[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wy.
- Och, rozumiem - odparł. - No cóż, w takim
razie wydaje mi się, że nie byłaby to odpowiednia
pora.
Zmarszczyła brwi.
65
43
n
a
+
n
a
j
- Odpowiednia pora na co?
- Na obejrzenie mojej farmy. Któregoś dnia mówi-
łaś, że chciałabyś zobaczyć sosny wirginijskie.
Spłoszyłasię i nie potrafiła tego ukryć.
- Toznaczy, teraz?
Zacisnął wargi i Alison wiedziała, że jego na-
chmurzoną minę wywołała nie jej odpowiedz, ale
sposób, wjaki jej udzieliła.
- Wporządku, zapomnijmy o tym- wycofał się
nagle.
- Nie, zaczekaj... proszę - powiedziała nieco
drżącymgłosem.
Przystanął wpół krokui czekał.
- Nie chciałamci odpowiedzieć wtaki sposób. Po
prostu dzisiaj... dzisiaj miałamdużo pracy. Przepra-
szam.
Zrobił ręką nieokreślonygest.
- Nie trzeba przeprosin. Tak czy owak, to był
zwariowany pomysł. Nie powinienem był ci tego
proponować.
Odwrócił się i zszedł poschodkach.
- Rafe - wykrzyknęła i wybiegła za nim. On zaś
obrócił się i utkwił wniej wzrok pełen niepewności
i nadziei.
- Będę musiaławziąć kurtkę iwszystkopozamykać.
- Wybierzeszsię zemną?
- Tak, i wiedziałeś, żedamsię namówić.
Wgruncie rzeczy nie wiedział, czy Alison z nim
pojedzie. Spodziewał się raczej, żekaże musię wynosić
do wszystkich diabłów. Mimo to poprosił ją, by
obejrzała jego farmę. Od kilku dni nie dawał mu
spokojuobrazAlison, którależynajego łóżkui wycią-
ga do niego ramiona. %7ładnej muzyki czy światła świec
- oczyma wyobrazni widział tylko jej ciało - gorące,
spragnione miłości ciało.
66
43
n
a
+
n
a
j
Wiedział, że uganianie się za nią jest szaleństwem,
ale obsesyjne myśli wytrąciły go z równowagi do tego
stopnia, że nie był w stanie zapanować nad sobą. To
właśnie przerażało go najbardziej. A teraz, kiedy na
nią czekał, zdumienie powiększało jego lęk. Nie po-
trafił uwierzyć w to, że Alison zdecydowała się z nim
pojechać. Zastanawiał się, o czymwogóle będzie z nią
rozmawiał. Ach, do diabła z tym, pomyślał, patrząc
jak Alison idzie ku niemu z niepewnym uśmiechem.
Kiedy Alison dołączyła do Rafe'a na chodniku,
była bardzo zdyszana.
- Przepraszam. Mamnadzieję, że nie czekałeś zbyt
długo.
- Nie. Mamymnóstwo czasu.
- Dobrze - odparła, posyłając mu niewymuszony
uśmiech. - Nie mogłam się zdecydować, czy mamna
sobie właściwy strój.
- Wyglądasz znakomicie - powiedział z uznaniem,
otwierając drzwi ciężarówki.
Wduchu pomyślał, że Alison to prawdziwie smako-
wity kąsek. Ubrała się wbiałą kurtkę, która podkreś-
lała soczysty róż dresu do joggingu. Miękki materiał
uwypuklał jej kształty.
W pewnym momencie wydawało mu się, że nie
opanuje trawiącej go namiętności. Dopiero kiedy
zauważył, że Alison na niego patrzy, sięgnął do
kieszeni koszuli i wyciągnął kawałek papieru.
- Oto wyliczenia, które przygotowałem dla ciebie
- powiedział rzeczowym tonem.
- O, dobrze.
Alison wzięła od niego kartkę i opuściła długie,
ciemne, podwinięte rzęsy. Podczas gdy przyglądała się
wyliczeniom, on miał okazję studiować jej wygląd,
potargane, jasne włosy, które lśniły w promieniach
słońca. Barwa włosówAlison była i tak niesamowita,
67
43
n
a
+
n
a
j
ale w zestawieniu z cerą koloru kości słoniowej dawała
wręcz wspaniały efekt. Kiedy Alison podniosła głowę,
Rafe zaklął w duchu.
- Chyba wszystko jest w porządku - powiedziała
cicho.
- Awięc nadal chcesz, żebymu ciebie pracował?
- zapytał z wymuszonymspokojem.
- Oczywiście.
Wzruszył ramionami.
- Tylkosię upewniam.
- Kiedyplanujesz rozpocząć sprzedaż drzewek?
- zapytała, zręcznie zmieniając temat.
- WDzień Dziękczynienia, ale zaczynamod jutra.
Mój kumpel, Tom Lott, i ja zaczniemy je ścinać
i dostarczać do klinik, sklepów spożywczych i domów
w całym wschodnim Teksasie.
- Wygląda na to, że jesteś stworzonydotej pracy.
Rafe uśmiechnął się.
- Rzeczywiście cieszę się bardzona tę robotę.
- Ile masz wsumie akrów? - zapytała.
- Dziesięć, ale na razie drzewa zostały posadzone
tylko na czterech.
Zamilkł i spojrzał na Alison rozbawionym wzro-
kiem.
- Przysięgam, że na mojej plantacji nie ma nie-
przyjemnych gryzoni - dorzucił.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]