[ Pobierz całość w formacie PDF ]
innym zarobków.
- Nie masz więc żadnych przypuszczeń. Czy tak? - nalegał w dalszym ciągu Garden.
- Nie wiem.
- Czy sumy, jakie dawał Barenzo były duże? - spytałem.
- O tak. Dawał kilkakrotnie po pięć milionów.
- Hotelarka wiedziała za dużo. Tak powiedziałeś. Czy znała ona jakieś wasze meliny?
- Nie. To by było za dużo. Mogła policji opowiedzieć, jak wyglądamy. A każdy z nas był już
kiedyś karany. Jakieś głupstwa... Przez te głupstwa policja ma nasze zdjęcia. Nam się to nie
uśmiechało. Wtedy Mario ją wykończył.
- My przypuszczamy, że to nie Andelo ją wykończył - niespodziewanie wyskoczył Franco.
- A kto? Duch Zwięty, czy co? Zawsze był świnią. Uciekać nie zabrawszy kolegów... Tak
robi tylko świnia.
- Czy znany wam był portier hotelu? - nie dawał za wygraną porucznik.
- Znaliśmy go z widzenia. Nic go z nami nie łączyło - powiedział po prostu Carsoni.
- Pytaj dalej, Umberto - odezwał się zniechęcony Garden.
- Czy wiesz, że Barenzo w dniu swojej śmierci odwiedził moje biuro?
- Tak.
- Skąd o tym wiesz?
- Szef kazał go śledzić.
- Kto śledził?
- Andelo. Opowiadał, że zatelefonował do pana zaraz po wyjściu tego frajera. I pan powie-
dział mu coś do słuchu. Czy tak było?
Kiwnąłem potakująco głową.
- Szef go za to opieprzył. Ci dwaj od dawna się nie lubili. Szef mu wtedy powiedział, że tak
postępuje ostatni głupiec. Pokłócili się wtedy. Pamiętam, jak szef krzyczał: On się nie da zastra-
szyć! . A Mario mówił swoje... że każdego można trzymać strachem. Dlatego tu leżę.
Carsoni zgasił papierosa o poręcz łóżka. Na biało lakierowanej rurce została czarno-popielata
kupka popiołu.
- W jaki sposób został zamordowany szef?
- Przez swoją głupotę. Nikt z chłopaków nie wiedział, że pan ma u siebie dowody z naszych
skoków. Kiedy pan porozmawiał z nim w dniu śmierci tego frajera, szef zwołał
chłopaków i powiedział, że ma pan te dowody i że go pan szantażuje. Nic wtedy z tego gadania
nie wyszło. Kiedy wyszliśmy, Mario powiedział, że najpierw trzeba wykończyć szefa, a pózniej
pana. Szef był głupi, że się przyznał do rozmowy z panem. Chłopaki najpierw się nie zgodzili,
ale kiedy Mario powiedział im, że pan ma w ręku tylko szefa, a o chłopakach nic nie wie, to
wtedy zmiękli. Ja tam się nic nie odzywałem. Mario już dawno chciał wykończyć szefa. Jak się
szefa wykończy, to on nie będzie miał kogo ciągnąć - powiedział Mario. - Zresztą nie wiadomo,
czy szef coś nie sypnął . Tak trajlował, że zbałamucił chłopaków. I poszli w dwóch. Wykończyli
go łomem owiniętym w szmaty. Potem zawiezli do miasta i zostawili w Koloseum.
- Co Andelo obiecywał hotelarce?
- %7łe załatwi się z policjantami z tej dzielnicy. Mógł to zrobić...
- W jaki sposób? - wtrącił się Franco.
- Kontrolował ich. Policjanci też ludzie. Mają brudne sprawki.
- Ro-zu-miem - ponuro wyskandował Garden.
Ranny uśmiechnął się lekko.
- A dlaczego to zrobił? Nie było mu to do niczego potrzebne.
- Mario powiedział, że chciał jej zrobić przyjemność przed śmiercią.
- Czy hotelarka umarła przy nim?
- Nie. Zostawił jej cyjankali w wódce. Ona lubiła pić. Więc śmierć była pewna.
- To mi wystarczy. Podczas procesu, gdy będę występować jako świadek, postaram się
najlepiej o tobie wyrażać. A teraz podaj temu panu adres - wskazałem na Gardena - dzięki
któremu znajdzie on Maria i tego drugiego. Nikt nie będzie wiedział, że to ty zrobiłeś. Na
procesie oświadczymy, że adres wymienili wszyscy. Na pewno zresztą tak będzie.
- Oni na pewno są... - tu wymienił adres.
Podziękowaliśmy mu skinieniem głowy. Franco zostawił mu paczkę papierosów i
zapalniczkę. W drzwiach minęliśmy się z tajniakiem, który szedł objąć na powrót swój
posterunek przy rannym.
Na korytarzu szpitalnym zapaliliśmy papierosy i niby ludzie oczekujący na wizytę u chorych
krewnych stanęliśmy przed oknem. Ja patrzyłem na czysty i jakby trochę koszarowy dziedziniec,
a Franco w małym, skromnym notesiku zapisywał adres podany przez rannego.
- Coś mi zdaje, że awans mam zapewniony - mruknął, chowając notes do kieszeni.
- Czy pójdziesz teraz przesłuchiwać pozostałych?
- Nie. Zadzwonię do wydziału i powiem, że kapral wraz
z policjantami musi przyjść wieczorem. Teraz nie będę mógł przyjąć jego zeznań.
- Jak na pracownika policji to nie jest głupia myśl.
- Ja też tak sądzę. Dlatego nie będę przesłuchiwał pozostałych rannych. Niech sobie
odpoczną. Lepiej będzie im się mówić, gdy będą mieli świadomość, iż są całą paczką w miejscu
ogrodzonym murami i kratkami.
- Cóż za wspaniały barok! Dziwię się, dlaczego nie zostałeś mówcą - zawołałem z entuzjaz-
mem.
- Czy chcesz, żebym przyniósł na twój grób wieniec? - spytał żywo Franco.
- Mogę się zastanowić nad tą propozycją - odparłem, trąc w zamyśleniu czoło - jest bardzo
ponętna.
- Wobec tego zadzwonię po ciężarówkę z policjantami. Pojedziesz z nami?
- Jeżeli chcesz mnie koniecznie widzieć w trumnie, to mogę pojechać.
- Wiedziałem, że się zgodzisz. Czekaj tu na mnie. Ja pobiegnę do telefonu.
Zostałem przy oknie. Nie odczuwałem tej radości co Franco z powodu przychwycenia prawie
całego gangu. Sprawa Carla Barenzo wciąż jeszcze pozostawała nierozwiązana. Chociaż...
Przy oknie stałem jeszcze dziesięć minut. Potem zszedłem
z przyjacielem na dół. Stanęliśmy obok auta i czekaliśmy na przybycie ciężarówki z policją.
- Prawdopodobnie nie zdążą nam uciec - mruknął Franco, zapalając nowego papierosa.
- Prawdopodobnie...
- Będzie ładny procesik.
- Będzie...
- Wcale nie jestem taki pewny, czy to nie oni zabili twojego klienta.
- Nie bądz...
- Co ci jest?
- Nic.
- Jatka cię tak zasmuciła?
- Nie. Chociaż żadna jatka nie jest wesoła. Myślę, że jeszcze dziś będziemy znać mordercę
producenta filmowego.
- Widzę, że cię palą w kieszeni te dwa miliony.
- To nie tylko dwa miliony. Tutaj jeszcze jest coś więcej.
- Rozumiem - powiedział serdecznie Garden.
- Nic nie rozumiesz! - odparłem z nagłą złością.
- Jesteś zmęczony?
- Już nie.
- Zapalisz?
- Tak.
- Chcesz dać dowody działalności gangu sądowi, czy mnie?
- Naturalnie, że tobie. Nie bądz dziecinny.
Zza rogu wyskoczyła ciężarówka z policjantami.
- Zbliża się czas połowu - zacytował Franco.
Auto zatrzymało się trzy metry przed nami. Z ciężarówki wyskoczył Matara.
- No i co. Mamy ptaszków! - wykrzyknął.
- Jemu podziękuj! - porucznik wskazał na mnie.
Matara uścisnął mi dłoń. I przekornie patrząc mi w oczy dodał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]