[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z miejsca. Ogarnęło mnie przerażenie, od którego można postradać zmysły. Straciłem
gdzieś zdrowy rozsądek i ogłupiały, wpatrywałem się w pustkę ponad nami.
Słowa huczały w mojej głowie, ale nie byłem w stanie ich zrozumieć. Nie widziałem
i nie czułem nic oprócz tej pustki. Coś szarpnęło i pociągnęło uprząż przy skafandrze.
42
To mój towarzysz gniewnie szarpał się w pojemniku. Widziałem, jak otwierał i zamykał
pysk, a oczy nie świeciły już łagodnie, lecz pobłyskiwały dziko i wściekle. Obserwowałem
go obojętnie, strach przed wieczną próżnią trzymał mnie w miejscu.
Gdy przypatrywałem się gestom wściekłości mego towarzysza, kątem oka
dostrzegłem, że ktoś zamknął właz od środka. Zdaje się, że krzyknąłem wewnątrz
hełmu. Ogłuszyło mnie to. Zamknięto mnie tu, sam na sam z nicością!
Czy mi wtedy odbiło? Teraz jestem pewien, że tak. Chciałem dostać się do drzwi,
musiałem... Nie pamiętam... Czy to ja sam odbiłem się od statku? Co dokładnie
wydarzyło się w momencie skrajnej paniki? Nigdy sobie tego nie przypomniałem.
Pamiętam tylko, że nie czułem już pod stopami twardej powierzchni. Statek oddalał się,
a ja bez żadnej nadziei na ratunek odlatywałem w wieczny mrok.
Zdaje się, że zemdlałem. Nie potrafię przypomnieć sobie wszystkiego. Zwiadomość
wróciła mi, gdy poczułem, że coś mnie ściągało. Przez krótką chwilę poczułem w sercu
ulgę. Zciągnęli mnie za pomocą lin. Wracałem na Vestris . Nawet jeśli oznaczało to
pewną śmierć, nie dbałem o to. Szybka śmierć zawsze była lepsza od powolnego
konania gdzieś w próżni.
Poczułem ból, który z każdą chwilą narastał. Moje lewe ramię było wyprostowane,
jakbym wskazywał jakiś niewidzialny cel prze sobą. Na rękawicy płonęło światło
i pulsowało, jakby energia przepływała falami. Podążałem za swoją ręką jak nurek, który
przesuwa się za tnącymi wodę ramionami. Czułem silne przyciąganie, jak gdyby moja
ręka służyła jako lina do cumowania.
Nie tylko nie mogłem poruszyć tym ramieniem. W ogóle i władzę nad własnym
ciałem. Zastygłem w tej pozycji niczym ludzka strzała, zmierzająca do nieznanego mi
celu. Płynąłem tak przez pustkę, podążając za światłem mojej rękawicy. Rękawicy? Nie,
to żarzył się pierścień!
Płonął teraz jasnym światłem, ciągnąc mnie za sobą. Nieznacznie przekrzywiłem
głowę, żeby zobaczyć, czy cały czas ciągnę za sobą przezroczysty pojemnik z włochatym
pasażerem w środku. Mój dziwny towarzysz zwinięty był w kłębek. Jego ciało bezwładnie
obijało się o ściany pudełka. Pomyślałem, że nie żyje.
Nie miałem pojęcia, gdzie była teraz Vestris . Przemieszczałem się dość szybko. Nie
mogłem obrócić głowy i zobaczyć, co znajduje się za, nad i pode mną.
Czas nie miał tu żadnego znaczenia. Raz po raz traciłem, to znów odzyskiwałem,
świadomość. Stopniowo jednak zdałem sobie sprawę, że zbliżałem się do jakiegoś celu.
Dostrzegłem zarys czegoś, co kiedyś mogło być statkiem. Dookoła jego dryfującej
masy krążyły, niczym satelity wokół planety, porozrzucane w próżni szczątki. Pierścień
ciągnął mnie w sam ich środek. Wiedziałem, że przy pierwszym zetknięciu przetną
mnie na pół niczym promień lasera.
Próbowałem uwolnić się spod wpływu pierścienia, jednak okazałem się zbyt słaby.
Ramię zdrętwiało mi. Nie byłem już człowiekiem, lecz narzędziem w rękach klejnotu,
który użył mnie, aby osiągnąć swój nieokreślony cel.
43
Wewnątrz skafandra moje ciało kurczyło się i drżało. Przerażony zamknąłem
oczy. Bałem się spojrzeć na to, co mnie czekało. Jednak instynkt przeżycia kazał mi je
otworzyć. Zbliżaliśmy się do zewnętrznego pierścienia szczątków statku i wydawało mi
się, że w jego poszyciu dostrzegłem wyłom lub otwór włazu.
Niczego jednak nie mogłem być pewny, bo widok zasłaniał mi krążący wokół złom.
Statek musiał być zapewne większy od Vestris , może był to liniowiec pasażerski.
Kształtem nie przypominał żadnego ze znanych mi statków. Wlecieliśmy między
odpadki.
Czekałem na pierwsze zderzenie z kawałkami ostrego metalu. Zauważyłem jednak,
że rozstępowały się przed światłem pierścienia, które zdawało się wycinać między nimi
drogę. Nie wierząc własnym oczom, obserwowałem to przedziwne zjawisko. To była
prawda. Ogromna bryła metalu tuż przed nami zatrzęsła się i odpłynęła leniwie na
bok.
Zbliżaliśmy się do ciemnego wejścia. Teraz miałem już pewność, że był to właz, choć
nigdzie nie dostrzegałem drzwi. Jednak kształty tego otworu były zbyt regularne jak
na przypadkowo zrobiony wyłom. Pierścień wciągnął mnie do środka, rozświetlając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]