[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alasce.
— Mówił pan, Ŝe nie jest niezrównowaŜony.
— Jest róŜnica między byciem niezrównowaŜonym a zaniepokojonym.
— Jack jest zaniepokojony? Czym?
— Twierdzi, Ŝe kiedy próbuje rozmawiać z panem o ostatniej wyprawie, zamyka się pan.
Mówił, Ŝe spędza pan godziny przed telewizorem, wpatrując się w filmy wideo i szuka na
nich czegoś, choć on nie wie czego. Mówi, Ŝe pozawieszał pan wszędzie w domu eskimoskie
fetysze i kaŜe mu nosić na szyi talizman z kości wieloryba. Moim zdaniem to właśnie go
niepokoi. Szuka wyjaśnień.
Henry Hubbard wzruszył ramionami.
— Ostatnia wyprawa była cięŜkim kawałkiem chleba. Naprawdę bardzo cięŜkim.
— Dlaczego nie podzieli się pan z synem wraŜeniami? Wygląda na to, Ŝe czuje się
wykluczony.
— Wykluczony? Ta wyprawa... cały świat był wykluczony... poza nami. Nie moŜna się
„podzielić" przeŜyciami z czegoś takiego. Nawet nie da się o tym mówić. Robię ten program
telewizyjny tylko dlatego, Ŝe podpisałem umowę i potrzebuję pieniędzy. Moi przyjaciele nie
Ŝyją. Gdyby to było moŜliwe, nigdy więcej bym o tym nie myślał.
— Czego więc pan szuka, wpatrując się w wideo?
— Biel, widzę tylko biel. Biel, biel, biel. Mam w nocy koszmary na ten temat. Co mam
powiedzieć Jackowi? Obserwuje mnie, jakbym był dla niego wzorem, ale nie było go tam.
Nie widział tego, co ja widziałem. Nie zrozumie tego.
— Czego?
— Nie zrozumie, jak to jest, kiedy człowiek znajduje się w środku absolutnej bieli i jest
pewien, Ŝe zaraz zginie.
— Ale nie zginął pan.
Henry Hubbard rzucił Jimowi dziwne, obronne spojrzenie —jak gdyby został przyłapany na
wyciąganiu pieniędzy z cudzego portfela.
— Tak, to prawda. PrzeŜyłem, ale byłem tak blisko śmierci, Ŝe nie chciałbym tego
przechodzić ponownie. Jeśli chce pan znać prawdę, panie Rook, to ta wyprawa pozbawiła
mnie wszystkiego. Chęci przeŜycia przygody, odwagi... wszystkiego. Odebrała mi nawet
godność.
Jim siedział w milczeniu. Henry Hubbard był wyraźnie pobudzony. Pocierał dłonią usta,
jakby próbował zetrzeć z nich smak niemiłego pocałunku.
— Czuje się pan winny? — spytał w końcu Jim.
— Oczywiście, Ŝe czuję się winny. Czasem Ŝałuję, Ŝe wróciłem... Ŝe nie umarłem na lodowcu
jak moi przyjaciele. Jak to się nazywa? „Zespół uratowanego"? Nie wie pan, jak często
Ŝyczyłem sobie śmierci, ale to nie działa.
— Dlaczego nie opowie pan o wszystkim Jackowi? Bez eleganckiej otoczki dla telewizji, o
tym, co wydarzyło się naprawdę?
— Nie mogę. Nie wiedziałby, o czym mówię.
— Dlaczego nie da mu pan szansy się dowiedzieć? Henry Hubbard pokręcił głową.
— Nie będzie chciał słuchać, jak jego staremu puściły nerwy, a jego stary nie będzie chciał o
tym opowiadać.
— Dlaczego więc opowiada pan mnie?
Henry Hubbard napił się piwa. Potem wstał i obszedł kanapę.
— Słyszał pan kiedyś o Domu Martwego Człowieka?
— Hmm... mmm. Nie.
— Ta historia sięga chyba roku tysiąc dziewięćset trzynastego albo jakoś tak. Według niej
jest na północy Alaski dom, wysoko w górach, tuŜ przy granicy Jukonu, znacznie bardziej
reprezentacyjny od budowanych w tej okolicy chat. Ponoć zbudował go jeden z pasaŜerów,
który przeŜył katastrofę „Titanica", ale nikt nie wie dlaczego. Miał się nazywać Edward
Grace. Podobno Ŝył w tym domu sam przez wiele lat. Do dziś nie wiem, czy historia jest
prawdziwa, ale
Edward Grace miał tam mieszkać, aŜ zestarzał się tak, Ŝe nie był w stanie rąbać drewna i
zamarzł na śmierć. Plotka twierdzi, Ŝe siedzi tam do dziś, zmumifikowany przy stole w
jadalni razem z kotem.
— Z kotem?
— Zawsze sądziłem, Ŝe to kolejna legenda, jakie ludzie opowiadają sobie na Alasce.
Pewnego wieczoru, w Fair-banks, rozmawiałem jednak z pewnym starszym facetem.
Opowiedział mi, jak to kiedyś był na pustkowiu, gdzie prowadził badania sejsmologiczne w
poszukiwaniu ropy naftowej i razem z kolegami z ekipy zgubił się w burzy śnieŜnej.
Przysięgał, Ŝe, choć tylko przez chwilę, naprawdę widział Dom Martwego Człowieka,
niestety pogoda była tak zła, Ŝe nie mógł do niego podejść. Z początku sądziłem, Ŝe facet jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]