[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cześć, Connor! - powitał go Pete. - Zostawiłeś
coś w przychodni?
- Nie, chciałem porozmawiać z Victoria.
- Niestety to niemożliwe, bo właśnie jedziemy na
koncert do Yorku - lekkim tonem poinformowała go
Victoria. - Może ja poprowadzę? - zapytała, zwraca-
jąc się do Pete'a.
- Dzięki. Będę ci wdzięczny. - Pete rzucił jej klu-
czyki. - Do jutra, Connor!
Ruszając sprzed domu, Victoria zobaczyła w tyl-
nym lusterku znieruchomiałego na podjezdzie Con-
nora, który z ponurą miną odprowadzał wzrokiem od-
dalające się auto.
Patrzył za nimi z uczuciem bezradności. Nigdy nie
przekona Victorii, że z Carol nic go już nie łączy.
Wprawdzie do ostatniej chwili starał się ratować
S
R
swoje małżeństwo, ale ostatecznie to Carol rzuciła go
dla innego. Potraktowała go jak służącego, który
przestał być potrzebny. A teraz, kiedy sprawy z no-
wym kochankiem potoczyły się nie po jej myśli,
postanowiła schronić się w ramionach odrzuconego
męża.
Kopnął ze złością leżący na ścieżce kamień
i wsiadł do samochodu. Na początku miał do Victorii
poważne zastrzeżenia. Była wymagająca i w każdej
sprawie upierała się przy swoim zdaniu. Wydawało
mu się, że pod wieloma względami przypomina Ca-
rol. Dopiero z czasem przekonał się, jak bardzo się od
niej różni. A teraz nie mógł sobie bez niej wyobrazić
życia.
Gwałtownie przekręcił kluczyk w stacyjce. Nie
pozwoli Victorii tak łatwo odejść. Wolność od zobo-
wiązań nagle przestała mu się wydawać aż tak atrak-
cyjna.
Victoria starała się dobrze się bawić. Pete był
miłym, chociaż trochę nudnym towarzyszem. Po
koncercie zaprosił ją do włoskiej knajpki na pizzę
i lody i podczas kolacji opowiedział jej o swoim
trudnym dzieciństwie. Kiedy jednak wrócili do Braith-
waite, czuła się zbyt zmęczona, aby zaprosić go na
kawę.
- Bardzo ci dziękuję za przemiły wieczór - po-
wiedziała, wysiadając. - Na pewno możesz sam pro-
wadzić?
- Na pewno. - Popatrzył na nią. - To ja ci dzięku-
ję. A może w przyszłym tygodniu dasz się zaprosić
do kina?
S
R
Victoria zmieszała się. Nie przyszło jej do głowy,
że zaproszenie na koncert może oznaczać coś więcej
niż przyjacielską przysługę. I nie chciała się przy-
znawać do zamiaru rychłego wyjazdu.
- Chętnie, ale nie w najbliższym czasie - odparła
z uśmiechem. - Teraz muszę sobie przede wszystkim
poszukać nowego mieszkania.
- A prawda, pewnie chcesz się wyprowadzić
przed powrotem matki. Ale daj znać, jak tylko załat-
wisz swoje sprawy, dobrze? No to na razie, do zoba-
czenia na jutrzejszym zebraniu.
Uszczęśliwiony Pete pomachał jej na odjezdnym,
a Victoria podeszła do drzwi z przykrym uczuciem,
że być może dała mu jakieś złudne nadzieje. Pete jest
wprawdzie bardzo sympatyczny, ale nie budził w niej
gorętszych uczuć. Czyja kiedykolwiek trafię na wła-
ściwego mężczyznę? - westchnęła w duchu, prze-
kręcając klucz w zamku.
Na porannej naradzie usiadła możliwie jak naj-
dalej od Connora i starała się nie patrzeć w jego
stronę.
- Naprawdę dobrze się wczoraj bawiłaś? Bo ja
wspaniale - odezwał się siedzący obok Pete.
- Ja też. Koncert bardzo mi się podobał - odparła
z nieco sztucznym, uprzejmym uśmiechem.
- Czy mogę prosić o ciszę? - zirytowanym tonem
wtrącił Connor, rzucając im grozne spojrzenie. - Ma-
my dzisiaj kilka ważnych spraw do omówienia.
- No właśnie - podchwycił Pete. - Pierwsze to
ustalenie okresowych wizyt domowych. Karen i kilka
pielęgniarek z okolicznych przychodni już się organi-
S
R
żują. Trzeba się zastanowić, czy projekt nie będzie
zbyt kosztowny.
- Ale na dłuższą metę przyniesie oszczędności,
bo pozwoli zapobiegać poważniejszym problemom
zdrowotnym - zwróciła mu uwagę Karen.
Porządek zebrania był długi, a każdy punkt wywo-
ływał ożywioną dyskusję. Connor prawie nie zabierał
głosu, włączając się dopiero, by gorąco poprzeć pro-
jekt założenia w przychodni pracowni fizjoterapeu-
tycznej.
Victoria była innego zdania.
- Boję się, że pracownia pochłonie za dużo pie-
niędzy - oświadczyła. - Szpital Zwiętej Hildy znaj-
duje się stosunkowo blisko przychodni. Myślę, że te
same pieniądze można by wydać na pilniejsze cele.
- Na przykład jakie? - ostrym tonem zapytał Con-
nor. - Moim zdaniem powinniśmy się starać posze-
rzać zakres oferowanych usług.
Kiedy jest zły, robi się jeszcze bardziej pociągają-
cy, pomyślała Victoria. Oczy mu pociemniały, a jego
przystojna twarz przybrała nieprzejednany wyraz. Ja-
ki on właściwie jest? - zadała sobie pytanie.
Była dotąd przekonana, że potrafi być twardy i po-
rywczy, ale na pewno nie jest nieuczciwy. Nadal
dręczyło ją pytanie, co właściwie sprowadziło Carol
do Braithwaite. Czy Connor wiedział o istnieniu dziec-
ka? A może pojawienie się córeczki było dla niego
niespodzianką?
Kiedy Maggie podała kawę i herbatniki, a Karen
omawiała nowy rodzaj bandaży, Connor znowu wy-
łączył się z dyskusji. Siedział w milczeniu, obser-
wując Victorie. Czy to możliwe, że nie dalej jak kilka
S
R
dni temu trzymał ją w ramionach i przez całą noc
namiętnie się kochali? - myślał z rozpaczą w sercu.
A dziś co? Zachowują się wobec siebie jak obcy
ludzie.
Wszystko z winy Carol, która swoim zwyczajem
musiała wszystko zniszczyć, pojawiając się akurat
w momencie, kiedy zaczynał sobie uświadamiać, jak
bardzo zależy mu na Victorii. Zacisnął palce na trzy-
manym w rekach ołówku, który z trzaskiem pękł.
Victoria podniosła wzrok i ich oczy spotkały się na
moment. Connor wstał nagle z krzesła.
- Muszę wyjść - powiedział. - W szpitalu czeka
na mnie pacjent.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Gwałtownie spadła temperatura i powiał zimny
wiatr. Victoria otuliła się płaszczem i popatrzyła ze
smutkiem na ołowiane niebo. Pogoda najwidoczniej
dostosowała się do jej nastroju. Zebranie, podczas
którego między nią a Connorem panował trudny do
zniesienia stan napięcia, odbyło się wczoraj, a dziś
rano znalazła w domowej skrzynce pocztowej kartkę,
na której pisał:  Musimy ustalić datę Twojego wyjaz-
du i omówić kwestię zastępstwa. Tak nie może dłużej
trwać. Przyjdę zaraz po pracy. C".
- Idę prosto do siebie - powiedziała do siedzącej
w recepcji Maggie.
- Przynieść ci kawy?
- Byłoby cudownie.
Maggie nalała kawę i weszła za Victoria do jej
gabinetu.
- Na pewno nie jesteś chora? Wyglądasz jeszcze
gorzej niż wczoraj na zebraniu - rzekła z troską.
- Nie, Maggie, nie jestem chora, mam tylko pe-
wien osobisty problem, z którym muszę sobie poradzić
- odparła, wzruszona jej zainteresowaniem Victoria.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Czy Maggie czegoś się domyśla? Tak czy inaczej,
dobrze jest mieć poczucie, że ma się w pobliżu życz-
S
R
liwą duszę, pomyślała Victoria. Wziąwszy głęboki
oddech, nacisnęła dzwonek i po chwili do gabinetu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl