[ Pobierz całość w formacie PDF ]

warto, skoro nazajutrz przed świtem wyruszą w drogę; dość czasu zmitrężyli dzisiaj z
racji tych popisów, kupcy czekają na nich w Ghardai, trzeba będzie te sto kilometrów
zrobić w niespełna dwa dni, tak by przed zachodem słońca oddać towar i pozwolić
sobie wreszcie na zasłużony odpoczynek.
Daniel przyglądał się Alemu z zachwytem, był to bowiem mimo podeszłego wieku
mężczyzna postawny, wysoki, szczupły, o pociągłej twarzy, rysach grubych, lecz
wyrazistych, o przenikliwym spojrzeniu zmrużonych oczu, człowiek, jak się zdawało,
twardy i przebiegły, dumny i uparty, zdolny do wariackich czynów. Głos miał
dzwięczny, donośny, śmiech trochę dziki, bez miejskiej powściągliwości i umiaru.
%7łył, jak chciał, robił, co mu się podobało.
Chłopak zdawał sobie sprawę, że jego podziw trochę Alego bawi, trochę mu
pochlebia, w każdym razie ubarwia jeszcze i tak miły wieczór. Stary pozwolił
Dżamalowi najeść się do syta, lecz pózniej odesłał go zaraz na podwórze, kazał spać,
potraktował jak niedorostka; Daniel odniósł jednak wrażenie, iż Ali po prostu nie
znosi przy sobie chorych, kalek, starców. Cenił krzepę, jurność, męstwo i zaradność,
na pewno nie gardził fortelem, bez którego kupiectwo jest jak potrawa bez soli.
Prowadził nieraz interesy z Europejczykami, ale ich młodzieży nie znał, a był jej
ciekaw. Wypytywał, jakim cudem Daniel się tutaj znalazł, czego naprawdę szukał;
próbował przy tym dociec, czy dobroczynność chłopca wynika z potrzeby serca, czy
z innych, utajonych i niejasnych pobudek. Obserwował go zarazem bacznie i
życzliwie, krytycznie i z sympatią, jak rasowego zrebca, zastanawiając się, co z niego
wyrośnie.
Mile ujęty tym zainteresowaniem Daniel nie odczuwał zmęczenia, gawędził z
ożywieniem, opowiadał o swoich podróżach 146 do Anglii i Szkocji, ciesząc się,
ilekroć zdołał rozchmurzyć po-
marszczone czoło starego, pobudzić go do śmiechu, w którym odsłaniał mocne,
żółtawe zęby.
Synowie Alego, Ibrahim i Hassan, siedzieli po drugiej stronie stołu wśród swoich
rówieśników, ale choć byli bohaterami dnia, choć zdobyli uznanie na popisach
jezdzieckich, tutaj musieli milczeć i przysłuchiwać się tylko gawędzeniu ojca z
przygodnie poznanym chłopakiem. Parokrotnie próbowali podjąć głośną rozmowę po
arabsku, lecz stary przywołał ich do porządku, walnął pięścią w stół i burknął coś
groznie. Popsuło im to wieczór, Daniel zdawał sobie z tego sprawę, nie potrafił
jednak zmienić sytuacji.
Przesiedzieli całą noc przy stole i dopiero o brzasku Ali odszedł z synami na
modlitwę, Daniel zaś wybiegł na podwórze, by ochłodzić pod kranem zaczadziała od
niewyspania głowę,
Dżamal, który wywczasował się na wiązce daktylowych liści, współczuł mu
szczerze, dawno już gotów do drogi. Beduini szybko powiązali wielbłądy i, nim
słońce wzeszło, wyruszono na pustynię.
Ali jechał konno, tak samo jak jego synowie, i to na czele karawany. W pewnej
odległości za nim szły w potrójnym szyku wielbłądy. Danielowi zdawało się
początkowo, że podróż w siodle będzie całkiem wygodna, lecz po kilku godzinach
miał jej serdecznie dosyć. Dżamalowi wypadło jechać gdzieś na szarym końcu.
Daniel między dwoma Beduinami, którzy nie znali francuskiego, czuł się jakby pod
strażą. Byli niewyspani, opryskliwi, jeśli nawet rozumieli jego proste pytania,
zbywali je półsłówkami.
Podczas pierwszego postoju chłopcy usiedli razem i wyciągnęli zapasy jedzenia.
Podszedł do nich starszy z synów Alego, Ibrahim, i zapytał obcesowo, kiedy mu
wręczą zapłatę za podróż. Daniel powołał się na rozmowę z jego ojcem, który
przecież obiecał zawiezć ich za darmo. Beduin pokręcił głową z niedowierzaniem i
stwierdził, że chłopiec na pewno zle zrozumiał słowa Alego. Za podróż należy się
zapłata. Wymienił niebotyczną sumę. Dżamal z oburzenia przeszedł na arabski,
miotał się, gestykulował, wykrzykiwał, powoływał Allacha na świadka, domagał się
rozmowy z Alim.
 Mój czcigodny ojciec zdrzemnął się teraz i nie będziemy mu przeszkadzać.
 No to pomówimy z nim, kiedy się wyśpi.  Daniel usiłował zachować spokój.
 Przecież nie uciekniemy wam. Jeśli będzie obstawał, żebyśmy zapłacili, to
zrealizuję czek w Ghardai i zapłacę, ale godziwie, nie po lichwiarsku. Tyle, ile się
płaci za bilet autobusowy.
 Co?  wykrzyknął Ibrahim,  Podróżujecie na wspaniałych' wielbłądach jak
amerykańscy turyści i chcecie płacić jak za smrodliwy autobus?
 Nie umawialiśmy się na więcej. Zresztą nie mamy tyle pieniędzy.
Nastrój wyraznie się pogorszył, stał się nawet nieprzyjazny. Nie zaproszono
chłopców ani do wspólnego posiłku, ani na wspólną siestę. Ali skrył się w namiocie,
który rozbito, by mógł należycie odpocząć podczas krótkiego postoju. Daniel
wydobył z torby radio i nastawił jakiś europejski program. Poczuł się nieco razniej,
jakby nawiązał kontakt z własnym światem. Dwaj Beduini przysiedli się bliżej i
słuchali muzyki. Wkrótce jednak wyruszono w dalszą drogę.
Karawana szła nie szosą, lecz szlakiem pustynnym, może krótszym, może
uświęconym zwyczajami, może wygodniejszym dlatego, że w paru miejscach
natrafili na płytkie studzienki. W każdym razie chłopcy nie mogli teraz odłączyć się
od Be-duinów, byli całkowicie zdani na ich łaskę i niełaskę.
Ibrahim podjechał do Daniela i jął go rozpytywać o rodzinę, o Szymona, o jego
zajęcie w Algierze; najwidoczniej pragnął ustalić poziom zamożności swoich
podróżnych. Daniel odpowiadał coraz chłodniej, coraz opryskliwiej; przeklinał w
duchu chwilę, w której dosiadł wielbłąda, bolały go wszystkie mięśnie. Beduin
poczuł się obrażony. Powiedział ze złośliwym uśmieszkiem:
 Gdybyśmy was tutaj zostawili, nawet kości waszych nikt by nie odnalazł.
Czy była to pogróżka? Czy tylko kiepski żart? Niewyspany,
udręczony wielogodzinną jazdą chłopak poczuł się nieswojo
wśród Beduinów. Nie rozumiał motywów ich postępowania,
148 przejścia od wylewnej serdeczności do wyraznej niechęci, ni-
czym właściwie nie usprawiedliwionej. Na szczęście Dżamal jechał teraz obok niego,
mogli rozmawiać, lecz nie o tym, co było dla nich obu najistotniejsze, bo trzeci w
rzędzie towarzysz 149
rozumiał nieco po francusku, choć do rozmowy się nie wtrącał, a ńa stawiane mu
pytania odpowiadał z ociąganiem i niechętnie. Daniel wszakże pragnął pozyskać jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl