[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze nic poważnego. Nie miała powodu sądzić, że Bryce lada chwila się urodzi. Kobiety
często jej opowiadały o sporadycznych bólach w dwóch ostatnich miesiącach, więc nie
wszczynała alarmu.
- Przypominasz mi, że nie jestem sama - zwróciła się do Bryce'a, gdy przy oknie dopadł
ją kolejny skurcz. Na podjeździe zobaczyła furgonetkę.
Samochód zatrzymał się na szczycie wzgórza. Kierowca wysiadł - ktoś ubrany w żółty
przeciwdeszczowy płaszcz. To kobieta, zgadła Gabby, kiedy drobna postać pospieszyła do
drzwi od strony pasażera.
Pasażerem okazała się Angela. Czyżby rodziła? Czy jej dziecko wybrało sobie najgorszy
z możliwych moment na wielkie wejście? Otwierając gościom drzwi jedną ręką, drugą położyła
na brzuchu.
- Tylko się nie wygłupiaj.
Kobieta w żółtym płaszczu cofnęła się. Angela weszła do środka.
- Neil mi powiedział, że jesteś tu sama - rzekła, otrzepując z płaszcza krople deszczu. -
Uznał, że jakoś do ciebie dojedziemy.
- Ale po co? - spytała Gabby, odbierając od Angeli płaszcz i czekając, aż jej towarzyszka
zdejmie okrycie.
- Żebyś nie była sama. Nie mógł się do ciebie dodzwonić. Telefony kiepsko działają.
Spytał, czy mogłabym się do ciebie dostać. Odparłam, że już jadę. Moja siostra ze mną przyje-
chała.
- A mnie nie uprzedził?
- Próbował, my też próbowałyśmy. Słyszałyśmy kilka głosów naraz. Jestem Dinah Cor-
day, nowa w mieście, i niezbyt zachwycona waszą pogodą - odparła siostra Angeli.
- Ja też nie jestem nią zachwycona. - Gabby podniosła słuchawkę telefonu. W słuchawce
była głucha cisza. Sięgnęła po komórkę, ale kiedy zaczęła wybierać numer, natychmiast poja-
wił się sygnał.
- Więc jesteśmy pozbawione kontaktu ze światem?
- Mój telefon czasem działa - rzekła Dinah. Dinah nie przypominała swojej siostry,
stwierdziła
Gabby, kiedy zaparzyły herbatę i usiadły w pokoju z masującym fotelem. Gabby stwier-
dziła, że to jedyny wygodny pokój w tym domu.
Popijając herbatę z żalem, że to nie czekolada, przyglądała się siostrom. Angela była ni-
ska, Dinah zaś wysoka, posągowa. Angela nosiła krótko ostrzyżone brązowe włosy, podczas
gdy kasztanowe loki Dinah spadały jej na plecy. Oczy miały takie same, ciemnobrązowe, za-
dziorne.
- To duży dom, czujcie się jak u siebie. - Zaśmiała się. - Choć nic tu do mnie nie należy.
Nie potrzebują was w kuchni?
- Cały personel jest w pracy - odparła Angela. - Z przyjemnością się stamtąd wyniosłam.
Mnóstwo ludzi przyjechało z całej okolicy, uciekają przed powodzią. Kompletne wariatkowo. -
Angela położyła nogi na sofie i oparła się o poduszki. Po chwili spała jak dziecko.
- Jak ona się czuje? - spytała Dinah.
- Biorąc wszystko pod uwagę, dobrze. Miała ostatnio sporo kłopotów, ale daje sobie ra-
dę.
- Cieszę się, że pani jej pozwoliła wrócić do pracy. To wiele dla niej znaczy.
- Wciąż powtarzam, że ciąża to nie choroba.
- Myślę, że nawet gdyby doktor Ranard nie prosił, żeby tu przyjechała, i tak by to zrobi-
ła. Bardzo chce, żeby pani przyjęła jej poród i martwi się powodzią.
Gabby poczuła silniejszy skurcz. Próbowała to ukryć, ale Dinah była spostrzegawcza.
- Kiedy ma pani termin, Gabby? - spytała.
- Jeszcze trochę.
- Ma pani skurcze Braxtona-Hicksa czy prawdziwe?
- Czasami trudno je rozróżnić.
- Chyba że jest się położnikiem. - Wzięła Gabby za rękę i zmierzyła jej puls. - Przyspie-
szone tętno.
- Jestem zmęczona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]