[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lerowane do połysku buty, na lśniącą posadzkę, a potem
rozejrzał się po nieskazitelnie czystym domu. Ani śladu
kurzu, każda rzecz na swoim miejscu...
W tej chwili prawie zatęsknił za bałaganem, za ślada
mi życia, za dzwiękiem głosów i śmiechem, które przecież
dopiero co tutaj słyszał. Julie miała rację. Dom rzeczywi
ście wyglądał na niezamieszkany. Jak muzeum pełne pięk
nych rzeczy, których nikt nie ogląda. Ani nie używa.
Ben przesunął palcami po włosach, westchnął ciężko
i znów poszedł do swego gabinetu. Zamykając za sobą
drzwi, poczuł nagłą nienawiść do tych czterech ścian i do
samego siebie.
Ben siedział przy stole w jadalni. Czekał. Julie nie przy
szła. Ale zjawił się Benson.
- Julie chciała, żebym zjadł z nią obiad. Gdzie ona jest?
- zapytał Ben.
Benson odchrząknął. Był wyraznie zakłopotany.
- Panna Julie postanowiła zjeść obiad w swoim pokoju,
sir - odparł Benson z kamienną miną, ale w jego oczach
czaiło się współczucie. - Prosiła, żebym przekazał panu
wiadomość.
scandalous
- Słucham.
- Panna Julie postanowiła trzymać się tej części do
mu, którą pan jej wyznaczył, sir. Powiedziała, że zrobi to
z przyjemnością.
Ben w zasadzie powinien być zadowolony. Nie był.
Nawet nie ma jej w pobliżu, pomyślał, a i tak robi ze
mną, co chce.
Wstał, zostawiając na stole nietknięty posiłek.
- Czy zanieść obiad do gabinetu, sir? - zapytał Benson.
- Nie, dziękuję. - Już miał wyjść z jadalni, ale przysta
nął, jakby o czymś sobie przypomniał. - Zaczekaj, ja to
wezmę. - Wziął od Bensona tacę.
- Sir?
- Odpocznij, Benson. Wez sobie wolne. Nic mi nie jest
- zapewnił, widząc zdumioną minę lokaja.
Nagle zdał sobie sprawę, że Benson zawsze przynosi
mu jedzenie. Tak się do tego przyzwyczaił... No tak, ale
prócz Bensona nie miał żadnego towarzystwa.
Poszedł do szklarni, postawił na stole tacę ze swoim
obiadem, zdarł plastik z nieużywanego jeszcze krzesła,
a w końcu usiadł, położywszy nogi na drugim krześle.
Jadł samotnie, przyglądając się orgii kolorów. Wentyla
tor, kręcący się ponad jego głową, przywiewał słodki za
pach dopiero co rozkwitłych kwiatów.
scandalous
ROZDZIAA PITY
Już dwa dni nie widział Julie. Tak jak obiecała, trzyma
ła się wschodniego skrzydła. Czasami słyszał jej głos, ale
kiedy wyglądał przez okno, już jej nie było. Najwyrazniej
stroniła od niego i pewnie dlatego odosobnienie Bena sta
ło się bardziej dotkliwe niż przed jej przybyciem.
Przeszkadzało mu, że jest na niego wściekła. Z chęcią
by ją przeprosił, lecz ani myślał uganiać się za nią po ca
łej posiadłości. Pozostawało mu mieć nadzieję, że Julie
w końcu nie wytrzyma i znów odwiedzi go w bibliotece.
Ben włożył szlafrok, zszedł do kuchni.
Był środek nocy, ale jemu burczało w brzuchu i z tego
powodu nie mógł zmrużyć oka.
Pomyślał, że pewnie zaraził się bezsennością od Ju
lie. Wiedział, że ona nie sypia po nocach. Benson mu za
meldował, że Julie kręci się po domu o dziwnych porach,
a światło w jej pokoju pali się do rana.
Ben nie rozumiał, dlaczego ona nie sypia. Jej prześla
dowca siedział w więzieniu, za kilka tygodni miał się od
być proces... Czyżby ciągle się bała? W Nine Oaks na
pewno nie ma się czego bać.
Wszedł do kuchni, sięgnął do przełącznika, kiedy zoba-
scandalous
czył postać siedzącą przy kuchennym blacie. Zwiatło nad
blatem było wystarczająco jasne, żeby mógł ją poznać.
Julie spojrzała na niego przez ramię. Nie zdążył do
strzec jej twarzy, bo zaraz odwróciła głowę, ale mógłby
przysiąc, że pośpiesznie ociera łzy.
- Co się stało, Julie?
- Zupełnie nic - odparła. Pomyślała, że koszmarny
sen to rzeczywiście nic wielkiego. W każdym razie ona
już prawie przywykła. Ale ucieszyła się na widok Bena.
Samotne użalanie się nad sobą stało się już nie do wytrzy
mania. - Możesz wejść. Nie gryzę.
-I dobrze, bo ja nie mam nastroju na kłótnię.
- Myślisz, że mnie to obchodzi?
Ben uśmiechnął się pod nosem i wszedł do kuchni, za
palając po drodze górne światło.
Julie ciaśniej otuliła się szlafrokiem. Jakby dopiero te
raz zdała sobie sprawę, że oboje są nieubrani.
- Lody? - zdziwił się Ben, spojrzawszy na jedzenie, ja
kie sobie wybrała. - G tej porze?
- Na lody zawsze jest dobra pora. - Wpakowała sobie
do ust łyżeczkę lodów, uśmiechnęła się do Bena.
Wiedział, że to sztuczny uśmiech, bo oczy wciąż mia
ła czerwone od płaczu, ale nic nie powiedział. Otworzył
lodówkę, wyjął sobie składniki na kanapki, położył je na
blacie obok lodów Julie, wziął deskę, nóż i zabrał się do
krajania.
- Benson twierdzi, że często przesiadujesz do pózna.
Czy choć spróbowałaś trochę pospać?
scandalous
- Jasne - zanurzyła łyżeczkę w pucharku z lodami. -
Liczyłam owce, wyobrażałam sobie biały pokój, oczysz
czałam umysł medytacją. Nic nie pomaga. A od pigułek
łatwo się uzależnić.
- Ciągle o nim myślisz, prawda?
Gwałtownie podniosła głowę.
- Tak, trochę. - Straciła pewność siebie, jakby opadła
jakaś bariera. - Racjonalny umysł mi podpowiada, że on
jest pod kluczem, ale i tak ciągle czuję - wzruszyła ramio [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl