[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nasłuchując pilnie każdego rozlegającego się w celi dźwięku, próbując zlokalizować
Billy'ego. Nie chciał na razie przewrócić się na drugi bok i przyjrzeć się celi, ze strachu, że na
jej środku chłopiec będzie stał tak, jak to się zdarzyło tej nocy, kiedy śnił o mieście.
Noc była cicha, ale przecież nie była to martwa cisza. Słyszał dźwięk kroków; ktoś
spacerował po celi bezpośrednio nad jego celą;
w rurach szumiała woda, na Caledonian Road wyła syrena. Cleve nie mógł tylko
zlokalizować Billy'ego. Jakby Billy nawet nie oddychał.
Minął kolejny kwadrans i Cleve poczuł, że ogarnia go znana ociężałość; jeśli jeszcze
przez chwilę będzie leżał nieruchomo, z pewnością zaśnie i kiedy się obudzi, będzie już
ranek. Jeśli ma się czegoś dowiedzieć, musi przewrócić się na drugi bok i spojrzeć.
Zdecydował, że rozsądnie będzie unikać gwałtownych ruchów i obrócić się tak naturalnie, jak
to tylko możliwe. I zrobił to, mrucząc, jak we śnie i starając się odegrać jak najbardziej
przekonywujące przedstawienie. Kiedy obrócił się całkowicie, przykrył twarz dłońmi, by nie
można było dostrzec błysku jego oczu, i spojrzał.
Cela wydawała się pogrążona w mroku głębszym niż tej nocy, kiedy Billy stał
patrząc w okno. A jeśli chodzi o chłopca, to nie było go widać. Cleve szerzej otworzył oczy
przykryte palcami i obejrzał celę dokładnie, jak to tylko było możliwe. Coś tu się nie zgadzało,
ale z początku nie mógł dojść, co. Leżał nieruchomo kilka minut, próbując przyzwyczaić oczy
do panujących ciemności. Oczy nie chciały się jednak przyzwyczaić. To, na co patrzył,
pozostało niejasne, jak obraz pokryty tak grubą warstwą brudu i werniksu, że jego treść
pozostaje ukryta. A jednak wiedział - wiedział - że cienie w rogach celi i po jej przeciwległej
stronie nie są puste. Bardzo chciał skończyć z oczekiwaniem, powodującym gwałtowny
łomot serca, bardzo chciał podnieść głowę z twardej poduszki i wywołać z cieniów Billy'ego,
lecz rozsądek doradził mu inaczej. Leżał więc nieruchomo, pocił się i czekał.
Dopiero teraz zaczął się orientować, co właściwie nie zgadza się w obrazie, który ma
przed oczami. Cienie leżały tam, gdzie nie powinny leżeć; kryły ścianę, na którą powinno
padać słabe światło z okna. W jakiś sposób, pomiędzy oknem i ścianą, światło zostało
zatrzymane i nikło. Cleve zamknął oczy dając mózgowi szansę na przemyślenie i odrzucenie
tej możliwości. Kiedy je znów otworzył, setce zabiło mu jak szalone. Zamiast zblednąć, cienie
jeszcze się pogłębiły.
Nigdy jeszcze nie bał się tak, jak teraz; chłód, jaki ogarnął jego wnętrzności nigdy
jeszcze nie był tak potężny. Całą siłę woli musiał poświęcić na to, by równomiernie oddychać
i nie poruszyć rękami Instynkt podpowiadał mu, że powinien zwinąć się i ukryć twarz w
dłoniach, jak dziecko. Dwie myśli go przed tym powstrzymały:
pierwsza, że najlżejszy ruch może zwrócić na niego niepożądaną uwagę i druga, że
Billy jest tu gdzieś, w celi, i być może żywa ciemność zagraża również jemu.
I wtedy, z dolnej pryczy rozległ się głos chłopca. Billy mówił cicho, prawdopodobnie
po to, by nie obudzić współwięźnia. Mówił także niesamowicie przyjaźnie. Nawet przez
chwilę Cleve nie miał złudzeń, że chłopiec przemawia we śnie; nie mógł się już dłużej
oszukiwać. Billy zwracał się do ciemności; co do tego niesamowitego faktu nie było żadnych
wątpliwości.
- ...boli... - mówił, jakby próbował kogoś o coś oskarżyć. - ...nie powiedziałeś, że
będzie tak boleć.
Czy to tylko wyobraźnia, czy też naprawdę upiór z cieni rozrósł się trochę w
odpowiedzi, jak wypuszczona przez ośmiornicę plama czarnej cieczy? Co za potworny
strach
Chłopiec znów coś powiedział. Mówił tak cicho, że Cleve zaledwie go rozumiał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]