[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mamy zgromadzić.
Powstaniec mówił prawdę; po dziesięciu minutach uciążliwego i niebezpiecznego dla oczu
przedzierania się przez zarośla, drzewa rozwarły się i u góry zamigotały gwiazdy.
Na przestrzeni porosłej pojedynczymi, rozproszonymi palmami roiły się cienie konnych
postaci szykujących się w kolumnę czwórkami.
Odbywało się to, pomimo nie sprzyjających warunków, z szybkością, która dowodziła, że
karmazynowi posiadali już dużą rutynę w tym kierunku.
Siekierka i jego towarzysze, kontenci z nadarzonej sposobności, nie opuszczali gościnnych
siodeł; pochlebiało im niezmiernie, że się znajdowali pomiędzy sławnymi na całą wyspę
karmazynowymi; wytrzeszczali więc oczy, żeby się im lepiej przypatrzyć.
Nie mieli jednak na to czasu, bo oddział, sformowawszy się, niezwłocznie ruszył kłusem
drogą leśną.
Kawaleria hiszpańska obawiając się snadz zasadzki cofnęła się na stanowiska, dawszy kilka
salw w głąb puszczy, które zresztą nie wyrządziły żadnej szkody powstańcom.
Taki marsz bez odpoczynku trwał do samego świtu.
Przez cały ten czas" nasza trójka usiłowała dowiedzieć się czegokolwiek o don Czachu i jego
oddziale.
Ale karmazynowi odpowiadali niechętnie; nie wiedzieli czy też nie nabrali jeszcze zaufania
do Siekierki i Kosów, dość iż zbywali ich krótkim "tak" lub "nie".
O świcie oddział, liczący najwyżej dwieście koni, zatrzymał się w lesistej dolinie nad rzeką i
tutaj rozłożono biwak.
Teraz dopiero nasi wojacy mieli ujrzeć sławnego wodza karmazynowych, o którym krążyły
najdziwniejsze, najnieprawdopodobniejsze historie.
Opowiadano sobie, że to prawdziwy szatan zemsty, zaprzysiężony, bezlitosny wróg
Hiszpanów i wszystkiego, co hiszpańskie, nieszczęśliwy, opłakujący krwawymi łzami stratę
ukochanej żony, matki i ojca - zamordowanych nieludzko przez tyranów...
Szeptano sobie na ucho, że don Diego - tak go poufale nazywano na wyspie - ślubował sobie
nie złożyć dopóty broni, dopóki hiszpańska porażka nie zagłuszy gorzkich wspomnień i
rozpaczy.
Powtarzano sobie niesłychane, prawie nadnaturalne jego czyny: bitwy, w których
własnoręcznie kładł dziesiątki, setki nieprzyjaciół, a sam pozostawał zawsze nietknięty - bo
włosy zabitej żony chroniły go od kuli i pałasza - zasadzki, obmyślane z piekielną
zręcznością, w których znikały bez śladu kompanie i szwadrony...
Jego oddział składał się z takich samych jak on, nie znających, co to wywczas, sytość, sen
spokojny, odważnych i zuchwałych jak lwy, chytrych i podstępnych jak lisy, nieugiętych i nie
pozostawiających śladów jak ptak.
Nigdy się nie zdarzało, aby Hiszpanie pojmali żywcem karmazynowego; na polu bitwy
znajdowano tylko trupy i dogorywających rannych, z nożem w sercu lub kulą znalezioną w
skroni, obok kuli hiszpańskiej...
Nikt nie wiedział, gdzie w danej chwili przebywał oddział; widywano go w krótkich
odstępach, to pod Hawaną, prawie przy portach tamtejszych, to w Santiago de Cuba, to w
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Matanzas; spadał jak piorun z czystego nieba na nieprzyjaciela, który go się wcale nie
spodziewał, i znikał jak rój duchów.
Generałowie królowej regentki wpadali we wściekłość, ile razy wspomniano wobec nich o
tym śmiałku, zuchwalcu, który drwił sobie z ich dział i kartaczy, z dalekonośnych
magazynówek, z liczby żołnierzy.
W końcu wyznaczono sto tysięcy nagrody za jego głowę, chociaż bezskutecznie, bo nie
znalazł się nawet pomiędzy zbrodniarzami tak podły, kto by zechciał pokusić się o te
judaszowe srebrniki.
Kiedy Kubańczycy ponosili porażki, kiedy powstanie słabło, duch upadał - karmazynowi
krzepili wątpiących, odbijali przegraną jakimś świetnym zwycięstwem, jakąś sztuką
nieprzewidzianą, zadaną dziesięćkroć potężniejszemu nieprzyjacielowi.
Nic więc dziwnego, że don Diego powoli stawał się jakąś legendarną postacią, bohaterem, do
którego uciekano się myślą w nieszczęściu jak do zbawcy...
I tego człowieka Kosowie z Siekierką mieli za chwilę ujrzeć!
Nareszcie dano im znać, żeby się stawili u wodza, który czekał na nich przed swym
namiotem, siedząc na siodle zdjętym z konia.
Na jego widok ogarnęło ich zdumienie.
Był to bowiem mężczyzna lat pięćdziesięciu kilku, szpakowaty, średniego wzrostu, o twarzy
zacienionej chmurą głębokiego smutku i powagi, dowodzącej zamknięcia się w sobie.
Z pomarszczonego, nakrytego do połowy kapeluszem panamskim czoła łatwo odczytać
mogłeś jakieś straszne przejścia, bóle, które zostawiły niezatarte ślady; z głębi oczu,
ocienionych wspaniale zarysowanymi brwiami, wyglądało coś, jakby miłość, współczucie,
troskliwość, zaparcie się - jednym słowem, nieograniczona dobroć, która pociągała
nieprzepartą siłą.
Teraz Siekierka zrozumiał, dlaczego ten człowiek był tak uwielbiany, tak czczony.
%7ładen z naszych ochotników nie śmiał spojrzeć dłużej w te oczy dobre, a jednak
rozsiewające trwogę...
choć czuł je utkwione badawczo w sobie.
- Z oddziału don Czacha?
- zagadnął krótko, miękkim melodyjnym głosem.
- Tak...
- Gdzie się rozeszli?
- W puszczy, o kilkanaście mil stąd.
- Punkt zborny?
- W Neno.
Pewność, z jaką odpowiadał Siekierka, rozwiała snadz wszelkie wątpliwości dowódcy, gdyż
jego czoło wygładziło się na chwilkę.
- Dobrze - rzekł.
- Dlaczego jednak nie podążyliście, aby połączyć się na czas ze swoimi?
Ośmielony Janek skreślił w paru słowach wypadki ostatnich dni.
- Nie myślcie nawet o tym, ażeby się wam udało uwolnić kolegę - rzekł karmazynowy
wysłuchawszy.
- Postarajcie się lepiej dotrzeć do Neno, póki czas.
Choć, prawdę rzekłszy, obawiam się, czy się nie spóznicie.
- Chętnie będziemy służyli pod twoim dowództwem, generale - szepnął Siekierka rumieniąc
się.
Karmazynowy uśmiechnął się melancholijnie.
- Nie, nie - rzekł.
- Nie mogę was przyjąć, nie pasujecie do moich ludzi.
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Don Czacho był z nas, jak przypuszczam, dosyć zadowolony - rzekł Janek spoglądając
błagalnie na dowódcę.
- Nie, nie - powtórzył stanowczo ten ostatni, marszcząc znów czoło.
- Pochodzicie, jak mi się zdaje, z obczyzny, a oddział mój składa się z samych Kubańczyków
tu urodzonych, tu krzywdzonych - dodał z gestem energicznym.
- Za młodziście, abyście oddawali bez zastrzeżeń życie sprawie obcej dla was, żebyście
regulowali cudze obrachunki...
Powinniście wiedzieć, że kto zostaje karmazynowym, ten nie może mieć już nic do stracenia,
nic do żałowania, do kochania - a pragnąć jednego tylko: walczyć do ostatniej kropli krwi.
Puszczam was, wracajcie do swego oddziału, zanieście ode mnie pozdrowienie i koleżeński
uścisk dłoni dzielnemu don Czacho.
On was poprowadzi nieraz jeszcze do zwycięstwa, pod jego rozumnymi rozkazami możecie
walczyć długo i przyłożyć rękę do dobrej sprawy.
Skończywszy dał znak ręką... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl