[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypływie narodowej dumy odpowiedziałam zgodnie z
prawdą:
%7ładen Belg nie jest do mnie podobny.
To mnie uspokaja.
Wybuchnęłam śmiechem.
Uważa pani, że to śmieszne?
Nikt nie powiedział pani, Fubuki, że nieładnie jest
poniżać osoby upośledzone umysłowo?
Owszem. Ale nie uprzedzono mnie, że jedną z nich
przydzielą mi jako pracownika.
Zmiałam się w najlepsze.
Wciąż nie wiem, co panią tak bawi.
To jeden z objawów mojej choroby
psychomotorycznej.
Lepiej niech się pani skupi na swojej pracy.
Dwudziestego ósmego oznajmiłam jej moją decyzję
niewracania na noc do domu.
Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, chciałabym
spędzać noce w biurze, na swoim stanowisku.
Pani mózg skuteczniej działa w ciemności?
Miejmy nadzieję. Może ta nowa sytuacja przywróci
mu wreszcie sprawność.
Bez trudu uzyskałam jej zgodę. Nieraz zdarzało się,
że pracownicy zostawali w biurze na noc, kiedy trzeba
było dotrzymać terminów.
Sądzi pani, że jedna noc wystarczy?
Na pewno nie. Nie zamierzam wracać do domu
przed trzydziestym pierwszym.
Pokazałam jej plecak.
Przyniosłam niezbędne rzeczy.
Kiedy znalazłam się sama w firmie Yumimoto,
ogarnęło mnie pewne upojenie. Prysło bardzo szybko,
gdy stwierdziłam, że mój mózg nie funkcjonuje lepiej w
nocy. Pracowałam bez wytchnienia: zapał ten nie
przyniósł jednak żadnego rezultatu.
O czwartej rano poszłam do łazienki, umyłam się
pobieżnie i przebrałam. Wypiłam bardzo mocną herbatę
i wróciłam na stanowisko.
Pierwsi pracownicy zjawili się o siódmej. Fubuki
przyszła godzinę pózniej. Rzuciła okiem na przegródkę,
gdzie powinny leżeć sprawdzone rachunki i stwierdziła,
że wciąż jest pusta. Pokiwała głową.
Po pierwszej nieprzespanej nocy nastąpiła kolejna.
Sytuacja nie uległa zmianie. W mojej głowie panował
wciąż ten sam zamęt. Mimo to daleka byłam od
rozpaczy. Przepełniał mnie niezrozumiały optymizm,
który dodawał mi odwagi. Toteż nie przerywając
obliczeń, prowadziłam z moją przełożoną rozmowy co
najmniej niestosowne:
W pani imieniu jest śnieg. W japońskiej wersji
mojego imienia jest deszcz. To mi się wydaje trafne.
Jest między nami taka sama różnica jak między
śniegiem a wodą. Co nie przeszkadza, że jesteśmy
zrobione z tego samego tworzywa.
Naprawdę uważa pani, że mamy ze sobą coś
wspólnego?
Roześmiałam się. Z powodu braku snu śmiałam się z
byle czego. Czasami ogarniały mnie fale zmęczenia i
zniechęcenia, lecz zaraz potem zawsze wracała
wesołość.
Moja beczka Danaid wciąż wypełniała się liczbami,
którym dziurawy umysł pozwalał umknąć. Byłam
Syzyfem rachunkowości i jak ten mityczny bohater
nigdy nie traciłam nadziei: po raz setny, po raz
tysięczny rozpoczynałam wciąż od nowa nieubłagane
działania. Przy okazji muszę odnotować następujący
cud: myliłam się tysiące razy, co byłoby ogłupiające jak
muzyka natrętnie powtarzająca ten sam motyw, gdyby
nie fakt, że moje tysiąckrotne omyłki były różnorodne;
przy każdym obliczeniu uzyskiwałam tysiąc różnych
wyników. Byłam genialna.
Nieraz, między dwiema operacjami dodawania,
zdarzało mi się unosić głowę, żeby przyjrzeć się osobie,
która skazała mnie na tę galerniczą pracę. Jej piękność
mnie olśniewała. %7łałowałam tylko, że półdługie włosy
w wyniku starannego wymodelowania zaklęte były w
niewzruszony kształt, którego surowość zdawała się
mówić: Jestem executive woman . Wtedy oddawałam
się rozkosznemu zajęciu: w myślach burzyłam jej
fryzurę. Błyszczącym czarnym włosom przywracałam
wolność. Moje niematerialne palce nadawały im uroczo
niedbały wygląd. Czasem się wyżywałam,
doprowadzałam jej włosy do takiego stanu, że sprawiała
wrażenie, jakby właśnie spędziła szaloną miłosną noc.
Ta dzikość dodawała jej wzniosłości.
Któregoś razu Fubuki zaskoczyła mnie w trakcie tych
wyimaginowanych fryzjerskich zabiegów.
Czemu pani tak na mnie patrzy?
Myślałam, że po japońsku włosy i bóg mają to
samo brzmienie.
Papier też, proszę nie zapominać. Niech pani
wraca do swoich papierów.
Moje umysłowe rozkojarzenie pogłębiało się z
godziny na godzinę. Coraz mniej zdawałam sobie
sprawę z tego, co powinnam mówić, a czego nie. Kiedy
szukałam kursu korony szwedzkiej na dzień 20/2/1990,
moje usta same zapytały:
Kim pani chciała zostać, kiedy była pani mała?
Mistrzynią w strzelaniu z łuku.
To by do pani pasowało!
Ponieważ nie odwzajemniła pytania, brnęłam dalej:
Ja, kiedy byłam mała, chciałam stać się Bogiem.
Bogiem chrześcijan, przez duże B. Kiedy miałam około
pięciu lat, zrozumiałam, że moja ambicja jest
niemożliwa do spełnienia. Spuściłam więc nieco z tonu
i postanowiłam zostać Chrystusem. Wyobrażałam sobie
swoją śmierć na krzyżu na oczach całej ludzkości. W
wieku siedmiu lat uświadomiłam sobie, że to mi się nie
przydarzy. Założyłam, z większą skromnością, że
zostanę męczennicą. Trzymałam się tego wyboru przez
dobrych kilka lat. Też nic z tego nie wyszło.
A potem?
Potem pani wie: zostałam księgową w Yumimoto. I
myślę, że niżej nie można upaść.
Tak pani myśli? spytała z dziwnym uśmieszkiem.
Nadeszła noc z trzydziestego na trzydziestego
pierwszego. Fubuki wyszła ostatnia. Zastanawiałam się,
dlaczego mnie nie zwolniła: było aż nazbyt jasne, że nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]