[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każdym salonie. A zdarzenie sprzed kilku minut na pewno będzie szeroko komentowane,
choćby dlatego, że uczestniczyła w nim pani Beavis. No i on.
Ale czy mógł zostawić panią Derrick drżącą z zimna na brzegu rzeki, kiedy
zorientował się, że nikt z obecnych nie jest w stanie udzielić jej odpowiedniej pomocy?
Chyba nie byłoby jej wówczas do śmiechu. Chociaż może mylił się w tym względzie.
- Czy nadal dziwi się pan, że Oscar uważał mnie za kulę u nogi? - spytała.
- Niczemu się nie dziwię - odparł.
Dziwne, ale jego gniew zaczął ustępować miejsca zupełnie innemu uczuciu. Ogarnęła
go ochota, by się roześmiać tak jak ona i tłum gapiów przed chwilą. Odrzucić głowę do tyłu i
ryknąć śmiechem. Nawet incydent z wdrapywaniem się na drzewo w zeszłym roku nie mógł
konkurować z tą sceną. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie zabawnego.
Nie roześmiał się jednak. Po drodze do domu lady Renable mijali licznych
przechodniów i ściągnęli na siebie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Plotki były
nieuniknione, ale nie chciał ich podsycać niespotykanym widokiem roześmianego księcia
Bewcastle'a. A poza tym pani Derrick, choć się śmiała, na pewno była zmarznięta i
nieszczęśliwa. Grzeczność nakazywała nie stwarzać wrażenia, że z niej szydzi, a jego śmiech
mógł być odczytany właśnie w ten sposób.
- Przypuszczam, że gdy wpadłam do wody, nie wyglądałam zbyt dystyngowanie
- rzuciła.
- Nie istnieje dystyngowany sposób wpadania do wody - odparł bez ogródek.
Westchnęła.
- I zapewne zwróciłam na siebie powszechną uwagę.
- Niewątpliwie - przyznał bezlitośnie.
- Ale przynajmniej uratowałam rękawiczkę tej biednej damy -stwierdziła. - Ona
nawet nie zdawała sobie sprawy, że ją upuściła.
Jak na kobietę, która kilka lat była zamężna i dobiegała trzydziestki, pani Derrick
wydawała się zdumiewająco naiwna. Mógłby pozostawić ją w nieświadomości, ale znów
ogarnęła go irytacja. Jak to możliwe, że wpadła do wody? Przecież rękawiczka pływała przy
samym brzegu.
- Ta dama upuściła ją celowo - powiedział. - Lord Powell miał ją dla niej
wyłowić. I oczywiście nie wpaść przy tym do wody.
- Ale po co? - spytała szczerze zdumiona.
- To kobieta... lekkich obyczajów - odparł. - Powell stara się zdobyć jej względy,
a ona wodzi go za nos.
Patrzyła na niego bez słowa, a jej szczere spojrzenie wytrącało go z równowagi.
Zapomniał, jak niebieskie są jej oczy. I że potrafi się nimi śmiać. Tak jak w tej chwili.
- Ojej, zepsułam mu taką piękną, pełną galanterii scenę - westchnęła. - Biedaczek.
Znów miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Na szczęście musiał się skupić na ominięciu
zamiatacza ulic, który przebiegł tuż przed koniem.
- I sprawiłam panu okropny kłopot - dodała. - Widzi więc pan, jakie to szczęście, że
zeszłego lata odrzuciłam pańską nierozsądną propozycję.
- Widzę to wyraznie - przyznał szorstko.
Odwróciła głowę i spojrzała przed siebie.
- Bardzo się z tego cieszę - powiedziała po chwili. - I choć czuję się głęboko
upokorzona, że był pan świadkiem tego, co się stało, jestem też wdzięczna, że pan się tam
znalazł. Jestem tak przemoczona, że pewnie strasznie bym zmarzła podczas długiej drogi do
domu.
A w dodatku wszyscy by się na nią gapili. Co pewnie uświadomi sobie, jak tylko
zerknie w lustro, gdy będzie się przebierać. Na litość boską, suknia przylgnęła jej do ciała
niczym druga skóra!
Zbliżali się do domu Renable'a.
- Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała. - Proszę się nie obawiać, że znów wprawię
pana w zakłopotanie. Pojutrze wracamy do Gloucestershire.
Zsiadł z konia, a potem zdjął ją z siodła i postawił na ziemi. Chciała od razu oddać mu
płaszcz, ale przytrzymał go na jej ramionach.
- Wejdę z panią do środka - oznajmił. - Proszę zdjąć płaszcz dopiero w swoim
pokoju i odesłać go przez pokojówkę.
- To bardzo uprzejme z pana strony - stwierdziła.
- Tylko rozsądne, madame.
- Ma pan rację - zgodziła się po krótkim namyśle. - Rozumiem.
I chyba rzeczywiście zrozumiała. Gdy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jej policzki
płonęły rumieńcem.
- Do widzenia - powiedziała, kiedy znalezli się w holu. Dwaj obecni tam lokaje
przyglądali się jej z obojętnymi minami. - Pan z pewnością bardzo się ucieszy, uwalniając się
wreszcie ode mnie. - Tym razem nie patrzyła mu w oczy, a w jej spojrzeniu nie było już
śmiechu.
- Czyżby? - ukłonił się, gdy ruszyła niezgrabnie w stronę schodów. Jedną ręką
przytrzymywała poły płaszcza, a drugą unosiła jego rąbek z podłogi.
Okropna kobieta. Nic dziwnego, że zmarły mąż uważał ją za kulę u nogi. Nic
dziwnego, że Elrickowie byli do niej wrogo nastawieni i nawet próbowali go przed nią
ostrzec. Miała niestosowne poczucie humoru. Zamiast wstydliwie zwiesić głowę, jeszcze
pomachała do tłumu. Przyciągała kłopoty niczym magnes żelazo.
Jakie to szczęście, że pojutrze wyjedzie z miasta. Mało prawdopodobne, by jeszcze
kiedyś ją zobaczył. Dzięki Bogu, że wyszła z domu, akurat gdy zamierzał ją odwiedzić.
Powinien się pożegnać. Powiedzieć do widzenia".
Tak, bardzo by się ucieszył, gdyby wreszcie się od niej uwolnił.
Gdyby tylko mógł ją wyrzucić z myśli... i z serca!
Po kilku minutach pokojówka zniosła na dół jego przemoczony płaszcz. Wulfric
wyszedł z domu, wsiadł na konia i odjechał. Uwolnił się od Christine Derrick. Wreszcie i na
zawsze.
Cieszył się, że uniknął prawdziwej katastrofy.
Christine była trochę przygnębiona.
A właściwie wcale nie trochę. Rano odwiedzili ją Hermione i Basil. Powiedzieli, że
przyszli się dowiedzieć, czy nie przeziębiła się po wczorajszej kąpieli. Oczywiście, że już
słyszeli. Musieliby być głusi, żeby nie usłyszeć, co wydarzyło się w parku. Christine zdawała
sobie sprawę, że prawdziwym powodem ich wizyty była chęć upewnienia się, czy na pewno
wyjedzie następnego dnia.
Na pewno.
Melanie miała ochotę zostać dłużej, ale przypomniała sobie, że za tydzień Phillip, jej
jedyny syn, ma urodziny. Ledwie zdąży wrócić i poczynić odpowiednie przygotowania.
Wyjeżdżali. Christine nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. I tak przygnębiona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]