[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Słuchanie myśli było bardzo utrudnione, ponieważ do drugiego ucha wpadały słowa, które
otaczające ją roboty mówiły na głos.
 Ja im pokażę!  syczał staruszek-robot filmowy.
 Dalej, naprzyj jeszcze raz  skrzypiał nadzorca.
 Ciągnij do siebie  sapał pierwszy plastykowy robot.
 Ostrożniej, złamiesz mi nogę  denerwował się drugi.
Przez te słowa przebijały się myśli. Alicja rozpoznawała je po głosach. Przecież myśl dzwięczy
tak samo jak głos prawdziwy.
 Ja im pokażę! Ja im dam!  dumał starzec, który zawsze myślał to samo, co mówił, był bowiem
bardzo prostoduszny.
 Na pewno zwyciężymy  myślał robot-nadzorca.  Gdzie by tu zdobyć smaru? Stawy skrzypią...
Te niewydarzone roboty nawet kamienia ruszyć nie potrafią. Trzeba by im pomóc, ale szkoda tracić
energię...
 Dlaczego tu jesteśmy?  zastanawiał się pierwszy plastykowy robot.  Gdzie profesor? Czas
przyrządzić kolację .
 Nie mamy obowiązku słuchać robotów  to były myśli drugiego.  Nikt mi nie kazał być
posłusznym robotom. Trzeba o tym powiedzieć .
Plastykowy robot wypuścił kamień i spytał głośno:
 Czy mamy obowiązek was słuchać?
 Milczeć!  odparł robot-strażnik.  Wystarczy, że cię raz rąbnę, a twój czerep rozsypie się
w drobny mak. Mam spróbować?
 Nie, dziękuję. Dopuszczam, iż ma pan rację. Nikt mnie dotąd nie bił po głowie.
 No więc bierzcie w końcu ten kamień i nieście do bastionu.
Roboty usłuchały i powlokły ciężki głaz w stronę morza.
 Mimo wszystko coś tu nie gra  myślał dalej plastykowy robot.  Bez wątpienia to jakaś
pomyłka...
Alicja schowała myelofon z powrotem do torby. Wszystko jasne. Plastykowe roboty są takimi
samymi jeńcami, jak ona. To dobrze, można w nich pokładać pewne nadzieje. Tylko co z nich za
pomocnicy? Przecież faktycznie wcale nie są przystosowane do tego, by je bito po głowie.
 Cóż za cudowny widok!  westchnął nagle staruszek.
Alicja zdumiała się, że staruszkowi w głowie teraz zachwyty, choć trzeba przyznać, że miał rację.
Na brzegu, za srebrzystym pasem wody wznosiła się zębata ściana Gór Krymskich. Niebo ponad
nimi było zielonkawo-liliowe  słońce skryło się za górami, ale nie odeszło jeszcze daleko i jego
promienie sięgały rzadkich długich obłoków.
Pierwsze ognie zapaliły się złotymi punkcikami pod górskimi blankami i na skraju wody, w żaden
sposób jednak nie można się było zorientować, który z punkcików jest obozem filmowców. Alicja
spostrzegła, że nie opodal wyspy krążą w morzu delfiny.
 Hej, delfiny  zawołała  powiedzcie naszym, że nas porwano!
 Przestań wrzeszczeć, bo cię wepchnę do wody!  rozległ się jakiś głos.
Z tyłu za Alicją stał zardzewiały robot.
 Ja im zaraz pokażę!  pogroził.
Odszedł, a po chwili wrócił z dziwnym urządzeniem w rękach. Przypominało ono archaiczny łuk.
Robot założył na cięciwę z drutu grubą strzałę własnej roboty i wystrzelił. Auk był zrobiony byle jak,
toteż strzała poleciała w bok, daleko od delfinów. Robot wprowadził więc poprawkę na
niedokładność swego oręża i wystrzelił celując nie w delfiny, lecz w bok, tyle że z drugiej strony.
Tym razem strzała ciężko plasnęła w wodę z dziesięć metrów przed delfinami. Delfiny uznały
widocznie, iż na wyspie znajdują się ich wrogowie, i natychmiast zniknęły w morzu, jak gdyby ich tu
w ogóle nie było.
Robot dumnie poklepał łuk żelazną dłonią i powiedział:
 Nawet przy pomocy tak prymitywnego oręża rozgromimy każdego wroga. Najważniejszy jest
wódz, a nie broń.
 A kto jest waszym wodzem?  spytała Alicja.
 Ty, nędzna niewolnico, nie masz nawet prawa wymawiać jego imienia.
 Nie jestem niczyją niewolnicą. Niewolników od dawna nie ma  odparła. Uczyła się już
historii starożytnej i wiedziała, kim byli niewolnicy.
 Ale będą  rzekł na to robot, założył na cięciwę jeszcze jedną strzałę i wypuścił ją w morze,
w kierunku na wpół zatopionego statku, który nadział się na przybrzeżne skały.
 Jak tu trafiliście?  spytała Alicja.  Skąd się wzięliście tacy dziwni?
 Przypłynęliśmy na nim  odparł robot  na statku, który ugodziłem teraz celną strzałą, by
pokazać ci, jak grozny jest mój gniew.
 Aadnie się wystawiasz  stwierdziła Alicja.
 Jestem komendantem oddziału, kapralem. Inni tak nie potrafią, znają zaledwie po sto słów. A ja
aż trzysta.
Z ruin dał się słyszeć dzwięk, jak gdyby ktoś uderzał kijem w blachę.
 Apel wieczorny.  Robot zarzucił łuk na ramię, odwrócił się ze straszliwym zgrzytem
i pomaszerował pod górę.
 Może dać nurka i dopłynąć do brzegu?  wpadła na pomysł Alicja.
 Nie ma mowy  zaprotestował staruszek.  Nie pozwolę ci. To niebezpieczne dla twego
młodego życia. Nie mogę, tędy-owędy, dopuścić, byś zginęła w morskich odmętach.
Alicja pomyślała, że on jej naprawdę nie puści. Roboty mają obowiązek pomagać ludziom
w groznych sytuacjach i raczej zginą, niż wystawią człowieka na niebezpieczeństwo. Nawet jeśli jest
to robot filmowy, ma wmontowany blok obrony człowieka.
 Wobec tego chodzmy popatrzeć na apel. Przecież nie wiemy nawet, ilu ich tam jest.
Słońce całkiem się już schowało, woda nabrała szaroniebieskiej barwy, na niebie zajaśniały duże
południowe gwiazdy. Wysoko pośród gwiazd przemknął złocistą smugą rejsowy statek.  Pewnie nas
szukają  pomyślała Alicja.  Ale jak mają się domyślić, że jesteśmy na wyspie?
Na placu ustawiło się w szeregu dziewięć żelaznych robotów. Trzy z nich miały w rękach łuki,
pozostałe  grube żelazne pałki. Roboty czerniały na tle granatowego nieba, a stały tak nieruchomo, iż
wydawały się posągami ustawionymi tu wiele, wiele lat temu.
 Równaj!  zakomenderował robot stojący z brzegu.  Baczność!
Komenda była niepotrzebna, roboty bowiem i tak stały równo i na baczność. Robot, który ją
wydał, zaczął się walić po brzuchu żelaznymi pięściami i odgłos werbla posypał się jak grad na
spokojne wieczorne morze.
Alicja wzięła staruszka za rękę. Dwa roboty, skradzione profesorowi, podeszły niepostrzeżenie
i stały obok szepcząc o czymś cichutko.
Szeroko rozwarły się obite stalową blachą drzwi do chaty przemytników i na placyk wyszedł,
z trudem przestawiając nogi, jeszcze jeden żelazny robot. Był wyższy od innych, na głowie miał
wysoką, zmiętą czapkę z daszkiem, pierś ozdobioną namalowanymi byle jak krzyżami. Alicja
domyśliła się, że to z pewnością jest  szef  najważniejszy robot.
Szef kilka razy kłapnął ustami, ale długo nie mógł wydobyć z siebie żadnego dzwięku. Wreszcie
pokręcił głową, coś szczęknęło i z jego wnętrza wyrwał się nieoczekiwanie cieniutki i skrzypiący
głos.
 Czołem, zuchy!  powiedział.
 Czołem, szefie!  odrzekły chórem roboty.
 Melduj  polecił szef.
Pierwszy robot wystąpił z szeregu i złożył raport:
 Roboty drugiej kategorii budowały mur. Numer dwa i trzy dokonały wypadu na Wielką Ziemię.
Wzięto do niewoli dwóch jeńców. Broni nie znaleziono.
 yle -stwierdził szef.  Mało. Niedostatecznie. Nieuki. Schron?
 Jutro kończymy. Z podwójnym belkowaniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl