[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Księżyc spod ziemi; lecz pozwól, asindziej,
%7łe się nie mogli widywać gdzie indziej...
Zwłaszcza o innej porze... Ojciec srogi,
Do tego wielki oryginał, splennik;
Diabeł wie, jakiej wiary: w rzymskie bogi
Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik,
Chrystusa także krwią oblane nogi
Całował; zwał się cesarzów plemiennik...
Słowem, była to dziwna meskolancja
Zwiętości, złota, folgi jak monstrancja.
156
To porównanie pojąłbyś od razu,
Gdybyś go widział w złocistym szlafroku,
Z łbem łysym, gdzie jak z Rembrandta obrazu
Odstrzeliwało słońce; kiedy w mroku
Adamaszkowych purpur stał jak z głazu
Kłaniającym się ludziom na widoku
I stał jak martwy, niczym się nie wzruszył,
Lecz widać było, że żył bo się puszył.
Zamek jego stał nad rzeczką Ladawą,
Na skale, a pod skałą staw był wielki.
W tym stawie widać było twarz jaskrawą
Słońca i białe łabędzie Anielki;
Grobelka z młyńską u końca zastawą,
Za groblą kościół Panny Zbawicielki
Z trzema wieżami baniastymi w złocie
I chat okienka niby oczy kocie.
Wszystko to było dziwnie piękne, cudne!
Zwłaszcza że szlachcic, wielki oryginał
Góry uczynił do przebycia trudne,
Wężowe w skałach ścieżki powycinał
I między róże, co rosły odludne,
Postawiał golce rzymskie: ten puginał
W ręku swym trzymał i twarz miał brodatą
Skąd łatwo było poznać, że to Kato;
Apollo w morzu zostawił koszulę
I na Starosty górach stał bez listka;
Dalej w egipskich katakombach... ule;
Dalej posągi, którym koniec świstka
Wyłaził z gęby i przemawiał czule
Do pana zamku jak do Antychrystka...
Albowiem wszystkie te pomysły pańskie
Nie katolickie były lecz pogańskie.
W ogrodzie stała jakaś larwa niema,
Czarna, ogromna, rozrosła szeroko;
Był to krzesany dąb na Polifema.
Jedno w koronie miał wybite oko,
A tyle widział nieba, co obiema,
I nad sadzawką coś dumał głęboko,
Patrząc tym jednym okiem w ciemną wodę:
Na deszcz miał czarny wzrok, jasny w pogodę.
Naprzeciw była bardzo ciemna grota;
Przed nią się nieraz siwy rybak skłoni,
157
Gdy go na stawie ogarnie ciemnota,
A sieci pluszczą śród spokojnych toni;
Albowiem w grocie Matka Boska złota,
Z wieńcem różanych lamp na jasnej skroni,
Jako Dyjana o poranku biała,
Na staw z różanej tęczy wyzierała...
Słowem, było to istne głupstwa wzgórze,
Zwierciadło czyste cnego antenata,
Na którym meszty świeciły papuże,
Rzymska, purpurą bramowana szata,
Przy ucztach często na łysinie róże,
A w ręku czara ze śmiercią Sokrata,
Tak dobrze, wiernie wykowana rylcem
%7łe kto pił, zdał się mędrcem nie opilcem.
Z tego wszystkiego pan Kazimierz śmiał się.
Lecz zakochany w cudownej Anieli,
Wyjawić szczerze swoich myśli bał się;
Polubił nawet te posągi w bieli,
Te groty od lamp różane i stał się
Nabożnym bardzo w każdej skalnej celi;
W każdej albowiem była jego droga
I w każdej po niej została część Boga
Woń jakaś, jakiś duch nieprzenikliwy,
Co myśli wtrącał i duszę w marzenia.
Każdy z nas miał kraj młodości szczęśliwy,
Kraj, co się nigdy w myślach nie odmienia.
Ja sam, com widział Chrystusa oliwy,
Góry z marmuru i góry z płomienia,
Wolę i sądzę najpiękniejszą z krajów
Jedną maleńką wieś, pełną ruczajów,
Pełną łąk jasnych, gdzie kwitnie wilgotna
Konwalia, pełną sosen, kalin, jodeł;
Gdzie róża polna błyszczy się samotna,
Gdzie brzozy jasnych są kochanką zródeł
A zaś przyczyna temu jest istotna,
%7łe na tych bagnach, gdzie potrzeba szczudeł,
Jam wtenczas bujał na młodości piórach,
Jasny i chmurny jako księżyc w chmurach.
O Melancholio! nimfo! skąd ty rodem?
Czyś ty chorobą jest epidemiczną?
Skąd przyszłaś do nas? Co ci jest powodem,
%7łe teraz nawet szlachtę okoliczną
158
Zarażasz? Nimfo! za twoim przewodem
Ja sam wędrówkę już odbyłem śliczną!
I jestem dzisiaj niech cię porwie trzysta!
Nie Polak ale istny bajronista...
Trochę w tym wina jest mojej młodości,
Trochę tych grobów, co się w Polszcze mnożą,
Trochę tej ciągłej w życiu samotności,
Trochę tych duchów ognistych, co trwożą,
Palcami grobów pokazując kości,
Które się na dzień sądny znów ułożą
I będą chodzić skrzypiąc, płacząc, jęcząc,
Aż wreszcie Pana Boga skruszą dręcząc.
Prześliczna strofa! mógłbym zacząć od niej
Nowy poemat, jak Sąd ostateczny ;
I przy eumenid pokazać pochodni,
Jak jest grzech każdy dziwnie niebezpieczny;
Jak w jasnym niebie daleko jest chłodniej
Niż w piekle, kędy płonie ogień wieczny;
Lecz wolę dzieło to rzucić na pózniej,
Bo do porządku mnie wołają wozni...
Ci wozni są to krytycy. Kolego,
Byłżeś w Arkadii tej, gdzie jezuici
Są barankami?... Pasą się i strzegą
Psów; i tym żyją, co ząb ich uchwyci
Na pięcie wieszcza. Kraina niczego!
Pełna wężowych ślin, pajęczych nici
I krwi zepsutej niebieska kraina,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]