[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w jakimś dobrym hotelu. Możesz wydać ile chcesz. Kiedy sprzedam Inwazję Fe-
ministycznych Kosmitek, zarobię tyle, że nieważne ile wydasz. A skoro możesz
umrzeć, spróbuj trochę nacieszyć się życiem. Masz paszport?
Lina skinęła głową. Podobnie jak wszyscy obcokrajowcy, miała zwyczaj no-
szenia przy sobie dokumentów.
154
-
Masz pieniądze?
- Trochę.-Lina przeliczyła banknoty w portmonetce.
- Daję ci jeszcze sto funtów - powiedziała Helen. - Tylko tyle mam przy
sobie. Tutaj masz moją telefoniczną kartę kredytową, a tu kartę do bankoma-
Strona 112
0
tów. Mój PIN to zero-siedem-dwa-jeden. Na lotnisku wyjmij jeszcze trochę pie-
niędzy. Kup sobie jakieś ciuchy i szczoteczkę do zębów, jak już dolecisz do tej
Genewy.
- Wszystko ci zwrócę.
- Dobra. Teraz już leć, żebyś się nie spózniła. Zadzwoń Jak już się tam urzą-
dzisz. Z budki telefonicznej.
- Boję się, Helen.
- Wez się w garść, dziewczyno. To twoja wielka chwila!
27
Lina zapadła się pod ziemię. Nie zadzwoniła, nie dała żadnego znaku życia.
Hoffman słyszał jedynie kroki tych, którzy ją ścigali. Tego ranka siedział w swo-
im biurze czytając gazety i zastanawiając się, czy gdyby był sprytniejszy, mógłby
przewidzieć to, co się stało. Czuł się winny. Przed południem odwiedził go oficer ze
Scotland Yardu. Miał na sobie policyjną wersję stroju swobodnego - tweedową
marynarkę, lekko poluzowany krawat i koszulę rozpiętą pod szyją. Przedstawił się
jako Williams. Po zwykłym wstępie, w którym przepraszał, że przeszkadza, zapytał
Sama, czy znał pannę Alwan. Sam od razu potwierdził. Powiedział, że byli przyja-
ciółmi. Nigdy nie mówił kłamstw, które łatwo można było sprawdzić.
- Czy wie pan może, gdzie panna Alwan przebywa obecnie? - spytał inspek-
tor.
- Nie, nie wiem. A może pan wie?
- To sprawa policji. Prawda jest taka, że Lina Alwan zaginęła. Wczoraj dość
niespodziewanie wyszła z biura. W domu jej nie ma. Wygląda na to, że przepadła
bez wieści.
- Tyle dowiedziałem się z wczorajszych gazet. Jak pan sądzi, dokąd się uda-
ła? Sam chciałbym ją odszukać.
- Czyżby? Naprawdę? A dlaczegóż to, jeżeli można wiedzieć? - Williams
miał charakterystyczną dla brytyjskich policjantów manierę zadawania pytań su-
gerujących odpowiedz. Styl ten bardzo różnił się od hałaśliwych metod policji
amerykańskiej, a co najważniejsze, zdawał egzamin.
- Ponieważ obawiam się, że ktoś próbuje ją dopaść - odparł Hoffman.
- W tym się pan nie myli. Rzeczywiście ktoś próbuje ją odszukać.
Hoffman przymrużył oczy i pochylił się ku policjantowi.
- Kto?
- My, proszę pana. Wydział Specjalny. Mam nakaz aresztowania panny Alwan.
155
-
Aresztowania? Chyba pan żartuje. Pod jakim zarzutem?
- Kradzież mienia. Przywłaszczenie funduszy. Udział w zabójstwie listono-
sza. Prawdę mówiąc lista jest dość długa.
- Te zarzuty są śmieszne. Kto ją oskarżył?
- Jej pracodawca. Człowiek nazwiskiem Hammoud. Powiadomił nas o wszyst-
kim wczoraj w nocy.
Sam próbował przekonać policjanta, że oskarżenia były bezsensowne. Lina
nic nie ukradła, a jeżeli musiała uciec, to dlatego, że bała się tego, co mógł jej
zrobić Hammoud. Kiedy mówił, inspektor Williams wyjął notes i zaczął zapisy-
wać wszystko w punktach.
- A dlaczego ta pani miałaby się go bać? - zapytał policjant słodko.
- Ponieważ Hammoud jest mordercą.
Tego inspektor Williams nie zapisał. Spojrzał na Hoffmana znad okularów.
- To raczej poważne oskarżenie, proszę pana. Obawiam się, że aby cokol-
wiek udowodnić, musi pan mieć więcej dowodów.
- Proszę posłuchać, wszystko wyjaśnię. Hammoud chce dostać pannę Al-
wan, ponieważ wydaje mu się, że ona wie, gdzie znajduje się sporo pieniędzy.
- Właśnie o to mi chodzi. Zgadzam się z panem, iż właśnie to jest powodem
Strona 113
0
zdenerwowania pana Hammouda. Twierdzi on, że panna Alwan wzięła poufne
dokumenty, które, mówiąc ściśle, nie były jej własnością.
- Ależ to pomyłka. Ona nic nie wie. Jest tylko przerażona. Obcy ludzie ją
śledzą. Obawia się, że ktoś chce ją zabić. Dlatego właśnie uciekła. Czy wie pan,
o jaką sumę tutaj chodzi?
- No właśnie, zastanawiam się, jak wiele pieniędzy wchodzi w grę? - Dłu-
gopis Williamsa zawisł nad kartką. Hoffman zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.
Za chwilę nazwano by go wspólnikiem w tej absurdalnej sprawie, którą przygoto-
wano przeciwko Linie,
- Nie wiem. Dużo.
Potem Sam starał się zachować większą ostrożność. Policjant dopytywał się,
kiedy po raz ostatni rozmawiał z Liną. Hoffman odparł, że poprzedniego dnia po
południu, około drugiej. Próbował wówczas umówić się z nią na spotkanie, ale
ona odmówiła. Nie miał pojęcia, dokąd się udała i gdzie teraz przebywała. Miał
nadzieję, że jeżeli Scotland Yard czegoś się dowie, ktoś do niego zadzwoni. In-
spektor Williams próbował zadać mu jeszcze kilka pytań na temat natury jego
układów z Liną, ale Sam odmówił dalszych odpowiedzi bez wcześniejszego po-
rozumienia się z adwokatem. Wtedy inspektor zamknął skórzany notes i wręczył
Hoffmanowi wizytówkę. Sam odprowadził go do drzwi.
Po wizycie policjanta Hoffman poczuł się jeszcze gorzej. Od chwili, gdy fili-
piński kucharz przekroczył próg jego biura, aż do tego momentu konfrontacja
z Nasirem Hammoudem okazała się katastrofalna. Z szuflady biurka wyciągnął
jedyny dowód rzeczowy, jaki udało mu się zdobyć - papier listowy z nagłów-
kiem - i zdał sobie sprawę, że nie wiedział, co ów nagłówek oznacza. Nie zadał
156
sobie nawet tyle trudu, żeby zadzwonić do Tunezji na numer kontaktowy Oscar
Trading. Poruszał się jak lunatyk. Chcąc naprawić swoją wcześniejszą opiesza-
łość podniósł słuchawkę i wybrał numer podany na papierze listowym: 216-1-
718-075. Po trzech dzwonkach usłyszał głos z lekkim, nosowym akcentem z ame-
rykańskiego południa.
-Halo, w czym mogę pomóc?
- Kto mówi? - zapytał Hoffman.
- W czym mogę pomóc? - powtórzył głos. Był to mężczyzna, chyba mniej
więcej w wieku Sama. Pytania zadawał z nutą oczekiwania, tak jakby czekał, aż
Hoffman udzieli prawidłowej odpowiedzi.
- Jaki to numer? - zapytał Sam. - Do kogo się dodzwoniłem?
Połączenie zostało przerwane. Mężczyzna w Tunezji odłożył słuchawkę.
Hoffman natychmiast spróbował raz jeszcze, ale tym razem linia była zajęta. Pró-
bował bezskutecznie przez prawie godzinę, a kiedy wreszcie znowu uzyskał połą-
czenie, cała scenka powtórzyła się raz jeszcze.
- Halo - powiedział południowy głos. - W czym mogę pomóc?
- Dzwonię w sprawie Oscar Trading- odparł Hoffman.
-Chwileczkę. - Przełączono Sama na oczekiwanie. Przerwa trwała mniej
więcej minutę. Czekając, Hoffman uświadomił sobie, że ktoś może próbować go
namierzyć. W końcu głos powrócił.
- Bardzo mi przykro. W tej sprawie nie mogę panu pomóc. Tu nie mieści się
żaden Oscar Trading.
- A jaki to numer?-Sam nie poddawał się.
Połączenie znowu zostało przerwane. Kiedy Hoffman spróbował raz jeszcze
kilka minut pózniej, włączył się tunezyjski operator z informacją, że dany numer
został odłączony.
Rozmyślając nad tym dziwnym wydarzeniem, Sam przypomniał sobie coś
z dzieciństwa. Jego ojciec zostawił kiedyś w ich domu w Bejrucie kartkę z nume-
rem, którego można było używać tylko w nagłych przypadkach. Pewnego dnia
Strona 114
0
mały Sam Hoffman postanowił pod ten numer zadzwonić. Spokojny męski głos
odezwał się w taki sam sposób:
- Halo, w czym mogę pomóc?
Gdy Sam nie potrafił udzielić właściwej odpowiedzi, nieznajomy rozłączył się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]