[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Miejmy nadzieję, że Mattasoit niczego się nie
domyśli. Gdyby się okazało, że go nabrała, wszy
scy by się z niego śmiali. Zbiłby ją wtedy, może
nawet zabiłby za to. W każdym razie nie byłaby
już potem taką dobrą służącą, jak dotąd.
Dym z fajki unosił się w powietrzu i przyjem
nie drażnił nozdrza. Kit uznał, że nadeszła pora,
by powiedzieć przyjacielowi prawdę.
- Kiedy wrócimy do Plumstead, przestanie
być służącą. Jeżeli tylko zechce, zostanie moją żo
ną.
Attawan nie okazał najmniejszego zdziwienia.
Skinął tylko głową na znak, że rozumie.
- W takim razie dziś wieczorem uwolnimy
twoją kobietę.
Dianna i Mercy zostały ulokowane w niewiel
kim wigwamie pośrodku wioski. Choć dziewczy
na zdawała sobie sprawę, że Indianie zrobili to
tylko po to, by łatwiej było ich strzec, to i tak
odczuła prawdziwą ulgę, mogąc wreszcie za
mknąć za sobą wejście do wigwamu i odizolować
się od świata. Jedyną osobą, która odwiedzała ją
i Mercy, była stara Indianka. Nie podnosząc oczu,
kobieta stawiała na matach glinianą miskę z je
dzeniem i dzbanek z wodą, a potem wychodzi
ła, nie patrząc na nie. Mattasoit i Quabaug trzy
mali nieprzerwanie straż przed wigwamem, ale
nie zaglądali do środka, najwyrazniej unikając .
spotkania z Dianną
Niewielki ogień, płonący pośrodku wigwamu,
dawał przyjemne ciepło. Kiedy oddech Mercy
uspokoił się trochę i dziewczynka wreszcie moc
no usnęła, Dianna odetchnęła z ulgą. Pogładziła
kędzierzawą główkę małej i poprawiła okrywa
jący ją koc. Ilekroć Mercy otwierała oczy, nakła
niała ją do jedzenia. Stara kobieta przynosiła im
fasolę, placki kukurydziane, kawałki pieczonego
mięsa. Fakt, że mieszkańcy wsi najwyrazniej dzie
lili się z nimi wszystkim, co tylko mieli dobrego,
był niezwykły. O czymś takim Dianna nigdy nie
słyszała w Plumstead. Inna sprawa, że nigdy nie
słyszała również, by jakaś biała kobieta uznana
została za metulin.
Drugiego dnia po południu poczekała, aż Mer-
cy zaśnie i podciągnęła zamykającą wejście do
namiotu skórę, by porozmawiać z Mattasoitem.
Nie zdawała sobie sprawy, jak ciemno było we
wnątrz wigwamu i gdy wyszła, oślepił ją blask
zachodzącego słońca.
- Schowaj się do środka, Angielko - odezwał
się Mattasoit głosem, w którym można było wy
czuć cień dawnej buty. Indianin miał świeżo po
malowaną twarz, a we włosach więcej niż dotąd
piór i muszelek. - Nie powinnaś się pokazywać.
Dianna władczo uniosła głowę i obdarzyła
czerwonoskórego surowym spojrzeniem.
- Widzę wyraznie, że nie jesteśmy w twojej
wsi. To nie twoje plemię - zaczęła. - Czemu się
tu zatrzymaliśmy? To nie są tacy wielcy wojow
nicy, jak ty.
Zauważyła, że Mattasoitowi pochlebił jej kom
plement.
- Czekamy tu na ludzi, którzy cię szukają.
- Co to za ludzie? - zapytała szybko, nie po
trafiąc ukryć podniecenia. Przyszło jej do głowy,
że Indianinowi chodzi o wysłanników z oku
pem.
- Najpierw przyjadą Francuzi - odpowie-
dział, odbierając Diannie ostatnią nadzieję.
- Grubas obiecał mi za ciebie czterdzieści sztuk
złota. Bardzo mu zależało na tym, żeby cię dostać.
- Jak on ma na imię? - spytała, z trudem kry
jąc przerażenie.
A więc nie została porwana przypadkiem!
Wybrano ją z rozmysłem. Grubasem, o którym
mówił jej Indianin, mógł być tylko Robillard, nikt
inny nie miał pojęcia o jej istnieniu. Przypom
niała sobie pożądliwy wzrok, jakim tłuścioch pa
trzył na nią w Plumstead. Mattasoit ma rację, Ro
billard jej pragnie, pomyślała i zrobiło jej się nie
dobrze.
- Duchy ci nie powiedziały? - spytał Indianin
z leciutką nutką ironii w głosie.
Dianna nie zwróciła najmniejszej uwagi na jego
uszczypliwość.
- Duchy nie przejmują się takim nędznym
psem, jak jakiś tłusty Francuz.
Mattasoit odwrócił od niej wzrok i potarł pal
cem lufę muszkietu.
- Francuz. Nie wiem, jak mu na imię i nic
mnie to nie obchodzi. Ważne, żeby przywiózł zło-
to. Potem sobie ciebie wezmie, a Quabaug
wezmie twoją córkę. Pózniej przyjedzie Anglik.
- Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jesteś jak ku
ra, którą się uwiązuje w zasadzce, żeby zwabić
wilka.
Ze zgrozą pojęła wreszcie, o co chodzi. Chcieli
się nią posłużyć, by zwabić Kita w pułapkę.
- On tu nie przyjedzie! - wybuchnęła, darem
nie walcząc z dławiącym lękiem. - Gdyby szedł
naszym tropem, już by cię miał. Słyszysz? Nie
przyjedzie!
- Przyjedzie i zginie. Ty pójdziesz do Francu
za, a twoja córka do siostry Quabauga. - Uś
miech zniknął z twarzy Indianina. Chwycił się
palcami za dolną wargę. - Posłuchaj swoich du
chów, metulin. Zobaczysz, powiedzą ci, że to
wszystko prawda.
Dianna podniosła jelenią skórę i skryła się
w namiocie, świat wirował jej przed oczami. Te
raz, kiedy wiedziała już, że Kit nie powinien iść
za nimi, była zarazem pewna, że właśnie je szuka.
Czuła, że musi być gdzieś niedaleko, czekając na
okazję, by odzyskać ją i Mercy. Zginie, próbując
je ratować, a winny temu będzie nie kto inny, tyl
ko ona. Nie potrzebowała żadnych duchów, żeby
wszystko zrozumieć. Zacisnęła pięść i przycisnę
ła do ust, jakby pragnąc cofnąć wszystkie kiedy
kolwiek wypowiedziane słowa, które doprowa
dziły do takiej sytuacji.
- Co się dzieje, Dianno? - odezwała się Mercy
z buzią zarumienioną od snu i gorączki. - Co się
stało?
- Nic, kochanie, nic się nie dzieje - odpowie
działa z trudem. Tymczasem, jakby na przekór jej
słowom, za ścianą namiotu rozległy się odgłosy
prowadzonej po francusku gwałtownej sprzeczki.
Dianna chwyciła Mercy w ramiona i przyciągnę
ła do siebie.
Skóra zasłaniająca wejście znowu się uniosła
i do wnętrza wigwamu wsunął się ubrany na
czarno wysoki, tęgi mężczyzna. Czerwoną twarz
okalała starannie przycięta broda, pod wielkim
nosem jeżył się wąs. Za nim wszedł Mattasoit.
Dianna dostrzegła przede wszystkim białą kolo
ratkę i srebrny krzyż. Serce zabiło jej z radości:
sługa Boży! Są uratowane!
- Więc to ty, córko, jesteś tą Angielką, która
ma rozmawiać z duchami, tak? - zaczął ksiądz
tonem chłodnej dezaprobaty. - Protestanckie
sztuczki. Wierząc w takie bluznierstwa, Mattaso
it, skazujesz swoją duszę na wieczne potępienie.
- Uważaj, ojcze - odezwał się Indianin. - Ona
mówi twoim językiem.
- Tak, panie, i nie wstydzę się niczego, co zro
biłam - odezwała się Dianna, nie wypuszczając
Mercy z objęć. - A jeżeli w swoich słowach od
daliłam się od prawdy, to tylko po to, by uratować
życie tego dziecka.
Ksiądz nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Nic mi nie mówiłeś, że jest z nią dziecko -
zwrócił się znów do Indianina. - Pułkownik do
niczego nie potrzebuje tego niewiniątka.
- To dziecko jest moim jeńcem, tak jak jego
matka. Będzie żyło wśród mego ludu.
- I zaprzepaści swą duszę. - Z wyrazem głę
bokiego namysłu na twarzy ksiądz ujął w palce
srebrny krzyż. - Chodz do mnie, dziecko. Twoja
matka wybrała drogę do piekła, ale twoją duszę
ciągle jeszcze można ocalić. Siostry zakonne na
karmią cię i nauczą prawdziwej wiary.
Mercy tyle tylko zrozumiała ze słów Francuza,
że chce oddzielić ją od Dianny. Przerażona, przy
lgnęła mocniej do dziewczyny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]