[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mężczyzny w pstrokatym odzieniu. Trzymał kilka blejtramów z malowidłami.
- Jak pan tu wszedł?!
- Furtką.
- Furtka była zamknięta! Trzeba było dzwonić, a nie przeskakiwać!
Proszę pani, nigdy bym sobie nie pozwolił na coś takiego. Jestem nygus, to fakt, ale
nie pod tym względem. Furtka była uchylona! Bałwany, nie domknęli! - przebiegło kobiecie
przez głowę.
- Słucham! - powiedziała tak zimno, jakby mówiła: precz!
- Jestem Jean Marc Labriche. Chciałbym się widzieć z profesorem Philibeaux... To dla
mnie bardzo ważna sprawa...
- W jakim celu?
- Proszę pani, ja... ja trochę bawię się w malarstwo... Chciałbym mu pokazać kilka
moich płócien, żeby ocenił...
- Pana Philibeaux nie ma, proszę przyjść po południu.
- Dobrze, dziękuję pani. Tylko że...
- Co?
- Niech mi pani pozwoli zostawić te płótna. Przywiozłem je tu rowerem.
Kobieta zawahała się na moment i szerzej otworzyła drzwi.
- Proszę mi je podać.
Podawał kolejno, a ona ustawiała je w korytarzu, opierając o komodę. Gdy ustawiła
przedostatni bohomaz i odwróciła się, młodzieniec wszedł za próg. trzymając w wyciągniętej
dłoni malowidło z przystanią na jeziorze Neuchatel. Kobieta powstrzymała wzgardliwy
grymas, był to kicz. Pistolet w drugiej, ukrytej za płótnem dłoni sympatycznego intruza,
wypalił. Pocisk przeleciał przez tłumik, przez niebo nad żaglem jachtu i przez krtań oraz krąg
szyjny kobiety, nie głośniej niż korek otwieranego termosu. Zabójca podtrzymał ciało i ułożył
je na dywanie. Od strony klatki schodowej dobiegł go szmer, ktoś schodził. Ten ktoś zdążył
sięgnąć pod marynarkę, lecz nie zdążył prawidłowo uchwycić rewolweru.
- Dwoma palcami! - szepnął morderca. - Połóż na schodach! Zrób to cicho! Jeden
nerwowy ruch i zginąłeś!
Mężczyzna poruszał się jak na puszczanej zbyt wolno taśmie filmu, cały czas patrząc
w twarz zabójcy i w wylot tłumika.
- Zejdz!
Zszedł, modląc się o życie myślami, które dławiły mu oddech.
Zabójca (Lee Frost z HQMSU) wiedział od obserwatorów, iż z ekipy profesora
Philibeaux tylko tych dwoje zostało w willi, lecz musiał sprawdzić; spytał rutynowo:
- Czy ktoś jeszcze spośród was jest w domu?
- Nie... nie ma... wszyscy pojechali... - wybełkotał tamten.
- Odwróć się i klęknij!
Mężczyzna zrobił, co mu kazano; był pewien, że otrzyma strzał w potylicę i zaczął
błagać, lecz Frost przebił mu płytko skórę na karku rodzajem agrafy połączonej z pudełkiem,
które miało kształt i wielkość paczki papierosów: najzwyczajniej przypiął pudełko do ciała
człowieka, tak jak przypina się broszkę do sukni. Drugie pudełko, trochę mniejsze i z
czerwonym guzikiem, wsunął pod nos jęczącemu, jak do powąchania, i rzekł:
- Na karku masz ładunek wybuchowy, maleńki, ale podciąłby czaszkę. Impuls
elektryczny wysłany tym nadajnikiem uruchomi zapalnik na odległość kilkuset metrów. Idz
do bramy, otwórz ją, potem otwórz drzwi do garażu i wróć tutaj.
Przez otwartą bramę wtoczył się, objechał dom i zniknął w garażu samochód
osobowy. Siedziało w nim pięciu mężczyzn: Lerocque, van Hongen, Gurt i bracia Clayton.
Mina wziął klucz od kajdanek, który znalazł u mężczyzny noszącego śmierć
przyszpiloną do karku, i z odbezpieczonym pistoletem ruszył po schodach. Był już blisko
poddasza, gdy dogonił go Fritz. - Panie Lerocque, ja to zrobię!
- Pan wybaczy - odpowiedział Mina - to zbyt niebezpieczne. Tam może się czaić
któryś z tych Korsykanów.
- Moje ryzyko. Zresztą pan wie, że tam jest tylko ona, obserwowaliśmy ich, w domu
został duet.
- Nic z tego, proszę zejść na dół!
Zamiast zejść na dół, van Hongen przeskoczył dwa stopnie w górę, tarasując
Lerocque'owi schody.
- Panie Lerocque! Dotychczas nie wtrącałem się, strona czysto wojskowa jest pańską
działką, nie może pan narzekać...
- Mogę - przerwał mu Lerocąue - zajął pan podczas tej wyprawy miejsce jednego z
moich chłopców, który przydałby mi się o wiele bardziej!
- Nie mam zamiaru wysłuchiwać takich uwag! - odpowiedział van Hongen. - Pan
zapomina, kim pan jest! Wykonawcą, który dostał ode mnie angaż, któremu płacę jak Krezus
i którego mogę wyrzucić na zbitą mordę w każdej chwili, nawet teraz, a dowództwo
wojskowe oddać komuś innemu, na przykład Gurtowi! Jeśli pan Jervis, z którym to ustaliłem i
któremu też płacę, nie wyjaśnił tego w sposób wystarczająco klarowny, to wyjaśniam to panu
tutaj, osobiście, i niech to będzie ostatni raz! Obiecuję, co już obiecałem w rozmowie z sir
Jervisem: nie mam zamiaru uszczuplać pańskich kompetencji marszałka, oni wszyscy są pod
pańskim dowództwem, ale panu nie wolno kwestionować moich praw monarszych, pan mnie
podlega! Klucz!
Lerocque położył klucz na wyciągniętą dłoń van Hongena, zgrzytając zębami.
- Niech pan chociaż wezmie pistolet...
- %7łebym się postrzelił w kolano? To wstyd, wiem, panie Lerocque, ale cóż mogę
zrobić będąc takim antytalentem do spluw? Muszę ich unikać. Pamięta pan, co wyprawiałem
na poligonie, lepiej nie próbujmy znowu...
Uśmiechnął się i pokonał kilka ostatnich stopni dzielących go od korytarzyka na
poddaszu, gdzie czekała panna Nyakobo. Nie chcąc być wojownikiem, która miota ogień i
przyjmuje ogień, chciał być wojownikiem malowanym, który zgarnia największy kawał tego,
co się piekło na ogniu; wiedział, że laur nie przypada nadstawiającym bohatersko pierś pod
kule, lecz umiejętnie pod ordery. Tak sobie o nim pomyślał Lerocque.
Różnica między ludzmi a zwierzętami jest żadna; można to przeczytać w księdze
Kohelet Starego Testamentu lub zaobserwować. A jeśli tak jest w istocie, kobiety i tu
przodują - posiadają instynkt. Przynajmniej niektóre; pozostałym brak zwierzęcego instynktu,
dlatego zle kończą, omotane bądz uśmiercane, jak ta kobieta spod Ajaccio, którą piorun
dosięgnął poprzez błękit wypacykowany nad przystanią jeziora Neuchatel.
Córka prezydenta Tangalandu posiadała instynkt. Zwykle kajdanki zaczepione o łóżko
więziły jej przegub, lecz czasami skuwano Nelinie przeguby obu rąk, zalepiając przy tym usta
taśmą do opatrunków, żeby nie mogła krzyczeć. Domyślała się wtedy, że coś na zewnątrz
wzbudziło niepokój kidnaperów, ale jak każda ich czynność i to przeszło w rutynę, nie budząc
żadnych emocji. Tym razem, gdy podszedł do niej Arnold (znała już imiona wszystkich
porywaczy) i przylepił jej plaster na twarz, a potem skuł kajdankami drugi przegub, uczuła
przyspieszone bicie serca i cierpnięcie skóry, jak w obliczu nagłego wybuchu lub jakby ziemia
zaczynała drżeć. Tam na dole działo się coś niezwyczajnego.
Biegły minuty, a ona wsłuchiwała się w ciszę, która była niezwykłą ciszą, odmierzaną
coraz gorętszym tętnem na skroniach. Dobiegł ją inny dzwięk, czyjeś kroki, najpierw wolne,
potem szybsze, skrzyp schodów, a potem głos, zupełnie obcy i bardzo grozny, ale młody i
przedziwnie piękny - taki głos miał posiadać książę, którego ześle Pan Bóg, aby ją uwolnił.
Strach, nadzieja i niepewność przerodziły się w chaos conocnych marzeń i w łomot myśli o
cudownych zakończeniach ponurych klechd: Aniele Stróżu, niech to będzie On!...
Otwarły się drzwi i ujrzała swego księcia. Pan Bóg ją wysłuchał: książę był jeszcze
piękniejszy niż miał być (fantastycznie elegancki, młody, blondwłosy i przystojny jak amant) -
był najwspanialszym mężczyzną, jakiego widziała w życiu, w marzeniach i w kinie. Nelina
Nyakobo posiadała instynkt, ale nawet instynkt może się potknąć; gdy jest sztorm, głupieją
najlepsi z admirałów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]