[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale pamiętałam Annę. I pamiętałam Bena. O nim myślałam godzinami, wyobrażałam
sobie, że jest ze mną, że zanurzam palce w jego włosach wypłowiałych od słońca. Kiedy
zamykałam oczy, był tuż obok, strzegąc mnie.
Całe lato miał surfować w Kornwalii. Anna pojechała z nim. To były pierwsze
wakacje, jakie spędzałyśmy z Anną oddzielnie. Zastanawiałam się, co robią w tym schronisku
przy plaży, codziennie siedząc na piasku... tak bardzo innym niż mój, o tyle bardziej
miękkim. Zastanawiałam się, czy wiedzą, że mnie nie ma.
Gdy znowu otworzyłam oczy, byłeś przy mnie i obgryzałeś skórki. Po chwili
zobaczyłeś, że na ciebie patrzę.
- Jak się czujesz?
Nie mogłam odpowiedzieć. To było tak, jakby moje ciało zamieniło się w kamień.
Gdybym tylko poruszyła wargami, popękałabym.
- Mogę ci zrobić jedzenie - spróbowałeś. - Coś do picia?
Nawet nie mrugnęłam. Pomyślałam, że jeśli wystarczająco długo wytrzymam
nieruchomo, pójdziesz sobie.
- Może... może moglibyśmy zmienić pościel?
Pochyliłeś się trochę w moją stronę. Wyciągnąłeś rękę i położyłeś palce na moim
czole, ale ledwo je czułam. W tej chwili byłeś ode mnie daleko, o milion kilometrów, w
jakimś równoległym świecie, w jakimś śnie. Ja byłam znowu w domu, we własnym łóżku...
Lada moment obudzę się i będę się szykować do szkoły. To Ben siedział obok mnie, nie ty.
To nie mogłeś być ty. Oparłeś się z powrotem o krzesło, obserwując mnie.
- Brakuje mi twoich słów - przyznałeś.
Przełknęłam, moje wyschnięte na wiór gardło zabolało. Patrzyłeś na mnie, proszącym
wzrokiem zawisając na moich wargach.
- Wiem, jak to jest - powiedziałeś. - Też kiedyś zamilkłem. - Znalazłeś kawałek
szorstkiej skóry na brzegu swojego palca i poruszałeś po nim kciukiem tam i z powrotem. -
Myśleli, że nigdy nie mówiłem, jakbym był... jak to się nazywa? Niemową. Niektórzy też
myśleli, że jestem głuchy. - Odgryzłeś ten kawałek skóry. - To wtedy znalazłem to miejsce.
Moja brew się poruszyła, zobaczyłeś to.
- Zaciekawiło cię? - Oparłeś głowę o ścianę. Kropla potu spływała ci po policzku, po
tej małej bliznie. - Tak, właśnie tak. - Kiwnąłeś głową, gdy zobaczyłeś, gdzie patrzę. - Też tak
miałem, kiedy milczałem. - Szybko otarłeś pot, twoja ręka zatrzymała się na zgrubiałej
skórze. Potem twoje palce poruszyły się naraz, lekko trzepnąłeś się w policzek. Podskoczyłam
na ten dzwięk. - Siatka szybko uderza w skórę - stwierdziłeś. - Aatwo zostawia ślad.
Wstałeś i podszedłeś do okna. Obróciłam głowę tyle, żeby cię widzieć. Zauważyłeś to
i mruknąłeś:
- Nie całkiem martwa. Nie całkiem daleko.
Jakiś czas pózniej położyłeś na nocnym stoliku cienki wypłowiały notes. Kiedy
wyszedłeś z pokoju, wzięłam go i przekartkowałam. Strony były puste. Na stoliku leżał też
ołówek, ostro zatemperowany. Wbiłam go mocno w miękką skórę między kciukiem a palcem
wskazującym. Zabolało. Wbiłam go znowu.
Próbowałam ich narysować, wszystkich... mamę, tatę, Annę i Bena. Chciałam
zapamiętać. Niestety, nigdy nie umiałam za dobrze rysować. Twarze, które wyszły spod
ołówka, były bezkształtne i obce, tylko zbiór linii i cieni. Wszystkie zamazałam czarnymi
zygzakami.
Spróbowałam więc słów. W nich zawsze byłam lepsza. Mama i tata nigdy nie mogli
zrozumieć, dlaczego zawsze byłam taka dobra z angielskiego, a nie z matematyki albo
rysunku, jak oni. Ale nawet słowa nie płynęły ze zwykłą łatwością, wtedy nie. A już na
pewno nie miały za wiele sensu. Ktokolwiek by je czytał, pomyślałby, że byłam naćpana, czy
coś, tak były nieskładne.
Spróbowałam napisać list, ale nie dotarłam poza:  Kochani mamo i tato . Za dużo do
powiedzenia. Zresztą nie byłam pewna, czy go nie przeczytasz.
Zapisałam więc jedyne słowa, które przychodziły mi do głowy: uwięziona, zamknięta,
zatrzymana, uwiązana, złapana, pod kluczem, internowana, zapuszkowana, uprowadzona,
porwana, zabrana, zmuszona, zaciągnięta, skrzywdzona, ukradziona...
Tę kartkę też całą zamazałam.
Nie mogłam więcej spać. Czułam okropny ból w pęcherzu i byłam cała sztywna.
Chciałam się ruszyć. Ostrożnie spróbowałam zgiąć kolana. Mocno podkurczyłam palce u nóg
i oblizałam suche wargi. Moje ramiona wydawały się okropnie słabe, kiedy odepchnęłam się
od materaca, a nogi drżały, gdy spróbowałam wstać.
Włożyłam czyste ubranie z szuflady. Szorty były luzne na biodrach, straciłam na
wadze. Poszłam do łazienki i wysikałam się do głębokiej dziury. Potem odkręciłam wodę.
Kran ożył, wyrzucając nierównym strumieniem gorącą brązowawą wodę. Umyłam twarz,
potem wsadziłam głowę pod kran i łapczywie piłam. W tym malutkim popękanym lusterku
widziałam, jak spływa po mnie woda. Oczy miałam trochę podpuchnięte, a z nosa złaziła mi
skóra od tej odrobiny słońca, którą widziałam. Wydawałam się sobie jakoś starsza.
Byłeś w kuchni. Pochylałeś głowę nad stołem, czytając ręcznie pisane słowa na
luznych kartkach papieru. Spojrzałeś na mnie i wróciłeś do tego, co robiłeś. Wokół ciebie
były rozstawione szklane pojemniczki - w niektórych był jakiś płyn, inne stały puste. Wziąłeś
jeden z nich i skupiłeś się na naklejce. Podniosłeś go do światła padającego z okna, potem
napisałeś coś na papierze. Wcześniej zamknięta szuflada była wysunięta, ale nie widziałam,
co jest w środku. Na ławce obok leżało coś, co wyglądało na igłę.
Przewrócił mi się żołądek. Wszystko wokół ciebie wskazywało na jedno: narkotyki.
Może te, którymi odurzyłeś mnie, może jakieś inne, których dopiero miałeś użyć. Wycofałam
się z kuchni. Nie podniosłeś wzroku. Chociaż raz byłeś bardziej zajęty czym innym.
Przeszłam przez mały przedpokój, obok akumulatorów i desek złożonych pod ścianą,
po czym wyszłam na werandę. Patrzyłam na podłogę, podczas gdy moje oczy przyzwyczajały
się do jasności. Kiedy mogłam już patrzeć bez zbytniego mrużenia oczu, zrobiłam parę
kroków i oparłam się o poręcz. Patrzyłam na Samotne. Ogrodzenie, które postawiłeś, wciąż
tam było, wewnątrz niego skały tkwiły nieruchomo jak zawsze. Stąd, skąd patrzyłam, nikt by
się nie domyślił zieleni i życia, które skrywały, nikt by nie uwierzył w śpiewające ptaki. Te
skały były nieprzeniknione i tajemnicze. Jak ty.
Zerknęłam na czyste niebieskie niebo. Nie było tam żadnych samolotów, żadnych
helikopterów. %7ładnych misji ratunkowych. Kiedy leżałam w łóżku, miałam pomysł, żeby
wypisać słowo  Pomocy na piasku, ale wtedy zrozumiałam, że był całkiem głupi, skoro i tak
nikt tu nie latał. Obróciłam się, żeby objąć spojrzeniem wszystko wokół: horyzont, horyzont,
Samotne, horyzont, horyzont, horyzont... Nie ma dokąd uciekać.
Usłyszałam twoje kroki i trzask drzwi, nim zobaczyłam cię na werandzie.
- Wstałaś - powiedziałeś. - Cieszę się.
Cofnęłam się w stronę kanapy.
- Czemu dzisiaj? - spytałeś. Byłeś szczerze ciekawy?
Ale ja byłam pełna smutku. Wiedziałam, że gdybym otworzyła usta, słowa wylałyby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl