[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkich, wesół, mowny, aż serce rośnie nań patrzący.
— No, a tobie jak wojna smakuje? — z uśmiechem spytała królowa.
— Miłościwa pani... ani w niebie nierad bym co inszego czynić, ino wojować. Człek żyje
siedmiogrodzkim życiem! To jedno bieda, że nie ma czasu myśleć o niczym... — spojrzał spod oka
na Krysię — chyba rano i wieczór przy pacierzu.
Anna Jagiellonka uśmiechnęła się.
— Anioł Pański w południe takoż pobożnie odmawiasz? No, Krysiu, dziś pozwalam
przywitać pana Andrzeja.
Podali sobie ręce.
— Waszmość co dzień... wszak na wojnie mogą zabić, zastrzelić, zarąbać, wojna taka
straszna...
— Wrócę zdrów, niech panna Krystyna będzie spokojna — zerknął na bok; miłościwa pani
czytała list pilnie. — W złotogłów cię oblokę, diamentami obsypię... umiłowanie moje!
ROZDZIAŁ VII
Po wyjściu za mąż Kadmy Leszczyńskiej, podrastająca Krysia zajęła jej miejsce.
Wprawdzie Marysia Krupska zawsze była niezbędna i najpotrzebniejsza we wszelkiej pokojowej
usłudze i przy ubieraniu miłościwej pani, ale znowu żadna z dworek nie czytała tak pięknie ani też
śpiewać przy lutni nie umiała tak wdzięcznym głosem, jak Krysia.
Dziewczyna ukochała królowę gorącą, pokorną miłością od pierwszej chwili, gdy ją Anna
pieszczotliwą ręką przygarnęła do siebie. Wzrastając w lata, rozumiała coraz lepiej swoje
sieroctwo bezimienne, zwłaszcza że nieraz dostał jej się gorzki docinek od panien dworskich,
zazdrosnych o łaskę królowej. Za to właśnie serdeczne wyróżnienie, za służbę przy boku jej
miłości, Krysia wdzięczna i całą duszą oddana, gotowa była w przepaść skoczyć dla swej
najlepszej opiekunki i pani.
Smutek i czarne myśli chowała na swobodne nocne godziny: we dnie swym dziecinnym
szczebiotaniem, śpiewkami spędzała zadumę z czoła królowej, a gdy zgryzoty zasępiały oblicze
Anny Jagiellonki, Krysia klękała u jej stóp i z przymileniem tuląc główkę do jej kolan,
przyciszonym głosem zaczynała odmawiać różaniec. Królowa wyciągała zza pasa bursztynową
koronkę i modliły się razem.
— Ani wiesz, Krysiuniu, co cię czeka. — rzekła jej miłość pewnego ranka do swej
ulubienicy.
— Zgadywać? — spytała dziewczynka, przechylając figlarnie główkę na ramię.
— Nie próbuj nawet, bo nie zdolisz, ot, powiem ci od razu: jutro rano wyjeżdżamy do
Krakowa.
— Jezus! Toć miłościwa pani cztery lata już nie ruszała się z Warszawy!
— A tak; od pierwszej wojny moskiewskiej. Męża i króla nie było w Krakowie, a na starość
człek do miejsca przywyka; dobrze mi w Warszawie, to i siedzę, gdzie mi dobrze.
— Król jego miłość już wrócił?
— Właśnie od króla pismo dziś otrzymałam: zaprasza mię do Krakowa na wesele synowicy
swej, Gryzeldy.
— Powie mi wasza królewska miłość, kogo ta panna poślubia?
— Zaszczyt z obu stron: panna młoda — Batorówna, a narzeczony kanclerz i hetman
wielki koronny — Jan Zamoyski.
— O święta Matko... i mnie miłościwa pani chcecie wziąć z sobą?
— Wszystkie zabieram, a ciebie bym miała ostawić? Tuszę pewnie, że bezpieczne możesz
jechać.
— Sądzicie, miłościwą pani, że już nikt nie czyha na mnie?
— Wszakże już siódmy rok biegnie, jak dziad z piekła rodem, którego się tak srodze
lękałaś, złapany w nocy w sieni mego tu dworca i osadzony in fundo zmarł nagle na trzeci dzień,
jednego słowa nie wyznawszy. Od tego czasu mamy spokój.
— Pamięta wasza królewska miłość, jak się pan krajczy onej śmierci dziwował!
— A tak: zapewniał, że jakaś zbrodnicza ręka zaprawiła mu pożywienie trującym jadem,
bo zmarł w boleściach niebawem po obiedzie.
— Mała byłam wtedy, ale mi się wierzyć nie chciało takowym posądkom. Po cóż by go
miano uśmiercać?
— Mała niemądra urosła i nie zmądrzała. Toć łacno odgadnąć, że on dziad był ino sługą
kogoś możnego, komu ty z niewiadomej przyczyny w drodze stoisz. Ów tajemny zbrodzień
dawał zapewne pozór na to, co się dzieje, a gdy spostrzegł, że i ten raz się nie powiodło, struł swego
sługę, aby go przed sądem nie zdradził.
— Wszak do więźnia nikogo nie dopuszczano?
— Pieniądz mury przenika i żelazne kłody otwiera. Przepłacił którego z pachołków i ten
zaniósł dziadowi zatrute jadło. Ot, dziękowałaś tylekroć Matce Najświętszej za ocalenie, poproś i
nadal o wszechmocną opiekę i bądź dobrej myśli. Mniemam, że ów zły człowiek lęka się, by go nie
schwytano, i dlatego przycichł. A kto wie, może i umarł do tej pory... tyle lat! Wracając do naszej
podróży, przepatrzcie skrzynie i szafy w gotowalni, wybierzcie co najpiękniejsze stroje, szaty,
pasy, manele, łańcuchy i spakujcie do kufrów ostrożnie, coby się rzeczy nie pogniotły. O sobie nie
zabacz, Boże uchowaj; trzeba się bogato zaopatrzyć, gdyż wszędy będziesz mi towarzyszyła.
--- „Ach, Boże, Boże... co mnie Kraków obchodzi, nijakie zabawy mi nie w głowie...
—pomyślała Krysia wzdychając. — Kto wie, gdzie się biedny Jędruś podziewa!"
Dnia czerwca zjechała królowa na Wawel.
Przywiązanie wzajemne nie złociło pożycia małżonków, czemu trudno się dziwić, gdyż
Stefan Batory niechętnie poślubił niemłodą i nieładną królową. Anna zaś w poczuciu szlachetnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]