[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu przez głowę, że pewnie poszedł do domu i się powiesił.
119
Ten, który go teraz śledził, nie czynił tego jednak tak natrętnie; pozostawiał
po sobie niewiele więcej niż niejasne wrażenie. Właściwie to Gavin nie miał nawet
dowodów, że ktoś za nim łazi. Ot, czuł na sobie czyjś wzrok, a kiedy się odwracał,
ktoś znikał w cieniu. Bywały też noce, kiedy ktoś dotrzymywał mu kroku,
dostrajając się do każdego stuknięcia obcasów, do najdrobniejszego nawet
zaburzenia rytmu. Zakrawało to na paranoję, tylko że Gavin nie był
paranoikiem.
"Gdybym nim był - przekonywał siebie - ktoś by mi o tym powiedział".
Zresztą, miały miejsce i inne zdarzenia. Pewnego dnia wścibska baba, która
mieszkała piętro niżej, zapytała od niechcenia, co to był za gość, taki zabawny,
który przyszedł pózną nocą i godzinami czekał na schodach, obserwując jego
drzwi. Nie miał żadnego gościa i nie znał nikogo pasującego do podanego przez
nią opisu.
Innego dnia na zatłoczonej ulicy wyrwał się z tłumu do bramy jakiegoś sklepu
i właśnie zapalał papierosa, kiedy kątem oka dostrzegł czyjeś odbicie,
zniekształcone przez pokrywający szybę brud. Zapałka poparzyła mu palce;
rzucając ją, spojrzał w dół, a kiedy podniósł wzrok, obserwator rozpłynął się w
tłumie.
Czuł się paskudnie, naprawdę paskudnie, ale najgorsze miało dopiero
nadejść.
Gavin nigdy nie miał okazji rozmawiać z Preetoriusem, choć od czasu do
czasu kłaniali się sobie na ulicy, a w gronie wspólnych znajomych uchodzili za
kumpli. Preetorius był Murzynem, gdzieś między czterdziestką piątką a
gwałtowną śmiercią, osławionym alfonsem, który głosił, że jest potomkiem
Napoleona. Od dobrych kilku lat prowadził wianuszek kobiet i trzech lub
czterech chłopaczków, niezle na tym wychodząc. Kiedy Gavin zaczynał, usilnie go
nakłaniano, by zwrócił się do Preetoriusa o opiekę, ale za wiele miał w sobie z
wolnego strzelca, by korzystać z takiej pomocy. Od tamtej pory ani Preetorius,
ani nikt z jego klanu nie spoglądał na niego życzliwym okiem. A jednak odkąd
Gavin odcisnął trwały ślad na scenie, nikt nie podważył jego prawa do
niezależności. Krążyły nawet słuchy, że Preetorius niechętnie przyznawał, że
podziwia zaborczość Gavina.
Może i podziwiał, ale dzień, w którym Preetorius zdecydował się przerwać
milczenie i porozmawiać z nim, nawet piekło przyprawiłby o drżenie.
- Biały chłopcze.
Dochodziła jedenasta i Gavin szedł właśnie z baru koło St. Martin's Lane do
klubu w Covent Garden. Na ulicy wciąż jeszcze panował gwar, pośród bywalców
kin i teatrów znalazłby się niejeden potencjalny klient, ale chłopak nie miał dziś
na to ochoty. W kieszeni ciążyła mu zarobiona poprzedniego dnia stówa, której
nie zamierzał lokować na koncie. Wystarczająco dużo, by się zabawić.
Kiedy zobaczył, jak Preetorius i jego łaciata obstawa zastępują mu drogę,
pomyślał tylko o jednym: "Chcą moich pieniędzy".
- Biały chłopcze.
I wtedy przejrzał ową płaską twarz. Preetorius nie okradał przechodniów, nie
musiał tego robić.
120
- Biały chłopcze, chciałbym zamienić z tobą słowo. -Wyjął z kieszeni orzeszek,
rozłupał go i wrzucił do swoich szerokich ust. - Nie masz nic przeciwko temu?
- Czego chcesz?
- Jak powiedziałem, zamienić słowo. Nie proszę o wiele, prawda?
- OK. Co jest?
- Nie tutaj.,
Gavin przyjrzał się obstawie Preetoriusa. Goście nie mieli w sobie nic z goryli,
to nie byłoby w stylu Murzyna, ale i nie należeli do kilkudziesięciofuntowych
cherlaków. Wszystko to wyglądało mało ciekawie.
- Dzięki, ale nie - odparł Gavin i najspokojniej, jak tylko potrafił, oddalił się
od owego tercetu. Ruszyli za nim. Nic nie pomogły jego modły. Preetorius mówił
dalej, do jego pleców.
- Słyszałem brzydkie rzeczy na twój temat - oznajmił.
- Tak?
- Obawiam się, że tak. Mówiono mi, że napadłeś na jednego z moich
chłopców.
Gavin odpowiedział dopiero po sześciu krokach.
- To nie ja. Znalazłeś nie tego faceta.
- Rozpoznał ciebie, śmieciu. Dość wrednie go potraktowałeś.
- Powiedziałem już, to nie ja.
- Psych z ciebie, wiesz o tym? Powinni cię wsadzić za pieprzone kratki.
Preetorius podniósł głos. Ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy, żeby
uniknąć wiszącej w powietrzu awantury-
Gavin, niewiele myśląc, skręcił w Long Acre i nagle
uświadomił sobie, że popełnił błąd. Tutaj przechodniów było znacznie mniej,
a od bardziej zaludnionych okolic dzielił go szereg ulic Covent Garden. Należało
skręcić w prawo, wtedy znalazłby się na Charing Cross Road. Tam czułby się
bezpieczniej. Cholera, nie mógł przecież zawrócić, nie mógł pchać się w ich łapy.
Musiał iść dalej -nie biec, nigdy nie biegnij, jeśli masz za plecami wściekłego psa -
w nadziei, że wszystko da się załatwić polubownie.
- Niezle mnie kosztowałeś - oznajmił Preetorius.
- Nie rozumiem...
- Wyłączyłeś z obiegu pierwszorzędnego chłopaczka. Minie dużo czasu, nim
zdołam znowu puścić go na rynek. Sra ze strachu, rozumiesz?
- Posłuchaj... nic nikomu nie zrobiłem.
- Po co pieprzysz takie głupoty, śmieciu? Czym zasłużyłem na to, że mnie tak
traktujesz?
Preetorius nieco przyspieszył. Zrównał się z Gavinem, wyprzedzając o kilka
kroków wspólników.
- Słuchaj... - wyszeptał. - Takie dzieciaki wyglądają kusząco, nie? W
porządku, mogę to zrozumieć. Jeżeli ktoś poda mi na tacy chłopięcą dupcię, nie
będę kręcił nosem. Ale ty go skrzywdziłeś, a kiedy ktoś krzywdzi któregoś z
moich chłopców, ja również krwawię.
- Czy gdybym zrobił to, o co mnie posądzasz, chodziłbym teraz po mieście?
- Wiesz, może masz nierówno pod sufitem? Nie gadamy tu o paru siniakach,
człowieku. Mówię o tym, że pławiłeś się we krwi tego dzieciaka. Powiesiłeś go i
121
pochlastałeś, a potem porzuciłeś na moich schodach, ubranego jedynie w
pieprzone skarpetki. Już łapiesz, biały chłopcze? Złapałeś?
W głosie Preetoriusa czuło się autentyczną wściekłość. Gavin nie bardzo
wiedział, co począć. Na razie szedł dalej, nie odzywając się słowem.
- Wiesz, że byłeś idolem tego dzieciaka? Uważał, że jesteś chodzącym
samouczkiem dla początkujących kurwiszonów. Jak ci się to podoba?
- Nie bardzo.
- A powinieneś być dumny jak diabli, człowieku, gdyż na więcej już sobie nie
zasłużysz.
- Dzięki.
- Zrobiłeś karierę, chłopie. Szkoda, że to już koniec.
Gavin miał wrażenie, że połknął kostkę lodu. Do tej chwili liczył na to, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]