[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szytymi inicjałami szkoły, zielone kraciaste spódniczki i czarne rajstopy. Monty zastanawiał
się, czy czarne rajstopy stanowią element szkolnego mundurka; ocenił, że są złym pomysłem.
Gdy dziewczyny, huśtając się, wyciągały nogi prosto do przodu, wszystko, co mógł zobaczyć
pod ich spódniczkami było czarne. Czarny, cenzorski kleks ukrywający wszystko i psujący
całą zabawę.
Wiedziały, że im się przygląda i wiedziały, że dobrze wyglądają. Ich wysportowane
nogi prostowały się i zginały, prostowały i zginały, ich długie włosy powiewały w rytm huś-
tania. Monty dał blondynce wysoką ocenę za jej długie uda, ale skupił się na brunetce. Pod-
czas gdy blondynka, huśtając się wysoko, trzymała papierosa w zaciśniętej dłoni, brunetka nie
przestawała się zaciągać nawet wtedy, gdy rozhuśtała się bardzo wysoko. Trzymała się łańcu-
cha zgiętym łokciem tak lekko, jakby za chwilę miała odlecieć w niebo. Jej pogarda dla nie-
bezpieczeństwa przestraszyła Montiego. Obawiał się, że w każdej chwili dziewczyna może
zsunąć się z brzegu siedziska huśtawki, przelecieć nad East River i spaść w Queens. Ale nie
spadła, huśtała się i, paląc, rozmawiała z przyjaciółką, bez wysiłku, delikatnie pracując noga-
mi.
Mały chłopczyk płakał, bo matka odciągnęła go siłą od zjeżdżalni. Piaskownice były
pełne dzieciaków budujących drapacze chmur; wiadro piasku umieszczone na następnym
wiadrze piasku, umieszczone na następnym wiadrze piasku, wyżej i wyżej, aż wszystko się
zawaliło i dzieciaki krzyczały i śmiały się, i zaczęły wszystko od nowa. Starsi chłopcy grali w
zbijaka na boisku, zatopionym przez działające latem zraszacze.
Monty przełknął ostatni kęs loda i wytarł usta papierową serwetką. Podszedł do
dziewcząt i usiadł na wolnej huśtawce. Portorykanka - zdecydował, przypatrując się brunetce.
Stypendystka. Spojrzała na niego, przelatując obok na swojej rozbujanej huśtawce.
- Cześć - powiedział. - Mógłbym dostać papierosa?
- Co? - przeleciała obok.
- Papierosa - mówi Monty. Myślał, że prosząc dziewczynę o papierosa, zmusi ją do
zatrzymania się, chociaż na chwile, ale to nie zadziałało.
- To mój ostatni - powiedziała, przelatując obok.
- Chodzisz do Chapin, tak?
- Taak.
- Znasz dziewczynę, która nazywa się Ella Butterfield? Blondynka zahamowała, szu-
rając stopami i zatrzymała się.
- Spotkałam cię gdzieś wcześniej, mam rację?
Monty kiwnął głową, mimo że był pewien, że nigdy w życiu nie widział jej wcześniej.
- Taak, właśnie myślałem, że wyglądasz znajomo. Jesteś przyjaciółką Elli Butterfield?
- Wiem, kim jesteś. Chodz, Nat, mamy zajęcia.
- Wiesz, kim jestem? - zapytał Monty. Brunetka zaczęła zwalniać, przyglądając mu
się. - Kim jestem?
Ale blondynka nie odpowiedziała. Zeskoczyła z huśtawki, złapała swój plecak i ode-
szła, nie oglądając się, czy jej przyjaciółka podąża za nią.
Monty zwrócił się do brunetki.
- Więc jesteś Natalie?
- Naturelle.
- Naprawdę? Naturelle. Podoba mi się. Naturelle. Więc, co za problem ma twoja przy-
jaciółka?
- Jesteś tym, którego wyrzucili z Campbell-Sawyer za pchnięcie nożem chłopaka pod-
czas meczu koszykówki, tak?
- Teraz okazuje się, że pchnąłem go nożem - roześmiał się Monty. - Nie, nie za to
mnie wylali. Jak to się stało, że nie poszłaś z blondynką na zajęcia?
- Chciałam skończyć papierosa - wzruszyła ramionami.
- Skąd jesteś?
- Z Bronxu.
- Taak, wyczułem, że jesteś P.F. Jak się nazywasz?
- Skąd wiedziałeś, że jestem ER? Skąd wiedziałeś, że nie jestem z Riverdale?
- Bo jeśli Portorykanki są w Riverdale, to tylko po to, by woskować tam podłogi.
Dziewczyna wyrzuciła tlący się niedopałek przez ogrodzenie, wstała i zaczęła odcho-
dzić. Monty zeskoczył z huśtawki i dogonił ją.
- Poczekaj. Hej, poczekaj. Przepraszam. Obrażam Riverdale a nie Portorykańczyków.
Ja też byłem ER
- Odejdz.
- Nie obrażam cię, to sprawa sąsiedztwa. Hej, przestań. Przepraszam. Mogę ci to wy-
nagrodzić, jak zechcesz. Kolacja gdziekolwiek zechcesz, ty wybierz miejsce. Przestań, spójrz
chociaż na mnie. Potrafisz wyglądać na obrażoną, jeśli tylko chcesz, wiesz o tym? Wyglądasz
trochę jak ten facet z Ulicy Sezamkowej , jak on się nazywał? Ciasteczkowy Bandyta. Wy-
glądasz jak Ciasteczkowy Bandyta. Hej, powiedz coś do mnie, Ciasteczkowy Bandyto. No,
powiedziałem przecież, że przepraszam.
- Ciasteczkowy Potwór.
- Właśnie! Ciasteczkowy Potwór. Jesteś też mądra. Więc co? Będziesz ze mną roz-
mawiać? Jesteśmy znów przyjaciółmi?
- Jesteś za stary na przesiadywanie na placach zabaw - powiedziała i zostawiła go.
- Dobrze - powiedział Monty. - Jutro o tej samej porze?
Nie najgładsze pierwsze spotkanie, pomyślał Monty, ale był obdarzony pewnością
siebie; był pewien, że spodobał się dziewczynie, mimo wszystkich znaków świadczących o
czymś wręcz przeciwnym. Pożyczył więc rocznik od Elli Butterfield, znalazł jedyną Naturelle
i jej nazwisko. Zaczął zostawiać dla niej prezenty u szkolnej recepcjonistki. Platynową bran-
soletkę, parę bursztynowych kolczyków, kołnierz z szynszyli:co tydzień jeden prezent. Re-
cepcjonistka została współkonspiratorką. Naturelle przyjmowała prezenty, ale nigdy nie za-
dzwoniła na numer wyraznie napisany na każdym bileciku pod tekstem, który zawsze czytała:
Daj mi szansę . W końcu Monty wpadł na świetny pomysł: zostawił dla niej pojedynczy bi-
let z najlepszym miejscem, na pierwszy w tym sezonie mecz rozgrywany przez Knicksów.
Tego wieczoru założył swój nowiutki, granatowy garnitur i dziko drogą parę włoskich,
zamszowych butów, dokładnie zaczesał włosy do tyłu, włożył swoje srebrne pierścienie i do-
łączył do tłumu podążającego na Madison Sąuare Garden. To miasto należy do mnie, powie-
dział sobie. Któregoś dnia będę miał tę drużynę i zagram na pozycji obrońcy. Mrugnął do bi-
letera i zszedł na dół betonowymi schodami. Jedno z jego miejsc zajęte było przez tłustego
faceta w pomarańczowej koszulce, popijającego przez słomkę Coca-colę.
- Czas już iść - powiedział Monty. - Idz już. Wynocha.
- Pieprz się - powiedział tłusty facet. - To moje miejsce - pomachał Montiemu biletem.
- Skąd, kurwa, masz ten bilet?
- Moja siostra. Powiedziała, żeby ci powiedzieć cześć, i że jest jej przykro, że nie mo-
gła przyjść dziś wieczorem. Woskuje podłogi w Riverdale.
Monty uśmiechnął się i usiadł.
- Pozwól sobie postawić piwo.
Następny bilet, jaki Monty zostawił dla Naturelle, był na przedstawienie tańca nowo-
czesnego w Brooklyńskiej Akademii Muzyki. Liścik brzmiał: Powiedz Hektorowi, że kurty-
na idzie w górę dokładnie o ósmej i pózniej nie dadzą mu wejść. Powiedz mu, żeby nie zakła-
dał pomarańczowej koszulki. Ma na niej plamy od musztardy . I za pięć ósma, w szczęśli-
wym okręgu Brooklyn, Naturelle Rosario przeszła wzdłuż przejścia i usiadła obok Montgo-
mery ego Brogana.
W klubie VelVet , wczesnym rankiem, ostatniego styczniowego piątku, Monty pa-
trzy, jak piękna kobieta rozpina mu rozporek i powoli przesuwa długimi paznokciami wzdłuż
spodniej strony jego członka.
- Jak się nazywasz? - pyta ją.
- Maggie.
- Maggie, tak? Podoba mi się. Maggie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]