[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przesłaniającej znaczną część patia. Mocno zacisnęła dłoń na
surowym drewnie.
- To nie jest towarzyska wizyta, panie Corbett. Dlaczego pan tu
przyszedł? - Odwróciła do niego głowę, nie zdając sobie sprawy, że
znalazła się w ramce zrobionej z promieni zachodzącego słońca. Jej
jasne, wijące się włosy błyszczały teraz jak złoty hełm,
- Skąd ta pewność, że to nie towarzyska wizyta? - Przechylił
nieco głowę, rzucając czujne spojrzenie spod przysłoniętych rzęs.
Odwróciła wzrok i zacisnęła usta.
- Jeśli przyjechałeś sprawdzić, czy wszystko w porządku, to
odpowiedz brzmi: tak.
- Cieszę się, że to słyszę, Brandy - odpowiedział z lekkim
niedowierzaniem.
Usłyszawszy swe imię, Brandy poczuła znów napięcie nerwów.
Odniosła wrażenie, że siedzi tam Jim, a nie James Corbett... Och, to
70
R S
było czyste szaleństwo myśleć o nim jak o dwóch różnych
mężczyznach! Zaciskając palce na drewnianej podpórce pergoli,
przyglądała się w milczeniu kontrastującym kolorom swej opalonej na
złoto skóry i ciemnobrązowego drewna.
- Skoro więc upewniłam pana w tej kwestii, nie ma potrzeby z
powodów grzecznościowych przeciągać tej wizyty - powiedziała
chłodno.
Cichy, drwiący chichot wydobył się z jego gardła.
- Nigdy nie uważałem się za dżentelmena, ponieważ, jak sądzę,
nim nie jestem. Tak więc twoja zawoalowana propozycja, żebym
sobie poszedł, trafiła w próżnię.
Brandy odwróciła się na pięcie; jej niebieskozielone oczy
płonęły gniewem.
- W to nie wątpię, panie Corbett - prychnęła. - Dał pan już
dowody swego braku taktu, ale nieopatrznie o tym zapomniałam.
Na jego twardych, męskich ustach pojawił się uśmiech.
- Powoli dochodzimy więc do powodów mej wizyty...
- To znaczy? - rzuciła ostro.
- Wiem, że w niedzielę poczułaś się zraniona, gdy dowiedziałaś
się, kim jestem.
- Nikt nie lubi być wystrychnięty na dudka - wtrąciła. -
Domyślam się, że doskonale się bawiłeś, wiedząc, że cię nie
rozpoznałam. Ta historyjka dostarczyła ci pewnie wielu okazji do
śmiechu w ciągu ostatnich dni. Tobie i twoim przyjaciołom... Jeśli
więc przywiodły tu pana wyrzuty sumienia, panie Corbett...
71
R S
- Nie przyszedłem tutaj, żeby cię przepraszać - rzekł stanowczo.
- Wcale nie żałuję swojego postępowania. - I posłuchaj, jeśli raz
jeszcze zwrócisz się do mnie panie Corbett" odpłacę ci pięknym za
nadobne!
Poczuła nagle strach, ponieważ wiedziała, że Jim potrafi być
bezlitosny i z pewnością spełniłby swoje grozby. Ostatkiem woli
opanowała się, żeby niczego nie dać po sobie poznać.
- A jak mam się do ciebie zwracać? - spytała, wyzywająco
podrzucając głowę.
W zadumie zmrużył ciemne oczy.
- Poprzednio nie miałaś trudności z mówieniem do mnie Jim.
- To było jedyne twoje imię, jakie wówczas znałam -
przypomniała mu głuchym głosem.
- Rozumiem, że teraz masz kilka innych imion do wyboru -
zadrwił.
- Och, tego nie powiedziałam - plątała się bezradnie.
- Czy nie zastanawiałaś się przypadkiem, dlaczego nie
powiedziałem ci prawdy o sobie?
- Przypuszczam, że potrafię odgadnąć.
- Doprawdy? - Wykrzywił usta, przyglądając jej się z lekkim
politowaniem. - A więc mam nadzieję, że nie zanudzę cię zbytnio
swoimi wywodami. Wiem, jak nieznośnie nudno brzmią prawdy,
które się zna.
72
R S
Brandy musiała odwrócić wzrok od jego chłodnych,
przeszywających oczu, ponieważ podbródek zaczynał jej
niebezpiecznie drżeć.
- Bardzo proszę, wyjaśnij - powiedziała cichym głosem. - Jestem
pewna, że będzie to zajmujący wykład.
Powietrze wokół niej zdawało się iskrzyć elektrycznością.
Wiedziała, że sama wzbudza w sobie złość, ale nie potrafiła się
pohamować. Oszukał ją przecież, przysporzył jej tyle bólu... O, nie!
Nie miała zamiaru mu tak łatwo wybaczyć.
- Tamtej nocy, gdy zjawiłaś się w moim obozie -podjął
spokojnym, beznamiętnym tonem - w pierwszej chwili pomyślałem,
że jesteś jedną z tych zwariowanych wielbicielek, które mnie śledzą...
Widzisz, istnieją kobiety, szczególnie dotyczy to młodych dziewczyn,
dla których życiowym celem jest przespanie się z kimś sławnym.
Zrobią wszystko, by cel ten osiągnąć. Skąd mogłem wiedzieć, że nie
jesteś jedną z nich?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]