Herman usiadł. Przyjrzał się porucznikowi z nieukrywanym niesmakiem.
- Co z panem? - mruknął. - Kobieta?
Klaus parsknął, zaśliniając przy okazji mankiety munduru i obrus - opierał swą głowę
na rękach, czasami jednak mu się z nich wymykała i musiał wtedy dłuższą chwilę walczyć o
odzyskanie nad nią pełnej kontroli.
- Hitler - wymamrotał.
- Ach, ten front.
Jemke sięgnął po kieliszek, podniósł go do ust. Spojrzał: pusty. Wypuścił szkło z
jękiem.
- Ja nie chcę umierać! - zarzęził, nachylając się ku Trudnemu. Połą rozpiętego
munduru zahaczył o suchy badyl wystający z brunatnego wazonika stanowiącego jedyną
ozdobę stolika.
- A kto chce? - zauważył sentencjonalnie Jan Herman, szukając po kieszeniach
papierosów i zapałek, bo jak zwykle nie pamiętał, gdzie je ostatnio schował.
- Oni chcą! Oni chcą! - zaszlochał Klaus. - Tu wszyscy chcą umrzeć! - Zamierzył się
rozdygotaną ręką na jakieś deliryczne zwidy zawieszone przed nim w nieruchomym
powietrzu. - Pan jest Polak, prawda? Pan jest Polak- skierował swe przekrwione oczy na
Trudnego. -Pan mi powie, o co w tym chodzi. Ja nie rozumiem. Ja nic nie rozumiem.
Trudny znalazł papierosy, zapalił jednego. Rozejrzał się po sali. Ciasna, nie
doświetlona, oferowała klientom niskiej klasy ułudę prywatności, obskurnie fałszywą z braku
tłumu wytwarzającego hałas i ścisk kamuflujący wszystkich jednaką maską anonimowości.
Znudzeni kelnerzy rozmawiali o czymś przy barze. Dwie kurwy płaczliwie zwierzały się sobie
nawzajem nad kieliszkami czerwonego wina. Aysawy kapitan Luftwaffe chrapał rozwalony na
stoliku o dziko pomiętym obrusie, zalanym jakąś zielonkawą cieczą. W najciemniejszym
kącie siedział posępny starzec i z rozciągniętą na pomarszczonym obliczu miną świadomego
transcendentalnego znaczenia chwili męczennika - zalewał się cokolwiek mętnawą czystą. Z
ulicy dochodziły odgłosy niemrawego ruchu ulicznego.
- Czego pan nie rozumie?
- Zmierci! - wrzasnął Jemke, potem przeszedł do szeptu: - Jak to jest z tym zabijaniem,
co? No, jak to jest? - Wygrzebał skądś swą czarną czapkę i podstawił Janowi Hermanowi pod
nos srebrny emblemat nagiej czaszki podkreślonej dwoma piszczelami. - Widzi pan to? A oni
widzą i myślą, że ja wiem. Ale ja nie wiem. Pan mi powie. Co to znaczy? O co tu chodzi z
tym całym umieraniem?
Trudny spojrzał w dym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]